Cenzura-jako-usługa, czyli jak posłowie na koszt dostawców internetu chcą dzieci chronić
Jedna z żartobliwych definicji Internetu mówi, że to po prostuciągi rur (oryg. series of tubes), przez któreprzepływa pornografia. Niektórzy uważają nawet, że cały postęptechniczny w Internecie był napędzany potrzebami branżypornograficznej. Tymczasem grupa posłów zgłosiła już do Sejmu projektuchwały, która ma zobowiązać Ministerstwo Cyfryzacji do stworzeniarozwiązań, dzięki którym w internetowych rurach nie będzie już„świństw”.
28.11.2014 | aktual.: 28.11.2014 13:10
Nie pierwszy to raz, gdy politycy biorą się za regulowanieludzkich upodobań. W tej konkretnej sprawie pamiętamy zeszłorocznąinicjatywę ministra sprawiedliwości Marka Biernackiego, któremu taksię spodobał system cenzury obyczajowej w Wielkiej Brytanii, żezaczął prace nad przeniesieniem go do Polski, tak i by u nasobywatele nie mogli się przypadkiem podniecić podczas przeglądaniaSieci. Z ministerialnej inicjatywy nic nie wyszło, ale sprawanajwyraźniej wraca. Tym razem dzięki posłance Beacie Kempie, która wraz ze swoimi kolegami chcewprowadzenia czegoś, co można byłoby uznać za Cenzurę-jako-Usługę.
W treściuchwały, nad którą prace rozpoczęła sejmowa Komisja Administracjii Cyfryzacji, na pornografii nie zostawia się suchej nitki, pisząc oszeregu negatywnych skutków,takich jak wypaczone postrzeganie sfery seksualnej czyzwiększenie liczby przypadków napastowania seksualnego wszkołach, do których miałbyprowadzić łatwy dostęp przez Sieć do nieskromnych obrazków i filmów.By temu zaradzić, wzywa się Ministra Cyfryzacji do opracowaniaśrodków technicznych i prawnych,które zagwarantować mają rodzicom prawo dostępu do Internetu wolnegood pornografii – ale nie tylko.
Ten postulat nie jest jeszczetaki zły, tym bardziej, że takie środki techniczne istnieją: rozmaitefiltry software'owe już dziś pozwalają zablokować dostęp dorozmaitych rodzajów treści, w tym przede wszystkim pornografii. Dalejjest już bardziej problematycznie. Uchwała ma otóż doprowadzić dosytuacji, w której dostawcy usług internetowych na własny koszt będąmusieli wprowadzić skuteczne mechanizmy filtrujące, udostępniając jekażdemu zainteresowanemu za darmo (korzystanie z filtrupowinno być nieodpłatne).
Posłowie-wnioskodawcy twierdzą,że propozycja ta jest znacznie mniej restrykcyjna, niż w WielkiejBrytanii, gdzie domyślnie pornografia jest zablokowana, a by móc siępodniecać seksualnymi widokami, trzeba wpisać się na rządową listę. WPolsce włączenie filtra odbywałoby się na wniosek zainteresowanego.Efekt końcowy byłby jednak podobny… władze wciąż mogłyby łatwoustalić, kto NIE zażądał włączenia chroniącego przed moralnymzepsuciem filtru.
Posłanka Kempa z kolegami niepostarała się też w projekcie uchwały odpowiedzieć na takie pytania,kim w świetle jej postulatów są dostawcy usług internetowych –czy jest to także pub z hotspotem Wi-Fi dla klientów albo operatorrandkowego serwisu internetowego? Ani też słowa nie ma o tym, skądzobowiązani do filtrowania ruchu sieciowego operatorzy usług majączerpać adresy uznanych za pornografię zasobów internetowych, niemówiąc już o tym, że jak zwykle ścisłej definicji pornografii nie ma(bo i być nie może, biorąc pod uwagę ogromnie różnorodny zakresludzkich upodobań seksualnych).
Webmasterzy wśród nas pamiętają,ile ciężkiej, nikomu niepotrzebnej pracy zajęło wprowadzaniepowiadomień o używaniu przez strony internetowe ciasteczek,powiadomień służących głównie do irytowania internautów w imięochrony ich prywatności. Dla właścicieli stron oznaczało to realnekoszty, w skali kraju, nie mówiąc już o całej Unii Europejskiej.Daniel Castro z waszyngtońskiego think-tanku Information Technologyand Innovation Foundation oceniał je dla całej europejskiejgospodarki na poziomie 1,8 mld euro rocznie. Zakładając, że polskagospodarka (licząc wg PKB za 2013 rok) stanowi ok. 5% gospodarkiunijnej, nas dyrektywa ciasteczkowa mogłaby kosztować jakieś 90 mlneuro rocznie.
Wprowadzenie powiadomień ociasteczkach jest sprawą technicznie trywialną w porównaniu dozłożoności obowiązkowej implementacji antypornograficznych filtrów nażądanie. O kosztach takiej operacji w projekcie uchwały oczywiściesię już nie mówi. Posłowie-wnioskodawcy przekonani są najwyraźniej,że argument *pomyślmy o dzieciach *(thinkof the children) stanowi atutową kartę w każdej politycznejrozgrywce. W końcu przecież sami nie są dostawcami usługinternetowych, więc sami płacić za przymusowe wdrażanie filtrów niebędą musieli, a w dodatku jeszcze uzyskają rozwiązanie korzystne dlahołdowanej przez nich doktryny społeczno-obyczajowej.
Na koniec warto przypomnieć, żeobywatele Polski już dziś mają prawo do korzystania z wolnego odpornografii Internetu. Mogą w tym celu skorzystać z jednego z wieluprostych w obsłudze narzędzi do tzw. kontroli rodzicielskiej –ich listę znajdziecie w biblioteceoprogramowania naszego portalu.