Bloger...
29.06.2015 | aktual.: 30.06.2015 11:35
... dosłownie
Nazywają mnie blogerem, ale jestem w rzeczywistości chodzącą maszyną do tworzenia treści prawdziwej, nie zmyślonej, potwierdzonej i ogólnie akceptowanej jako prawda, święta prawda i czasem... gówno prawda.
Czyli, historia o tym jak moja osoba miała wpływ na świat i krótka historia o tym jak na zawsze została upamiętniona.
Miałem wtedy lat mniej niż dzisiaj i byłem uboższy o wiele ciekawych doświadczeń życiowych takich jak: miłość, poświęcenie i bieganie w sukni ślubnej po lesie z karabinem w dłoni - nie pytajcie. Czasy to były cudowne, beztroskie - gdy internet był tym o czym dzisiaj dorośli lubią mówić jako złota era internetu a ustami próbują naśladować dźwięki modemu. Prowadziłem wtedy niejednego blaga prywatnego (niczym pamiętniczki), ale miałem też udział w czymś co stworzyło pewien świat, który istnieje po dziś dzień - choć mało kto pamięta, że to my właśnie kreowaliśmy podwaliny pod dzisiejszy dobrobyt.
Okrągły stół się zakończył, granice otworzyły, zachód i chłód przybyły a my niczym te zgłodniałe wilki, które rzuciły się na hiszpańskie pomarańcze odkrywaliśmy wspaniały świat japońskich komiksów i filmów animowanych sprowadzanych cichaczem z byłego NRF. Tak, szalone lata 90, Dragon Ball, Czarodziejka z Księżyca, Kapitan Jastrząb i Yattaman na Polonii 1. Gdy inni chłopcy biegali za dziewczynami, chodzili na siłkę, jeździli skuterkami i pili tanie wina między blokami, ja jako jedna z wielu osób zaczynałem korzystać z pra‑internetu aby móc doznawać nowych niezapomnianych przygód z moim nowym hobby, jakim była właśnie Manga. Choć tanie wina też pijałem - to jednak, gdy miałem wolną chwilę logowałem się na pierwsze polskie fora poświęcone animacji i komiksowi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
Jednym z wielu takich miejsc była największa w ówczesnym czasie polska strona z obrazkami mangowymi. Mangallery.
Współpraca moja z MG - a raczej sukcesywne i ciche przejmowanie władzy - rozpoczęło się już w okolicach 2000 roku i nawet dowody do dnia dzisiejszego dostępne są na Wayback Machine. Jak dla mnie, mogłyby spłonąć w odmętach internetu, ale cóż, trzeba czasem żyć, że świadomością tego, że gdy miało się lat ~naście było się głupim gówniarzem. Na samym początku skromne podsyłanie tekstów, dorzucanie galerii, udzielanie się w księdze gości (forum is sooo much 2005!) i tak przez następne kilka lat, aż pewnego pięknego dnia obudziłem się rankiem mając pełen dostęp do baz danych, ftpów, haseł administracyjnych i całego kodu. Tego dnia poczułem się jak bóg. Ale nie uprzedzajmy faktów.
MG z prostej galerii i źródełka dziwnych rzeczy znalezionych w innych zakątkach internetu szybko zmieniało się w stronę o trochę szerszej tematyce. Wciąż kręciliśmy się wokoło japońskiego komiksu, ale poza obrazkami można było zeń ściągnąć prawie wszystko inne. No i doszły avatary do kupienia za rzeczywiste pieniądze (za pomocą SMSów premium). Nagle okazało się, że można było zarabiać na stronie, dawać ludziom coś do zabawy i kreować rzeczywistość. W międzyczasie powstawały inne strony, które do dziś dnia istnieją w tej lub innej formie... MG niestety nie. Ponownie jednak uprzedzam fakty.
Bogiem stałem się, gdy pierwotny twórca strony oddał chcąc czy nie (to osobna historia) decyzje o jej dalszych losach w ręce młodych i niedoświadczonych administratorów - w tym i mnie. Robiliśmy co mogliśmy, ale niewiele to pomagało. Ludzie przybywali, odchodzili, narzekali i chwalili. Tworzyli, niszczyli, żyli.
Jednym z wielu naszych genialnych pomysłów, był zwykły pomysł pisania artykułów i newsów na potrzeby stworzenia lepszego contentu dla strony. Takie profesjonalne podejście musiało być strzałem w dziesiątkę, prawda. Dzięki temu strony żyją, przynoszą zyski i nowych użytkowników.
To był pierwszy raz gdy przejechałem się na internecie, choć na pewno nie ostatni. Napisałem paszkwila, który był nieprawdą - moją złą interpretacją krótkiego zdania z fanowskiej strony prowadzonej po angielsku. Szybko zostało mi to wytknięte. Broniłem się marnie i żałośnie. Chyba nawet kilka osób zwyzywałem słowami, których dzisiaj wstydziłbym się. I wstydzę się. Choć było to dawno dawno temu a wszelkie ślady skrzętnie usunąłem (dostęp do bazy, ha!) to gdzieś tam w pamięci pozostało. Przez kolejne lata robiliśmy różne dziwne rzeczy na Mangallery, zmienialiśmy wyglądy, usunęliśmy płacenie za content (Nie, serio, to była jedna z pierwszych stron w Polsce z płatnym contentem. Serio!) i dążyliśmy do stworzenia zgranej i cudownej społeczności.
Przypomniało mi się to dzisiaj nie bez powodu. Jak zawsze w ciągu dnia znalazłem chwilę na poczytanie newsów z branży gadżetowej. Przejrzałem te najbardziej FAKToidalne portale i kilka innych, które aspirują do bycia czymś więcej. I zapłakałem. Przypomniała mi się ta sytuacja, na temat której wysmarowałem wszystkie poprzednie akapity i usunąłem z zakładek wszystkie portale, które używają sformułowania blag odnośnie swej treści. No i poleciało tego sporo... Ale dlaczego?
Opinia to nie jest wiadomość. To tylko i wyłączenie opinia. Tak jak ogniś ja stworzyłem newsa na podstawie opinii, która wydała mi się faktem z braku doświadczenia, tak i te portale tworzą *wiadomości* prześcigając się w interpretacji i doklejaniu swojego zdania do paru słów zwiniętych z Tweetera. Nie zaprzeczam, lubię czytać opinie innych osób, ba!, uważam wręcz, że jest ona w wielu wypadkach niezbędna, np. przy wybieraniu sprzętu, oprogramowania lub miejsca na wypad z partnerką/partnerem (Polecam Panato Caffe We Wrocławiu). Opinie, które ludzie tworzą w internecie to jedna z rzeczy, które sprawiają, że globalna sieć jest tak przydatna - i choćby raptem tylko 1% populacji je pisał to i tak warto byłoby je czytać. Osobiście preferuje znaleźć sobie kilku ulubionych autorów, po przeczytaniu których wiesz, że mają podobne gusta i śledzić ich namiętnie. Problem powstaje gdy strona aspirująca w głębi ducha na dziennikarski stand z wiadomościami przylepia sobie łatkę blaga i uparcie komentuje po swojemu wydarzenia ze świata, które są błahe i liche. Gdyby interesował mnie dogłębny komentarz takiego blagopoetyka o tym czy nowy iWatch się sprzeda czy nie, tylko na podstawie tego, że rysuje mu się obudowa to czytałbym blagosfere modową - obawiam się, że znalazł bym tam lepszą analizę takiej sytuacji.
Do sedna: to nie tak, że neguje istnienie takich serwisów, które licznie wypłynęły ostatnio - mogą sobie istnieć. W końcu na tym polega wolność internetu. Chce tylko powiedzieć, że JA już mam dosyć tej wciskanej wszędzie opinii i wolnej interpretacji, która w tym konkretnym przypadku mnie nie interesuje. Rozumiem, że pisać coś trzeba, bo ludzie odejdą do konkurencji, ale można robić to inaczej, z klasą, zamiast puszyć się później, że 'to blog i wolno mi'.
Dokonując lekkiej dygresji i lokalnego patriotyzmu dochodzę do wniosku, że moje przywiązanie do dobrychprogramów jako serwisu informacyjnego wynika chyba z tego, iż strefa blagów (nawet redaktorskich) jest oddzielona od strefy wiadomości. Owszem zdarzają się redaktorzy (pozdrawiam was ciule... czule!), którzy nadużywaj swego pióra poetyckiego, ale wydaje się to tutaj trochę bardziej przycięte i skondensowane na kilku konkretnych osobach.
A...
Na samym końcu: z każdego, nawet najbardziej beznadziejnego okresu życia, można wyciągnąć nie tylko dobre wspomnienia, ale i znaleźć coś co było pozytywne i odbiło się na naszym życiu. Choć pracy przy MG nie oceniam źle to chętnie cofnąłbym się w czasie by naprawić wiele swoich decyzji... no z wyjątkiem tej jednej.
Na pierwszym forum Mangallery - jeszcze na tygys.zone - zebraliśmy ciekawą paczkę. Wspólnie stworzyliśmy prześmieszne i raczej głupkowate historie z naszymi alter-ego jako postaciami głównymi. Ku ogólnemu zaskoczeniu pewnego dnia, nasze historia została zilustrowana przez jednego z członków ekipy i wydana w postaci komiksu w naszym kochanym kraju. Wyszedł co prawda tylko jeden zeszyt (i to marnej jakości ;)... nie mniej postać Maxa, buntownika, lekko narwanego strzelca i tym samym moje własne, osobiste, alter-ego zostało na zawsze upamiętnione w arkanach polskich komiksów.
Gdybyście chcieli dorwać tego białego kruka - odradzam.
Gdybyście chcieli wynieść coś ciekawego z tego wpisu - to polecam słowo ogniś, które całkiem ochoczo może zastąpić nadużywane: kiedyś.
Gdybyście jednak chcieli wynieść coś sensownego...
... to sugeruję ten link ;>