Czas
21.10.2015 14:22
W świecie nowoczesnej technologii – jak lubimy nazywać nasze przerośnięte gadżety – czas wydaje się płynąć jakby trochę inaczej…
Cichutkim łoskotaniem głośników budzi mnie smartfon. Alarm mam ustawiony w normalne dni tygodnia na 6:00, ale dzięki inteligencji aplikacji w weekendy mogę wyłączyć go w zupełności. Nie mniej, dzisiaj zadzwonił o tej felernej szóstej…
O 6:05 kawiarka uruchamia automatycznie młynek, który mieli ziarna mojej ulubionej kawy i rozpoczyna proces parzenia porannego nektaru bogów. Reszta to równie monotonna norma. Mycie, ubieranie, przygotowanie sobie śniadania, zalanie czarnuli kapką mleka i pozostało tylko zbezcześcić kawę cukrem, a potem włączyć w smartfonie WiFi.
Z natury wyłączam na noc dostęp do netu – spam i posty na facebooku o 3 w nocy nie są rzeczą na tyle istotną by wybudzały mnie z błogiego snu. Natomiast rano – tak, wtedy muszę mieć swoją dawkę prasy. Jedząc śniadanie przeglądam, więc wiadomości z poprzedniego dnia i z nieodpartym uczuciem deja vu czytam nagłówki, w którym co chwilę padają takie słowa jak: Ukraina, rząd, śmierć i NFZ… brakuje tylko Dutkiewicza w sekcji Wrocławskiej i wszystko byłoby w normie.
Żona wstaje parę minut po mnie i wita mnie standardowym: „Dzień dobry kotku” – choć wiedziałem dokładnie co powie, to i tak uśmiechnąłem się jakby to była dla mnie nowość. Ot, proste gesty uprzejmości w związku. Nie mniej zabrzmiało to jakoś tak… już ostatnio mnie tak witała.
Wychodzę jak zawsze na styk, czyli tak aby ledwo co zdążyć na tramwaj – choć w kuchni są trzy zegarki (z czego jeden się śpieszy, aby wcześniej wyjść) – na uszy zakładam słuchawki i znikam w muzyce zaserwowanej przez smartfona. W międzyczasie spływają maile z Euro RTV AGD i podsumowanie tygodnia z Facebooka.
Maciej ma urodziny – dobrze wiedzieć.
[…]
W robocie nawet do kibelka wychodzę trzymając smarta przy sobie – nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie odebrać pilne wezwanie na awarię. A gdy siedzę przed komputerem i dorabiam się hemoroidów wielka tafla szkła leży pod monitorem, od czasu do czasu podświetlając się i informując o nowym mailu. Staram się pamiętać, aby wyłączyć WiFi i Interent przez 3G na czas pobytu w pracy, ale akurat dzisiaj mi to umknęło.
[…]
Robotę kończę wcześnie – ot taki urok życia. Wracając jednak tramwajem sprawdzam pocztę, wiadomości, być może robię szybki przelew albo uzgadniam spotkanie na jutrzejszy dzień – wszystko na pięciocalowym ekranie (a w głębi duszy cieszę się, że jednak wybrałem większy ekran i żałuję, że nie jest jednak jakby jeszcze o cal większy). Obiad, który czeka na mnie w domu był zrobiony wczoraj, wpierw jednak, zanim nałożę kotu karmę, zanim włączę gaz w kuchence, odkładam smarta w bezpieczne miejsce i włączam komputer. Kalendarze synchronizują się, maile spływają na odpowiednie skrzynki, a ja w spokoju mogę zająć się spożywaniem rosołu.
Gdy już uporam się ze zrobieniem sobie kolejnej kawy i w spokoju przeglądnę plan na resztę dnia znajduję chwilę na odpoczynek przy YouTubie. Być może nawet przeczytam recenzję nowej gry, w którą i tak nie będę miał czasu zagrać.
Poświęcam trochę czasu na twórczość aktywną pisząc bloga, a potem z piwem siadam przy prostej grze… lub trudnej. Nie może jednak mi zabrać zbyt wiele czasu, gdyż żona zaraz wraca ze szkoły i trzeba jej podgrzać obiad.
Wieczorem wspólnie oglądamy ulubiony serial i te filmiki na YT któr mi najbardziej się podobały… a po godzinie dziesiątej sprawdzam tylko czy alarmy są włączone i po umyciu się mykamy spać…
… i tak mija nasz dzień gdyż nazajutrz…
[...]
Cichutkim łoskotaniem głośników budzi mnie smartfon. Alarm mam ustawiony w normalne dni tygodnia na 6:00, ale dzięki inteligencji aplikacji w weekendy mogę wyłączy go w zupełności. Nie mniej, dzisiaj zadzwonił znowu o tej felernej szóstej… O 6:05 kawiarka uruchamia automatycznie młynek, który mieli ziarna mojej ulubionej kawy i rozpoczyna proces parzenia porannego nektaru bogów, bez którego ciężko by się wstawało. Reszta to równie monotonna norma. Mycie, ubieranie, przygotowanie sobie śniadania, zalanie czarnuli kapką mleka i pozostało tylko zbezcześcić kawę cukrem a potem włączyć w smartfonie WiFi.
Z natury wyłączam na noc dostęp do netu – nienawidzę dostawać powiadomień o 3 w nocy. Natomiast rano – wtedy musze mieć swoją dawkę wiadomości. Jedząc śniadanie przeglądam, więc newsy z poprzedniego dnia i z coraz większym uczuciem deja vu czytam nagłówki, w których co chwile padają słowa Ukraina, rząd, śmierć i NFZ… brakuje tylko Dutkiewicza w sekcji Wrocławskiej i wszystko było by w normie. Żona wstaje parę minut po mnie i wita mnie standardowym: „Dzień dobry kotku” – choć wiedziałem dokładnie co powie, to i tak uśmiechnąłem się jakby to była dla mnie nowość. Ostatnio też mnie tak witała.
Wychodzę jak zawsze na styk, czyli tak, aby ledwo co zdążyć na tramwaj – choć w kuchni są trzy zegarki – na uszy zakładam słuchawki i znikam w muzyce zaserwowanej przez smartfona. W międzyczasie spływają maile z Euro RTV AGD i podsumowanie tygodnia z Facebooka. Znowu!
Maciej ma urodziny – kto to był Maciej?
[…]
W robocie nawet do kibelka wychodzę trzymając smarta przy sobie – nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie odebrać pilne wezwanie na awarię. A gdy siedzę przed komputerem i dorabiam się hemoroidów wielka tafla szkła leży pod monitorem, od czasu do czasu podświetlając się i informując o nowym mailu. Staram się pamiętać, aby wyłączyć WiFi i Interent przez 3G na czas pobytu w pracy, ale akurat dzisiaj mi to umknęło.
[…]
Robotę kończę wcześnie – ot taki urok życia. Wracając jednak tramwajem sprawdzam pocztę, wiadomości, być może robię szybki przelew albo uzgadniam spotkanie na następny dzień – wszystko na pięciocalowym ekranie – żałuje, że nie sześcio~. Wczorajszy obiad czeka na mnie w domu, wpierw jednak, zanim nałożę kotu karmę i zanim włączę gaz w kuchence odkładam smarta w bezpieczne miejsce i włączam komputer. Kalendarze synchronizują się, maile spływają na odpowiednie skrzynki a ja w spokoju mogę zająć się gotowaniem makaronu.
Kolejna kawy wprowadza mnie w stan ożywienia i chęci do dalszej pracy. W spokoju przeglądam plan na resztę dnia i znajduje chwilę na odpoczynek przy YouTubie. Niestety żadnych fajnych recenzji nowych gier nie było.
Poświęcam trochę czasu na twórczość aktywną pisząc bloga, choć mam wrażenie, że nie posunąłem się od dłuższego czasu nawet o krok. Potem to już tylko piwo i partyjka w Paydaya. Nie może jednak mi zabrać zbyt wiele czasu, gdyż żona zaraz wraca ze szkoły i trzeba jej podgrzać obiad.
Wieczorem wspólnie oglądamy ulubiony serial, choć mam wrażenie, że ten odcinek już widzieliśmy i te filmiki na YT, które mi najbardziej się podobały. Punkt dziesiąta sprawdzam czy alarmy są włączone i po umyciu się mykam spać…
… i tak mija mi kolejny nudny dzień.
[...]
Cichutkim łoskotaniem głośników budzi mnie smartfon. Alarm, choć cichy, to irytujący. Ale tak ma być. To mnie przynajmniej budzi. Ustawiony w normalne dni tygodnia na 6:00, ale dzięki inteligencji aplikacji w weekendy mogę wyłączy go w zupełności. Niestety dzisiaj nie weekend.
O 6:05 kawiarka uruchamia automatycznie młynek i mógłbym przysiąść, że wczoraj chodziła ciszej. Mycie, ubieranie, przygotowanie sobie śniadania, kawa i WiFi w smartfonie. O dziwo, włączone. Z natury wyłączam na noc dostęp do netu. Jedząc śniadanie przeglądam, newsy z poprzedniego dnia i z coraz większym uczuciem deja vu czytam nagłówki, w których co chwile padają słowa Ukraina, rząd, śmierć i NFZ… i mam ochotę rzygać.
Żona wstaje parę minut po mnie i wita mnie standardowym: „Dzień dobry kotku” – choć wiedziałem dokładnie co powie, to i tak uśmiechnąłem się jakby to była dla mnie nowość. Mam wrażenie, że zawsze mnie tak wita.
Wychodzę jak zawsze na styk, czyli tak, aby ledwo co zdążyć na tramwaj – choć w kuchni są trzy zegarki! Zakładam słuchawki i znikam w muzyce zaserwowanej przez smartfona. W międzyczasie spływają maile z Euro RTV AGD i podsumowanie tygodnia z Facebooka. Znowu!
Maciej ma urodziny – kto to był Maciej? Może ktoś ze studiów.
[…]
W robocie nawet do kibelka wychodzę trzymając smarta przy sobie – nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie odebrać pilne wezwanie na awarię. A gdy siedzę przed komputerem i dorabiam się hemoroidów wielka tafla szkła leży pod monitorem, od czasu do czasu podświetlając się i informując o nowym mailu. Staram się pamiętać, aby wyłączyć WiFi i Interent przez 3G na czas pobytu w pracy, ale akurat dzisiaj mi to umknęło.
[…]
Pracę kończę wcześnie – ot taki urok życia. Wracając tramwajem sprawdzam pocztę jak wszyscy inni dookoła. Dodatkowo uzgadniam spotkanie na następny dzień – wszystko na pięciocalowym ekranie.
Obiad – jeszcze z wczoraj – czeka na mnie w domu, ale wpierw odkładam smarta w bezpieczne miejsce i włączam komputer. Kalendarze synchronizują się, maile spływają na odpowiednie skrzynki a ja w spokoju mogę zająć się gotowaniem makaronu i wyłożeniem kotu karmy.
Kolejna porcja kawy wprowadza mnie w stan ożywienia i wrażenia, że to wszystko już kurde było. Chęci do dalszej pracy nie mam. W spokoju przeglądam plan na resztę dnia i znajduje dłuższą chwilę na odpoczynek przy YouTubie.
Staram się zawsze poświęcić chwile na bloga – ale wydaje mi się, że ciągle pisze o tym samym. Z frustracji nawet nie gram, zresztą i tak żona zaraz wraca ze szkoły i trzeba jej podgrzać obiad.
Wieczorem… wieczorem siadam wygodnie na fotelu i zastanawiam się na głos.
- Czy robię coś sensownego w życiu?
… i tak mija mi kolejny nudny dzień.
[…]
Wychodzę z domu do pracy praktycznie na styk, czyli tak, aby ledwo co zdążyć na tramwaj – jest to mega zabawne, bo w kuchni, gdzie rano zajadam się śniadankiem są aż trzy zegarki i każdy spieszy się o minutę-dwie! Telefon w tym momencie pika głośno.
Maciej ma urodziny – no tak, pamiętam go, pracowaliśmy kiedyś razem. Ciekawe, co u niego?
[…] Pracę kończę wcześnie – ot taki urok życia. Wracając tramwajem sprawdzam pocztę, choć tam jak zawsze o tej godzinie pusto. Znudzony i pozbawiony chęci do przeglądania Internetu rozglądam się po pojeździe. Ku mojemu zaskoczeniu obok mnie stoi on. Maciej. Ściągam słuchawki i z uśmiechem się witam. On jakby czekał właśnie na to…
- Ostatnio mnie nie zauważyłeś. Omijasz mnie, czy jak? - Och, wybacz – lekko się zawstydziłem. No tak, spoglądając jedynie w świecący jasnymi barwami ekran smartfona, ciężko rozpoznać kogoś, kto stoi nawet metr przed nami. – Wszystkie najlepszego. Masz w końcu urodziny dzisiaj. – W duchu podziękowałem fejsbuczkowi za dobrą pamięć. - Dzięki. Słuchaj… - zaczął niepewnie. Nie skończył jednak myśli. – Kiepska pogoda, co nie?
W domu czekał na mnie obiad z wczoraj. Gdy pochłaniałem kolejne łyżki zupy, kalendarze na inteligentnym urządzeniu zsynchronizowały się a maile spłynęły na odpowiednie skrzynki. Mina Maćka jednak nie dawała mi spokoju – coś go trapiło. Tylko co?
Wieczorem, gdy już zona wróciła do domu, siadam spokojnie do napisania bloga. Codziennie staram się poświęcić choćby 5 minut. Jedno zdanie. Dwie linie. Byle tylko ruszyć coś do przodu. Choć zdaje mi się, że od miesięcy wciąż pisze to samo, to jednak nie pozwalam sobie na labę.
[…]
- Ostatnio mnie nie zauważyłeś. Omijasz mnie, czy jak? – zapytał Maciek, gdy już miał pewność, że rozpoznałem go w tramwaju. - Och, wybacz – lekko się zawstydziłem. No tak, spoglądając jedynie w świecący jasnymi barwami ekran smartfona, ciężko rozpoznać kogoś, kto stoi nawet metr przed nami. – Jeśli się nie mylę, to wszystkie najlepszego. - Dzięki. Fejsbuk przypomniał? – zapytał z uśmiechem. Nie odpowiedziałem, gdyż uznałem to za pytanie retoryczne. – Słuchaj… - kontynuował jednak niepewnie. – Mam do ciebie dziwne pytanie. - Wal śmiało. - Nie masz ostatnio wrażenia takiego wielkiego deja-vu?
[...]
Alarm budzi mnie jak zawsze o 6. Niestety, to nie weekend, kiedy mógłbym pospać sobie, do której chciałbym.
O 6:05 kawiarka uruchamia automatycznie młynek i stawia na nogi praktycznie całe mieszkanie. Jest to coś w stylu awaryjnego alarmu. Na szczęście ja już dawno jestem po fazie mycia, ubierania, przygotowania sobie śniadania. Została więc tylko ta kawa i WiFi w smartfonie. O dziwo, włączone. Z zasady wyłączam na noc dostęp do netu. Jedząc śniadanie przeglądam newsy z poprzedniego dnia. Żona wstaje parę minut po mnie i wita mnie standardowym: „Dzień dobry kotku” – i tu mnie tknęło. Reszta dnia minęła szybko – nawet nie wiedziałem, kiedy wyszedłem z pracy i wsiadłem do tramwaju. Przeglądając wiadomości na smartfonie rozglądałem się panicznie po wagonie. Miałem dziwne przeczucie, że zaraz wydarzy się coś dziwnego.
I wydarzyło.
[…]
Choć wypiłem już tego dnia dwie kawy to kolejne podwójne esspresso było bardziej niż potrzebne, aby mój umysł mógł klarownie myśleć. Maciek siedział cicho naprzeciwko mnie i wpatrywał się w odległy punkt za oknem. Choć jego niebieskie oczy wydawały się być pełne życia, to jednocześnie jego twarz była jakby martwa. Dokładnie ogolony, krótko ścięty – wyglądał prawie identycznie jak go zapamiętałem z poprzedniej pracy.
Właściwie to miałem wrażenie jakby wyglądał dokładnie tak samo jak go zapamiętał. Choć ostatni raz widzieliśmy się kilka lat temu. To właśnie między innymi to dziwne wrażenie powtarzającego się deja-vu sprawiło, że gdy tylko o nim wspomniał postanowiłem zaprosić go na krótką pogawędkę do kawiarni.
- Więc? O co chodzi z tym dziwnym uczuciem powtarzalności? – zapytał popijając kolejny łyk czarnuli. - Od rana prześladuje mnie wrażenie jakoby to wszystko już się wydarzyło. Im bliżej południa tym to wrażenie staje się silniejsze. A spotkanie z Toba praktycznie jestem w stanie sobie przypomnieć ułamek sekundy po sekundzie. Nawet to co za chwile powiesz? - Kopytko! – Wystrzeliłem niespodziewanie.
Maciek uśmiechnął się. Rząd wcale nie tak śnieżnobiałych zębów i lekko uniesione brwi nie wyglądały jak reakcja kogoś zaskoczonego. Dodatkowo jego całkowicie naturalny odruch sprawdzenia czasu na lekko przestarzałym telefonie komórkowym sprawiał wrażenie, że faktycznie, dokładnie tego się spodziewał. Wpadłem na genialny pomysł – złośliwy, ale i genialny. Zamierzał powiedzieć żartobliwym i ironicznym tonem, że sypiam z jego dziewczyną. Nie zdążyłem.
- Nie sypiasz – powiedział nagle.
[…]
Choć wypiłem już tego dnia dwie kawy to kolejne podwójne esspresso nie mogło zaszkodzić. Właściwie, na pewno by pomogło. Maciek w tym czasie zamówił moche i ściągnął kurtkę.
Usiedliśmy przy oknie, gdzie było trochę mniej osób – ale godzina i była wczesna. W czasie, gdy ja spokojnie zajmował miejsce i ostrożnie odkładałem szalik wraz z czapką, mój towarzysz rozpoczął rozmowę, po tym jak na stole położył swój telefon.
- Zastanawiasz się pewnie, o co chodzi z tym dziwnymi uczuciem powtarzalności? - Tak – odpowiedziałem wprost. Chwile wahałem się, aby kontynuować. Cały czas przed oczami miałem dalszy przebieg naszej rozmowy. Wszystko tak realne jakby odbyło się kilka minut temu. - Czy uwierzyłbyś w taką historię: powiedzmy, że istnieje zamknięta przestrzeń czasu, która powtarza się w nieskończoność. Budzisz się rano, a gdy kładziesz się wieczorem… wszystko się cofa i ponownie zaczynasz ten sam dzień. - Dzień świstaka? - Tak jakby, tylko, że Bill wiedział o tym. Jego pamięć pozostawała nienaruszona. Tymczasem w naszej historii pamięć zostaje również skasowana. Wszystko wraca dokładnie do takiego samego stanu jak o poranku. - Tylko powiedz skąd to dziwne uczucie deja-vu? - I tu pojawiają się pierwsze prawdziwe pytania? Co jeśli przeładowane taką ilością danych nasze mózgi potrafią jednak zachować pewną cześć wspomnień i zmienić je w uczucie jakoby coś już kiedyś się odbyło? A co jeśli to nie prawdziwy czas się cofa, a stan świadomości ludzkiej? Oczywiście to tylko teorie. - Mocne – zaśmiałem się. W tym momencie kelnerka przyniosła nam nasze kawy i postawiła je na niewielkim lekko chyboczącym się stoliku. Podziękowaliśmy i przystąpiliśmy do operacji słodzenia i ustawiania wszystkiego naokoło, aby wygodnie wypić czarny nektar bogów. – W Matrixie uczucie deja-vu było błędem systemu. Może i tak jest tutaj, może po prostu jesteśmy kiepsko stworzonymi bytami sztucznej inteligencji, która uzyskała samoświadomość. - Ty się słuchasz, czy mówisz, co ślina przyniesie na język? – odpowiedział przekornie Maciek. Oczywiście wiedziałem, że moje słowa miały niewiele sensu, ale nie zaszkodziło pokazać się z tej lepszej strony i mieć swoją teorię. – Choć nie ukrywam, że moje domysły są równie absurdalne. Różnią się jednak jedną niezwykle istotną rzeczą. - Jaką? – zapytał nie mogąc doczekać się odpowiedzi.
[…]
Choć cały dzień, dziwne uczucie „byłem/robiłem” nie opuszczało mnie na krok, doprowadzając do szewskiej pasji, rozmowa z Maćkiem nie sprawiał takiego wrażenia. Być może tym różniła się ta pętla czasowa, że pierwszy raz spotykamy się i omawiamy to miedzy sobą. Choć wydaje się to absurdalne, to – zgaduje oczywiście – nasze mózgi faktycznie potrafiły trochę informacji zachować i tym samym zmieniają bieg wydarzeń.
- Jaką? – zapytał nie mogąc doczekać się odpowiedzi. To co miało zmienić moje absurdalne domysły w bajeczkę, a jego równie absurdalne w rzeczywistość było obiektem na prawdę przez mnie niespodziewanym.
Telefon, który po chwili wręczył mi do ręki wyglądał jakby pochodził z ery analogowej. Stara, bezimienna słuchawka wykonana w stylu klapki przypominała legendarne Morotole – choć była trochę grubsza i węższa. Srebrna obudowa była mocno sfatygowana, ale nigdzie farba nie odpadała – to było in plus. Lekko wystając z obłej konstrukcji antenka sprawiła, że uśmiechnąłem się z politowanie: tak, zdecydowanie lata dziewięćdziesiąte. Ekran był już jednak kolorowy, co mocno mnie zaskoczyło po otworzeniu domniemanego czynnika mogącego zmienić moje poglądy.
- Kilka dni temu mój smartfon miał ochotę popływać z rybkami. Jest w naprawie. Dostałem zastępczy, to cacko. Do dzwonienia wystarczy, ale ma kilka gierek, alarmy, kalendarz i nawet obsługę WAP. Szał, prawda? Wszystko było w porządku, ale dzisiaj rano, gdy obudziłem się, zauważyłem, że kalendarz jest wypełniony po brzegi setkami informacji. Właściwie co piętnaście minut coś miało się wydarzyć. Co zaskakujące, było to dokładne zaplanowane – na dodatek wyglądało jakbym to ja ten kalendarz uzupełnił. To były typowe dla mnie skróty, informacje oraz wydarzenia, o których nikt inny nie mógł wiedzieć. Około południa zdałem sobie sprawę, że to informacje przekazane przeze mnie wczorajszego dla mnie dzisiejszego. Obaj jednak jesteśmy zamknięci w tej samej pętli czasowej i to jedyny sposób komunikowania się. - Dlaczego ja? – zapytałem cicho, ale wciąż przeglądałem pozycję w kalendarzu za pozycją. - Nie wiem, po prostu o godzinie piętnastej mam alarm, że mam się z tobą spotkać w tramwaju. A na teraz, że mam ci wszystko wyjaśnić. Przypuszczalnie wczorajszy ja już to zrobił. - Data jest trochę zła. – Zwróciłem uwagę na przestawiony rok, bo choć godzina się zgadzała to ekran wskazywał kompletnie inny dzień, nawet kompletnie inny miesiąc. - Wczoraj była dobra. Domyślam się, że zegar w telefonie zlicza prawdziwy czas. - Prawdziwy? – zapytałem z niedowierzaniem odkładając telefon na stolik. – Prawdziwy? – ponowiłem pytanie. - Tak. - Maciek, ten telefon pokazuje siódmego stycznia dwa tysiące sto czterdziestego trzeciego. - Wiem. To dokładnie 46 tysięcy 776 dni… - Chcesz – zawahałem się na moment – chcesz mi wmówić, że przeżyliśmy ten sam dzień już ponad czterdzieści pięć tysięcy razy? Że nasza rozmowa odbyła się tyle razy? - Nie do końca. – Maciek wziął telefon i otworzył go szybkim ruchem ręki. Odnalazł interesującą go pozycję w kalendarzu i pokazał mi ekran. – Pierwszy raz nasza rozmowa pojawia się około dwa tysiące dziewięćdziesiątego roku. - Ja pierdzielę. – Z wrażenia aż osunąłem się na swoim krześle. - Dziwie się trochę, że mi tak łatwo wierzysz, ale najwyraźniej dlatego właśnie to ty jesteś wymieniony jako osoba, z którą mam się skontaktować. - To nie tak, że jesteś strasznie przekonujący. Bo nie jesteś. Przerażające jest to, że ja sam jestem, strasznie przekonujący. Widzisz, pierwszą rzeczą jaką chciałem zrobić w tym telefonie to dodać trzy nowe kontakty. Każdy z nich to mój pseudonim, którego używam w grach internetowych a numerami telefonów miały być poziomy, które osiągnąłem. - I? - Za późno – powiedziałem w spokoju spoglądając za okno. – Wszystkie trzy kontakty już tam były.
[…] Wyjść z sytuacji mogło być kilka, ba, nawet kilkaset. Przypuszczam jednak, że przez ostatnie kilkadziesiąt lat wypróbowałem już większość. Hakowanie telefonu było jedną z pierwszych rzeczy o której pomyślałem, ale po dłuższej rozmowie z Maćkiem odnośnie tej idei zostałem pouczony, iż najprawdopodobniej już próbowaliśmy to zrobić, ale że trwało strasznie długo, odpuściliśmy. Kalendarz w telefonie okazał się ciekawym źródłem informacji, choć rozwikłanie go było iście arcytrudnym zadaniem z racji tego, iż można było wpisać raptem kilkanaście znaków przy przypomnieniu. Skróty oraz szyfry wchodziły w grę, ale trzeba było je zrozumieć – a czasu nie mieliśmy dużo, zostało parę godzin a jutro na odszyfrowanie będziemy mieli tylko 24 godziny.
- Jak sądzisz, czemu powstała ta pętla? – zapytałem dopijając kawę. Zapewne milionową.
- Być może popełniłem jakiś błąd i niczym w ubogiej wersji efektu motyla, muszę go teraz naprawić. Niestety najpierw musze sobie z niego zdać sprawę, a jest to jednak cholernie trudne biorąc pod uwagę, że wciąż zapominam o tym.
- No właśnie. Tu jest całe clue sprawy. W historiach, o których się czyta i słyszy zawsze jest element nadprzyrodzony w postaci faktu, że pamięta się o tym, że ten dzień się powtarza. Nie tu. Być może to nie my wpadliśmy w pętle czasową, a ktoś inny. Ktoś, kto żyje sobie w najlepsze i nie chce przerwać tej farsy od… od ponad stu lat. Możemy wziąć jeszcze pod uwagę aspekt taki, że to błąd systemu. Matrixa. To też jest prawdopodobne. Bardzo nawet. – Mój monolog przeplatany był przerwami, podczas których zastanawiałem się nad kolejnymi wersjami wydarzeń. Zaśmiałem się w duchu, gdyż miałem właśnie dziwne uczucie deja-vu.
Postanowiłem zadzwonić do znajomego – bardziej z niego filozof niż fizyk, ale interesował się i tym i tym, nie zaszkodziło spróbować.
- Cześć Adam – zacząłem nonszalancko. – Kopę lat. Pamiętasz mnie jeszcze. - Oczywiście, że pamiętam, bo twoje zdjęcie wyświetliło się na telefonie. Z tym kopę lat to też bym nie przesadzał, bo widzieliśmy się raptem pół roku temu, no i przyjazny ton też możesz sobie darować. Wiesz dobrze, że nie przepadam za Tobą.
[…]
- Cześć Adam. Kopę lat, co nie. Pamiętasz mnie chociaż jeszcze. - Oczywiście, że pamiętam. Twoje zdjęcie wyświetliło się na telefonie. Nie przesadzaj też, z tą kopą lat, bo widzieliśmy się pół roku temu. No i przypominam, że nie przepadam za Tobą, więc w czym sprawa?
[…]
- Cześć Adam. Kopę lat, prawda? Pamiętasz mnie? - O co chodzi – zapytał prosto z mostu. – Wiesz, że nie przepadam za Tobą, więc zgaduję, że masz sprawę. Na dodatek mam wrażenie jakbyśmy to już kiedyś przerabiali. Więc nie ściemniaj. - Ha, i właśnie tu cię mam, mój drogi. Jesteśmy zamknięci w pętli czasowej. Dzień świstaka w wersji hard. Powtarzamy dzisiejsze dwadzieścia cztery godziny w kółko od kilkuset lat i choć co rano zapominamy o tym, to mamy dowód na ten fakt. Poza, oczywiście, nieustannym uczuciem deja-vu.
Brak ściemy – Adam po prostu lubił kawę na ławę i to też dostał. Pół godziny później siedzieliśmy w restauracji w Sky Tower próbując ustalić co tak naprawdę się dzieje. Wystarczyło kilka chwil i zdań aby trzymając głowę zsunął się bezwiednie na kanapę na której siedział. Mało tego, zrobił to już blisko tysiąc razy… i właśnie przeczytałem to w jednej z notatek alarmowych.
- Niech będzie, dziewięćset siedemdziesiąt osiem – powiedziałem głośno wpisując tę liczbę na jutro na tę godzinę. - Dobrze, przyjmując, że jestem w stanie wam i sobie samemu z wczoraj uwierzyć. Jak mamy przerwać tą absurdalną wręcz pętle? Widzę tutaj kilka opcji wymienię je szybko, i jeśli możecie wyprowadźcie mnie z błędu natychmiast. Oszczędzimy dużo czasu. Zniszczyć telefon? Zresetować telefon? Rozebrać go na części? Odnaleźć poprzedniego właściciela? A może…
W tym momencie alarm ustawiony poprzedniego dnia zadzwonił a ja na ekranie ujrzałem krótką wiadomość. „Przeproś Maćka – Adam”.
To co działo się potem było już samo w sobie wystarczająco absurdalne, ale obecna sytuacja sprawiła, że siedziałem spokojnie wpatrując się jak Adam używając tępego noża dźgał Maćka w klatkę piersiową.
[…]
- Cześć Adam. Kopę lat, prawda? Pamiętasz mnie? - O co chodzi – Nie owijał w bawełnę. – Wiesz, że nie przepadam za Tobą, więc zgaduję, że masz jakąś sprawę. Choć, dziwne, ale mam wrażenie jakbyśmy to już ostatnio przerabiali. Więc nie ściemniaj i do sedna.
[…]
- Ok, to wiemy, że zabicie jego i mnie też nic nie da. – Adam spojrzał na ekran telefonu z lekkim zawodem. – Póki co nie ma sensu unieszkodliwiać kogokolwiek innego. - Wciąż przeraża mnie, że byłeś w stanie to zrobić. – Nie ukrywałem swojego zaskoczenia. Z drugiej strony, wiedziałem, że tylko on byłby w stanie odważyć się na sprawdzenie tej radykalnej teorii. Choć, mogło po prostu chodzić o to, aby sobie użyć… - Co teraz? – zapytał nie oczekując jednak zbyt szybkiej odpowiedzi. - Możemy spróbować rozszerzać krąg zainteresowanych. Może zajmie to trochę lat, ale nie ukrywajmy tego, czasu mam akurat pod dostatkiem. - Zgodzę się, z wami dużo więcej osiągnąłem. Co prawda nie czuje abyśmy zbliżyli się do rozwiązania zagadki telefonu, ale…
Miała długie blond włosy. Powoli jakby w zwolnionym tempie zasłoniły cały nasz świat – choć ona po prostu usiadała obok. Wiatru też nie było, a wydawało się, że te żółtawe włosy powiewały jak w najbardziej romantycznym romansidle. Przez moment zasłaniały jej twarz, dodając dramatyzmu i tajemniczości. Efekt odsłonięcia przerósł jednak nasze oczekiwania po stokroć. Ba. Po tysiąc kroć. Cudowne różowe policzki, smukłe i delikatnie podkreślone różem usta, zielone enigmatyczne oczy, zmysłowe i tak bardzo pochłaniające nasz wzrok. Była przepiękna… i właśnie usiadła obok nas. Nie wiedzieć czemu.
A gdy jej usta się poruszyły zaczarowała nas nie tylko ruchem warg, ale i magicznym głosem.
- Widzie, że się dobrze bawicie moje drogie świstaki. Jak tam mija wasz jeden wspólny dzień?
Tylko to wystarczyło, aby z magii piękna przerodziła się w nasz najczarniejszy koszmar. To mógł być przypadek. Ale nie był…
Adam wstał natychmiast, złapał ją z bluzkę i podciągnął do siebie. - Skąd wiesz?! – zapytał wykrzykując. Wywołał tym nie lada konsternację wśród obecnych w lokalu postronnych osób. - Proste. Ten telefon to moja maszyna.
[…]
Czas zaczął płynąć jakby wolniej, choć to mogło być tylko moje wrażenie. Kobieta, uwolniła się z uścisku Adama i usiadła spokojnie. Złapała za mój kubek kawy i łyknęła powoli. Uniosła delikatnie brwi, na znak tego, iż jej smakowało i odłożyła kawę z powrotem na stolik.
- Uspokoiliście się już? - Trochę – odpowiedział jako pierwszy, najbardziej nerwowy z nas wszystkich, Adam. - Dobrze, więc posłuchajcie, gdyż nie będę się powtarzać. W waszym posiadaniu jest maszyna zdolna do wykonania tak zwanego zwarcia czasowego o prawdopodobieństwie pełnym. W skrócie, abyście zrozumieli, machina generuje ogromne pole magnetyczne, detale, póki co, pominę. Ogrom pola niech zobrazuje fakt, iż wpływa ono na praktycznie cały układ słoneczny i kilka pobliskich plejad. Gdyby było inaczej, natychmiast wasza cywilizacja by się zorientowała. Stracilibyście nie tylko te tak zwane satelity, ale i prawdopodobnie poczulibyście zmiany klimatyczne. – Maciek chciał jej przerwać, ale ona uniosła dłoń powstrzymując go. – Sama wspomniana maszynka została skradziona z mojego warsztatu jakiś czas temu. Choć wtedy na tej planecie rządziły jeszcze dinozaury. Przekazywana z rąk do rąk, przybierała różne formy, a to była siedmiopiętrową górą, a to nurmią miniaturową, przez krótką chwilę nawet smokiem została, zawsze jednak była o krok przed mną. Teraz wreszcie udało mi się nadrobić czas i być w tym samym miejscu, ale niestety z racji tego, iż ktoś nieopatrznie te maszynkę włączył. Żeby było zabawnie to nie zauważyłam tego i wpadłam w strefę rażenia. Trochę setek lat ziemskich zajęło mi nauczenie się waszej kultury i języka, ale mogę wreszcie spokojnie przebywać miedzy wami bez wzbudzania podejrzeń.
- Sytuacja - kobieta kontynuowała po kilku sekundach przerwy - jest niestety beznadziejna. Nawet tak wielki i mądry Konstruktor jak ja, nie jest w stanie wyłączyć urządzenia gdyż jest ono doskonałe. Nie jestem też w stanie wydostać się z poza jego pola działania. Oznacza to, że utknęłam w tych dwudziestu czterech godzinach, tak jak i wy.
Historia była zdumiewająca i wielce nieprawdopodobna i gdyby nie dotychczasowe przeżycia żaden z nas by w nią nie uwierzył. Ani ja, ani Maciek, ani Adam. Lecz dzisiaj sytuacja była inna.
Nie do końca wiem ile trwała cisza i czy nasz gość w postaci cudnej kobiety, specjalnie czekał aż ktoś z nas się odezwie, czy może sam nie miał pomysłu na dalszą formę konwersacji.
- Więc co proponujesz? – zapytał Adam. – Rozumiem, że zwróciłaś się do nas gdyż jednak jakiś plan działania lub pomysł masz. - Zgadza się. Aż trzy. Jednak, aby nie generować niepotrzebnych problemów każdy przedstawię dopiero jeśli poprzedni nie zadziała. - Akceptowalne. - Podoba mi się, że podejmujesz za nas decyzję - Maciek zarzucił Adamowi samodzielne działanie. Nie mniej z drugiej strony, nie mieliśmy za bardzo innego wyjścia z sytuacji. Na szczęście nim doszło do kłótni kobieta zabrała głos. - Pierwszy plan jest stosunkowo prosty do wprowadzenia w życie. Musimy przeciążyć urządzenie. Próbowałam osiągnąć to sama, ale bezskutecznie. Kalendarz, który wykorzystujecie, był jednym z takich podejść.
To fakt, ilość danych ,które zapisywaliśmy przez ostatnie kilkaset lat był oszałamiający, ale jako iż informatyką zajmowałem się na co dzień, wiedziałem, że to wciąż za mało aby przeciążyć średniej klasy komputer, a co dopiero machinę do zapętlania czasu. Moglibyśmy zawsze wklepywać doń Iliadę - ale czy to by pomogło?
- Co możemy w takim razie zrobić - ponownie inicjatywą wykazał się Adam. - Wy? Niewiele. Bardziej niż teraz, niż ten konkretny moment, urządzenia przeciążyć się nie da. - To wszystko? - zapytałem lekko oszołomiony. - Powiedziałaś, że możemy je przeciążyć i już, koniec?
Nie odpowiedziała od razu. Wpatrywała się tylko w stolik, jakby czekając na jakiś konkretny moment.
- Halo, czy to już koniec kolega się pytał? - Zgadza się. Przejdźmy do drugiego planu. - Hola, moment – Maćka aż wcięło. - Tak po prostu? Na pewno, wiesz co mówisz? Ona robi sobie z nas jaja, mówię wam - te słowa skierował w nasza stronę. - Pewnie podsłuchała naszą rozmowę i teraz po prostu ma wielki ubaw. - Wybacz, ale to co mówisz nie jest prawdą. - To udowodnij... wiem, że możemy jedynie uwierzyć Ci na słowo. Ale skoro jesteś tak genialnym konstruktorem, który potrafił zrobić maszynę do zapętlania czasu, może jakoś to udowodnisz? Jakieś statki kosmiczne? Lasery? Nic? Widzicie. - Szybko się wkręciłeś, ale przyznaję ci trochę racji.
Obaj moi koledzy widocznie ochłonęli wreszcie z pierwszego szoku ujawienia się kobiety i teraz całkiem słusznie, szukają dziury w całym. Sam byłem zainteresowany tym, co takiego Konstruktor potrafi.
Kolejne sceny, które obserwowaliśmy były niczym z filmu. Kobieta wzięła do ręki nóż i wbiła go sobie w dłoń. Po otwarciu i odkrojeniu sobie sporego kawałka skóry, doprowadzając nas wszystkich do mdłości, zamiast kości naszym oczom ukazała się metaliczna płyta. Natychmiast też nad raną pojawiła się delikatna pajęczyna, która skrupulatnie uzupełniała braki w ciele, tak, że po minucie nie było już widać nawet blizny.
- Czy wystarczy? - zapytała spoglądając nam w oczy.
Żaden z nas nie zamierzał dłużej się z tym kłócić. Zamiast tego zaczęliśmy tłumaczyć kelnerce która widziała to wszystko, że ma do czynienia ze specjalistami od efektów specjalnych. Podziałało. Choć jej psychika chyba będzie już uszczerbiona do końca życia.
- Kim jesteś? – zapytałem niedowierzając w to co widzę. Absurd czasowej pętli, to jedno, ale zobaczyć taki spektakl to coś całkiem innego.
Kobieta spojrzała na mnie zastanawiająco. Tak jakby ważyła to, czy mi odpowiedzieć, czy nie. W końcu przemówiło powoli.
- Jak już wspominałam, jestem Konstruktorem. Tak nazywa się byty podobne do mojego. Tworzymy światy, istnienia, zalążki stworzeń, gwiazd i planet. Zmieniamy rzeczywistość pod dyktando tych, którzy tego pragną. - Wnętrzności masz jednak metalowe – słusznie zauważył Adam. - Tkanki, białka, tłuszcze, cukry i woda – odpowiedziała natychmiast - to wręcz zabawne, że możecie składać się z tak kruchych komponentów, a mimo to egzystować we wszechświecie. - No dobra, to powiedz może, co kruche istoty mogą zrobić, aby wydostać się z tej pętli czasowej, skoro pierwszy plan się nie powiódł. - Przechodzimy do planu drugiego. Zniszczenie urządzenia. - Próbowaliśmy, nie byliśmy w stanie – Maciek wziął do ręki telefon i raz jeszcze spróbował go złamać.
W tym momencie kobieta wyciągnęła z kieszeni niewielki metaliczny dysk. Na jednym z jego boków w nieznanym nam rytmie pulsowała niebieska dioda. Gdy położyła przedmiot na stoliku, ponowiła swoją wypowiedź.
- Kompletne zniszczenie urządzenia.
[…]
- Szybko się wkręciłeś, ale przyznaję ci trochę racji, skąd mamy wiedzieć, że jesteś tym, kim się proklamujesz.
Obaj moi koledzy widocznie ochłonęli wreszcie z pierwszego szoku ujawienia się kobiety i teraz całkiem słusznie, szukali dziury w całym. Oczywiście sam byłem mocno zainteresowany tym, co takiego Konstruktor potrafi i jak nas przekona do swej racji. Bo nie ukrywałem, iż byłem w stanie jej uwierzyć.
To, co zaczęło się dziać chwile później, przerosło nasze oczekiwania. Kobieta wzięła do ręki, lezący przy jednym z talerzyków nóż i wbiła go sobie w dłoń. Po otwarciu i odkrojeniu sobie sporego kawałka skóry, doprowadzając nas wszystkich do mdłości, zamiast kości naszym oczom ukazała się metaliczna, lekko rdzawa, płyta. Natychmiast też nad raną pojawiła się delikatna pajęczyna, która skrupulatnie uzupełniała braki w ciele, tak, że po minucie nie było już widać nawet blizny.
- Czy wystarczy?
Żaden z nas nie zamierzał dłużej się z tym kłócić.
- Kim jesteś? – zapytałem niedowierzając, w to co widzę. Absurd czasowej pętli, to jedno, ale zobaczyć taki spektakl to coś całkiem innego. Kobieta spojrzała na mnie zastanawiająco. Tak jakby ważyła to, czy mi odpowiedzieć, czy nie. Trwało do dobre kilka chwil, ale wreszcie przemówiła powoli. - Jak już wspominałam, jestem Konstruktorem. Tak nazywa się byty podobne do mojego. Tworzymy światy, istnienia, zalążki stworzeń, gwiazd i planet. Zmieniamy rzeczywistość pod dyktando tych, którzy tego pragną. - Wnętrzności masz jednak metalowe – słusznie zauważył Adam. - Tkanki, białka, tłuszcze, cukry i woda – odpowiedziała wzdychając – to zastanawiające, że możecie składać się z tak kruchych komponentów, a mimo to egzystować we wszechświecie. - No dobra, to powiedz może, co kruche istoty mogą zrobić, aby wydostać się z tej pętli czasowej, skoro pierwszy plan się nie powiódł. - Czyli przechodzimy do planu drugiego. Zniszczenie urządzenia. - Próbowaliśmy, nie byliśmy w stanie – Maciek wziął do ręki telefon i raz jeszcze spróbował go złamać.
W tym momencie kobieta wyciągnęła z kieszeni dwa niewielkie metaliczne dysk. Na jednym z jego boków w nieznanym nam rytmie pulsowała niebieska dioda, drugi połyskiwał złotem, ale pozbawiony był wszelkich indykatorów działania.
- Kompletne zniszczenie urządzenia, oraz całej przestrzeni objętej bąblem czasowym. Machina w ramach ewolucji wykształciła mechanizm obronny, pozwalający na reset czasu mimo kompletnej anahilacji, stąd logicznym rozwiązaniem było by permanentne wymazanie jej z rzeczywistości. - Moment, hola! Chcesz unicestwić całą naszą galaktykę? Czy to możliwe?
[…]
- No dobra, to powiedz może, co kruche istoty mogą zrobić, aby wydostać się z tej pętli czasowej, skoro pierwszy plan się nie powiódł. - Planu drugi. Zniszczenie urządzenia. - Próbowaliśmy, nie byliśmy w stanie – Maciek wziął do ręki telefon i raz jeszcze spróbował go złamać. - Przechodzimy w takim razie do planu trzeciego. - Znowu? Znowu ogłaszasz plan i go pomijasz. - No tak – Adam uśmiechnął się pod nosem – to oczywiste, w końcu jesteśmy wciąż w pętli czasowej. A skoro wciąż tu jesteśmy i rozmawiamy, to znaczy, że żaden z Twoich planów nie zadziałał. Zarówno przeciążenie informacją, jak i zniszczenie odbyły się w poprzednich iteracjach, o których znowu zapomnieliśmy – a że najprawdopodobniej są to świeże iteracje, nasze mózgi nie zdążyły jeszcze uznać tego za efekt deja vu.
Konstruktor, kiwnął tylko swą kobiecą głową z uznaniem.
- Plan trzeci jest zdecydowanie najtrudniejszy, gdyż nieumiejętne wykonanie go może sprowadzić na nas zagładę. Polega on na samo realizacji urządzenia. - Samo realizacji? – zapytałem, jakby niedowierzając.
Maciek spojrzał na telefon, po czym przedstawił swoje, całkiem uzasadnione, wątpliwości.
- Ale jak ta machina może się zrealizować. - Tutaj chyba raczej chodzi o coś innego… Ewolucja, o której wspomniałaś prze chwilą może sugerować, że to nie jest byle maszyna, zbiór trybików i elektrycznych tranzystorów, a istota zaiste myśląca. Samo realizacja może, więc oznaczać nie tyle spełnienie się, co zrozumienie tego, czym się jest. Bo co jeśli urządzenie wie, że coś generuje pętle czasową, a nie wie, że to ono? Co jeśli, my od początku nie zrozumieliśmy tego co do nas mówiłaś… co jeśli… Albo inaczej. – Adam wziął do ręki telefon i ustawił go na wysokości swojej twarzy. – Co to jest? - Moja maszyna – kobieta odpowiedziała bez namysłu. - Czy ona generuję pętle czasową? - Nie.
Krótka odpowiedź, ale uderzyła w nas mocno.
- Czyli dobrze podejrzewałem. To jest tylko przedmiot służący do realizacji pierwszego planu, przeciążenia. Zbiór danych i sam problem pętli czasowej miał za zadanie uświadomić i maksymalnie obciążyć nasze mózgi. - Nasz mózgi? - Tak, nasze. Odpowiedź jest banalna – jeden z nas jest maszyną. - Co? Jak to, niemożliwe. - Dokładnie, jak moglibyśmy być machiną czasu, to absurd. - Tak jak samo resetowanie się czasu – Adam uciął krótko nasze wątpliwości. – Pytanie tylko, który z nas.
Obaj w tym momencie spojrzeliśmy na Maćka a nasze podejrzenia umocnił Konstruktor, również spoglądając wprost w jego oczy.
- Ja? Zaraz moment, co? Nie, chwila. Tak, wiem, zdaję sobie sprawę, że ja zacząłem tę całą komedię dziwnych sytuacji, ale ja jestem normalnym człowiekiem. Urodzonym tutaj, wychowanym tutaj. Boże, ja nie jestem jakimś urządzeniem. - Wiem, ale nikt nie mówi, że ty.
I w tym momencie coś mnie zakuło. Chłopaki spojrzeli na mnie bez słowa. Właściwie to, nawet nie specjalnie mnie to zaskoczyło.
Poczułem, że mieli rację.
To ja generowałem pętle czasową…
Cichutkim łoskotaniem głośników budzi mnie smartfon.