Przygoda z jabłkiem
Meloman co prawda ze mnie żaden, ale zawsze lubię mieć przy sobie jakiś odtwarzacz MP3. Od ładnych kilku lat służył mi dzielnie wynalazek Manty, o wspaniałej pojemności 128 mb. Potem nastały czasy komórek z kartą pamięci (W910i, a po nim Syfon). Rzecz w tym, że pierwsze rozwiązanie przestało mi wystarczać pojemnościowo, a drugie morduje baterię.
Rozwiązania problemu nie musiałem w zasadzie szukać. Krętymi ścieżkami losu wszedłem bowiem w posiadanie takowej kolekcji, nie płacąc zresztą ani złotówki:
Małe jest fajne
2 iPody Nano i jeden jakiś większy ;] Idea kompaktowości z klipsem mnie urzekła, musiałem się tylko nieco zastanowić nad kolorem. Ostatecznie na moje urządzenie muzyczne wybrałem zielonego Nano.
Baterii w tym większym (przepraszam, z iPodami jako takimi kontakt mam od dziś) starczyło na chwilę zabawy. Nieintuicyjne toto strasznie - nie wiadomo kiedy jest wyłączony a kiedy wygaszony, nie znalazłem też jak przewijać menu w dół czy wyłączyć mini-galerię pod tymże, uruchomioną przypadkiem.
W pudełku każdego iPoda była naklejka z jabłkiem (jedna poszła na Syfona), znane mi już słuchaweczki i kabel USB. Wszystko białe. Zielony miał instrukcję tylko po niemiecku, francusku i "jakiemuśtam", a także nalepkę z tekstem po francusku na odwrocie, której z kolei nie miał niebieski. Ode mnie minus za brak ulotki po angielsku w 1 sztuce.
Full support!
Nie sądziłem, że współpraca z Linuksem będzie problemem. Gdzieś koło wydania Lucida trąbiono że jest "iPod support via libgtkpod". Programów do zarządzania jabłkowymi odtwarzaczami także przybywało jak grzybów po deszczu. Normalnie Utopia.
Tylko że zamiast Utopii jest Etiopia ^^ Wszystkie owe programy wykorzystują tę samą bibliotekę (wspomniane libgtkpod), a ona z kolei działa na zasadzie inżynierii wstecznej i nijak nie obsługuje 6 generacji Nano. A okazało się, że obie kostki z nadgryzionym jabłkiem są właśnie szóstkami.
Oczywiście sprawdziłem wszystko sam i potwierdzam - nijak nie da się nawet przeprowadzić inicjalizacji, czyli pierwszego formatowania. A jak się zapewne domyślacie, nie mam w domu ani żadnego Windowsa, ani Mac OS aby ten proces uskutecznić.
Z niewiedzy popełniłem więc drobny błąd. Miałem coś do załatwienia w Złotych Tarasach na okienku, więc wziąłem kostkę w kieszeń naiwnie myśląc, że inicjacja przez iTunes w iSpocie będzie rozwiązaniem wszelkich zmartwień. Tutaj ciekawostka - obsługa była bardzo miła i bez problemu pozwolili mi na taką operację. Dopiero po powrocie do domu doczytałem, że inicjalizacja na Maku przygotowuje urządzenie do...pracy z Makiem, nie pracy w ogóle. Kostka sformatowana pod Makiem nie równa się tej sformatowanej na Windowsie. I nadal nie działa w żaden sposób pod Linuksem (no, ładuje się przez port i tyle ;).
Yo dawg...
Rozwiązania było (i jest w chwili pisania tego wpisu) tylko jedno - wirtualizacja! Brzmi prosto, już kiedyś to robiłem - wtedy Linuksa pod XP. W drugą stronę to też kaszka z mleczkiem, co nie?
Guzik. Najpierw Virtualbox postanowił że za żadne skarby świata nie zbootuje mojej płytki z XP. To samo z trialem XP SP3 z Softpedii. Może jakbym ściągał wersję ewaluacyjną z DP byłoby lepiej ;)
Ostatecznie jednak zadowoliłem się trialem Windowsa 7, też z Softpedii. Zaskoczył bez większych problemów i po chwili przywitał mnie pulpit. Otworzyłem więc Internet Explodera (pun intended). Zamknąłem 5 (!!!) okienek systemowych i przeglądarkowych aby w ogóle móc wpisać w pasek adresu "www.google.pl". Dociągnąłem instalator iTunes z oficjalnej strony. Instalator, który wypełnił w 100% pasek instalacji 9 razy, zawsze po chwili jadąc od początku. Bardzo informatywne, nie ma co.
Zestaw IE + Explorer + iTunes aż kłuje mnie w oczy po dłuższej pracy na KDE. Wszystko jest brzydkie i toporne, a dwuklik wydaje mi się archaiczny. Do oxygen-transparent nie ma nawet startu.
Nastała wiekopomna chwila - iPod do portu USB i jedzi...no, FAIL. Windoza nie widzi urządzenia. Poczytałem, trzeba doinstalować Extension Pack do Virtualboxa. Oczywiście nie ma w repo.
Zaglądam na stronę Oracle, dociągam, instaluję ten magiczny rozszerzacz, odpalam VB i co? Znowu FAIL, maszyna wirtualna nie odpala :) Aby to naprawić trzeba tylko raz przeinstalować VB, dociągnąć Extension Packa w odpowiedniej wersji (4.1.8 to zupełnie co innego niż 4.1.4), a potem pobawić się pakietami dkms w Muonie.
Odpalam wszystko razem i jest - iPod wykryty. Procedura formatowania to aż 3 przyciski i 2 minuty czasu, co dobitnie pokazuje że wypuszczenie narzędzia do inicjalizacji pod Linuksa jest skrajnie nieopłacalne. Nazwałem moje urządzenie "iPod" (wiem, jestem geniuszem) i przystąpiłem do wgrywania muzyki.
Szering
Naturalnie maszyna wirtualna nie widzi plików na dysku fizycznym, więc nie mam czego kopiować na iPoda. Rozwiązanie znowu jest banalne, najpierw należy dociągnąć guest additions, potem z palca podać w 2 miejscach ścieżkę na dysku fizycznym, a na koniec olać to wszystko i użyć Samby. Może w kolejnej wersji wymogiem będzie krok 3 - wrzucenie plików MP3 do chmury i ściągnięcie ich pod Windowsem.
Nigdy nie lubiłem kombajnów typu iTunes. Doceniam ilość opcji, ale wolałbym wrzucać pliki jak w Mancie. Wykrywana jest ona jako zwykła pamięć przenośna, do której mogę wrzucić pliki i/lub foldery metodą kopiuj-wklej. W iPodach - zapomnij o tym, nie ma szans. Podobnie z formatami plików - Manta łykała .wma, iPod już nie...
Jakoś załadowałem co miałem (pozdrowienia dla osoby, która synchronizację zdjęć dała na górze podsumowania stanu urządzenia), wcześniej wykonałem też update softu, bo czemu niby nie.
Klik!
Włączyłem iPoda i niespodzianka - update całkowicie zmienił interfejs na gorsze :D Na szczęście w opcjach jest możliwość powrotu do widoku siatki. Przy okazji doszły nowe, wyczepiste motywy graficzne zegarka.
Samo urządzenie jest wyśmienite - łatwo się je obsługuje, ma kilka nienachalnych bajerów i to co trzeba wyeksponowane. Klips przyczepia się do radzieckich pasoszelek (ogromna zaleta), pasuje do zewnętrznego głośnika recenzowanego w AveLABie. Widać, że jest to solidny kawałek techniki i godny następca Manty w kwestii funkcjonalności (no co, swego czasu i 128 mb to był szpan).
Tylko że wgranie muzyki dla użytkownika Linuksa na najnowszą generację to KATORGA. Nie pomogą żadne hacki ani Wine, jeżeli libgtkpod za czymś nie nadąża, to zostaje TYLKO wirtualizacja. A ona zabiera sporo czasu i mocy obliczeniowej, poza tym Windows 7 jest brzydki jak noc i trial ma około 1,5 gb wagi. Czy urządzenie jest warte aż tyle zachodu? Nie. To wyśmienity odtwarzacz i rzecz niemalże kultowa, ale gdybym miał zamiennika Manty KUPIĆ, wziąłbym coś tak prostego w działaniu jak ona, bez dziwnej bazy danych, systemu inicjalizacji w 2 rodzajach i wymogu synchronizacji z iTunes.
Jakimś wyjściem jest niby używanie ostatniej wspieranej generacji, ale po obejrzeniu programów pokroju gtkPoda wątpię w sens takiego rozwiązania. Wszystkie poza AmaroKiem są brzydkie i nieintuicyjne. No i zakładam, że każda kolejna generacja jednak jest w czymś lepsza od poprzedniej, a tracenie na ficzerach to też niefajna sprawa.
iTunes na Linuksa? Nie, dziękuję. Ale chętnie widziałbym jakiegoś webowego klienta pozwalającego tylko na podstawowe operacje, trochę jak z Gadu-Gadu. Przy okazji widać "zalety" polityki łączenia tylko własnych produktów i zamkniętego ekosystemu technologicznego.
A ja? Zielonego iPoda będę używał choćby nie wiem co, bo mi się podoba jako odtwarzacz MP3, no i mam go za darmo. A tym samym obalę też mit o pyszałkowatości i uwielbieniu dla jabłka wszystkich użytkowników iPodów, dość często szerzony w Sieci.
Niebieski pójdzie prosto do deweloperów libgtkpod, żeby inni się nie męczyli tak jak ja.
A ten duży? Się zobaczy. Tyle na dzisiaj, amen.