Haiku: reanimacja trupa czy nadzieja na zwinniejszy desktop?
Powrót Steve'a Jobsa do firmy Apple w połowie lat 90 związanybył z przejęciem przez Cupertino jego firmy NeXT, wraz z systememoperacyjnym NeXTStep – podstawą dla dzisiejszego OS-a X. Historiamogła potoczyć się jednak zupełnie inaczej. Na biurkachdyrektorów Apple'a znalazła się bowiem jeszcze jedna oferta,ostatecznie odrzucona. Do kupienia była też firma Be, producentkomputerów BeBox i systemu operacyjnego BeOS – i to za znaczniemniejsze pieniądze. Szef Be, Jean-Louis Gassée, chciał za swojąfirmę 200 mln dolarów, jednak Apple gotowe było dać połowę tego(a później i tak zapłaciło Jobsowi za NeXT-a ponad 400 mlndolarów).Na próżno spekulować, czy była to dobra decyzja. Oba systemyoperacyjnej wyprzedzały swoje epoki, deklasując to, co wówczasmogły pokazać klasyczny Mac OS, nie mówiąc już o Windows 3.11(być może dorównywał im jedynie schyłkowy już wtedy AmigaOS).Oba systemy były pierwotnie budowane z myślą o dedykowanychplatformach sprzętowych, odpowiednio maszynach NeXTCube i BeBox. Obasystemy doczekały się też finalnie wersji dla architektury x86.Czym się więc mogły różnić, przynajmniej w oczach użytkowników?BeOS był przede wszystkim stworzony do pracy z cyfrowymi mediami,oferując od początku wsparcie dla symetrycznej wieloprocesorowości,wywłaszczeń procesów i wielowątkowości, przynosił teżniezwykle szybki, 64-bitowy system plików z dziennikiem, BFS. Nicwięc dziwnego, że w tamtych czasach pozwalał na rzeczy, które nainnych platformach były praktycznie niemożliwe – jak choćbynieliniowy montaż wideo, praktycznie w czasie rzeczywistym. Zdrugiej jednak strony BeOS nie zapewniał, w przeciwieństwie douniksopodobnego NeXTStepa obsługi wielu użytkowników, obsługiPostScriptu na poziomie systemu okienkowego, obiektowej warstwyaplikacji (pozwalającej na łatwą rozbudowę systemu o atrakcyjnedla deweloperów funkcje, takie jak relacyjna baza danych).Pomimo niepowodzeń z Apple, Be zdołało utrzymać się na rynkudo końca lat 90, a BeOS znalazł sobie niszę lojalnychużytkowników, głównie związanych z technologiami wideo. Przezchwilę, nawet w naszym kraju, zainteresowanie BeOS-em wzrosło, a toza sprawą wydania darmowego BeOS R5 Personal Edition, chętniedołączanego na płytach CD do komputerowych pism. Można było tęwersję uruchamiać nawet bez instalacji, z poziomu pulpitu Windowsczy Linuksa. Darmowej wersji towarzyszył płatny system BeOS forInternet Appliances, który miał być nowym sposobem Be nazarabianie pieniędzy (podczas gdy wersja darmowa miała przyciągaćdeweloperów). [img=haiku_start]Za mało, za późno. Jean-Louis Gassée, który nie wziął odApple'a 100 mln dolarów, w 2001 roku musiał sprzedać BeOS-aPalmowi za niecałe 11 mln dolarów. Później jeszcze Be próbowałocoś ugrać przed sądem (i ugrało – ponad 23 mln dolarów),oskarżając Microsoft o nielegalne praktyki rynkowe, mające na celuzdławienie BeOS-a i sztuczne obniżenie wartości akcji firmypodczas jej giełdowego debiutu. W praktyce na tym się skończyło,mimo że inni wzięli się za rozwój, także komercyjny, BeOS-a.Firma yellowTab próbowała na rynku niemieckim sprzedawać system onazwie Zeta,bazujący na kodzie źródłowym ostatnich wersji BeOS-a idostosowany do wymogów nowych czasów (m.in. obsługa USB 2.0 czySATA), z kolei anonimowi hakerzy, korzystając z nielegalniepozyskanego kodu ostatniej wersji beta BeOS-a, rozwijali systemPhosphurOS.Pierwsze okazało się klapą, o drugim zapomniano.Dziedzictwo BeOS-a całkiem jednak nie przepadło, a to za sprawąludzi, którzy w 2001 roku zaczęli pracować nad systememoperacyjnym OpenBeOS (a którego nazwę, za sprawą żądań Palma ozaprzestanie używania ich znaku towarowego, zmieniono w 2004 roku naHaiku). Wprzeciwieństwie do poprzednio wspomnianych projektów, ten odpoczątku był opensource'owy. Metodami odwrotnej inżynieriipostanowiono odtworzyć z BeOS-a co tylko możliwe, za cel stawiającsobie utrzymanie wstecznej kompatybilności z aplikacjami dla tegosystemu, przy jednoczesnym wprowadzeniu ulepszeń niezbędnych nawspółczesnych desktopach. Szczęśliwie twórcy projektu mogliskorzystać ze stworzonego na potrzeby opensource'owego systemu NewOS mikrojądra, którego autor był jednym z programistów firmy Be.Musiało minąć jednak ponad osiem lat, by Haiku doczekało siępierwszego zdatnego do użytku wydania. Wersja R1/Alpha 1 faktycznieuruchamiała aplikacjez Be, w pełni odtworzyła elegancki, minimalistyczny interfejsużytkownika BeOS-a – ale trudno było to jeszcze traktowaćinaczej, jak tylko zabawkę do uruchamiania na maszynie wirtualnej.Praktycznie żaden sprzedawany wówczas w sklepach komputer nie byłw stanie uruchomić Haiku, sterowniki praktycznie nie istniały, astabilność była dyskusyjna. Niektórzy deklarowali, że Haiku tocoś w rodzaju Duke Nukem Forever systemów operacyjnych – czekamylatami, a i tak nic konkretnego się nie pokaże. W tym wypadku wyszło jednak lepiej niż z Duke Nukem Forever,grą, która tym całym oczekiwaniu okazała się prawdziwymniewypałem. Kilka dni temu wydana wersja Alpha 4.1 ma być ostatniąprzed wydaniem wersji finalnej HaikuOS-a – i widać po niej ogromnąrobotę wykonaną przez niewielkie grono twórców systemu. Systemmożna zainstalować zarówno w maszynie wirtualnej (pod VMware iVirtualBoksem), jak i na większości desktopów, a sam procesinstalacji zajmuje raptem kilka minut. Użytkownik dostrzeże od razupo uruchomieniu nieco ulepszony względem tego co pamiętamy z BeOS-amenedżer okienek, ikony, wirtualne pulpity, aplety, wszechstronnyTracker, pozwalający na wygodne zarządzanie systemem (szkoda, żeMark Shuttleworth nie przyjrzał się Haiku przed rozpoczęciem pracnad Unity). A co pod maską?Każdy, kto zacznie grzebać w Haiku, zauważy elegancką i spójnąstrukturę katalogów, jasno podzieloną na przestrzeń systemową(/boot/system/), ustawienia konfiguracyjne (/boot/common/) iprzestrzeń użytkownika (/boot/home/). W każdej z tych gałęziaplikacje budują sobie takie same podkatalogi, dzięki czemuwszystko wygląda o wiele bardziej przejrzyście, niż w standardowymbałaganie Linuksa (te wszystkie /usr/share czy /home/user/.costam),nie mówiąc już o zupełnie niepojętej strukturze katalogówWindows. Haiku zapewnia też standardową powłokę systemową bash,dzięki czemu linuksowi znawcy konsoli będą mogli czuć się jak wdomu. [img=webpositive]Hierarchia katalogów to jednak pewnie kwestia gustu – jednaktym, co w Haiku musi zachwycać bez względu na gusta, jestelastyczność systemu plików. Pozwala on na dodawanie do plikówwłasnych atrybutów – pól o określonych typie zawartości (np.łańcuchu tekstowym, wartości numerycznej czy boole'owskiej). Tasztuczka pozwoliła np. na zintegrowanie poczty elektronicznej wsystemie plików – każdy mail jest normalnym plikiem, obdarzonymodpowiednimi atrybutami, i można go przeglądać z poziomu każdejinnej aplikacji, a nie tylko przez dedykowanego klienta poczty,„mielącego” przy tym swoją bazę danych. Przyspiesza to teżznacznie indeksowanie plików i ich wyszukiwanie. Autor tego tekstumiał podczas testów wrażenie, że znajdywanie plików jest o rządwielkości szybsze niż przez kombajn Strigi/Nepomuk działający wśrodowisku KDE.Jeśli chodzi o wsparcie dla sprzętu, to nie jest już tak źle.Oczywiście, to nie OS X, że wszystko będzie działało „zpudełka”. Dzięki warstwie kompatybilności z FreeBSD, łatwomożna przenieść wszystkie sterowniki z tego systemu na Haiku.Łatwiej się oczywiście bawić systemem w maszynie wirtualnej, aledopiero po zainstalowaniu na dysku będziemy jak lekki jest nowy OS,jak bardzo ociężałe są przy nim te wszystkie Linuksy i Windowsy.Czy jednak może on być czymś więcej niż zabawką?Sam system niewiele przecież daje, a na Haiku jest tak małoaplikacji. Póki co, system oprócz wsparcia dla starych aplikacjidla BeOS-a, zapewnia m.in. solidną przeglądarkę WebPositive,bazującą na WebKicie (przeniesienie WebKitu na Haiku nie byłołatwe, nie dość że ten engine przeglądarkowy rozwija się takszybko, to jeszcze jego skompilowanie wymagało użycia innej wersjikompilatora GCC, niż była używana dotąd do kompilowania samegosystemu, co wymusiło przekompilowanie z nowymi łatkami całegoOS-a). Większych aplikacji oczywiście brakuje, mimo że serwisHaikuware gości projekty związane z takimi portami, szukającdla nich finansowania. Własnościowego kodu też nie znajdziemy,można więc zapomnieć o FlashPlayerze. Po co więc w ogóle senskorzystać z czegoś tak wciąż ograniczonego?Powiedzmy to otwarcie: to na pewno nie jest system dla każdego. Może nawet więcej –to system dla bardzo wąskiego grona ludzi, miłośnikóweksperymentów, którzy lubią podążać drogami rzadziejuczęszczanymi. Jeśli czujecie w sobie potrzebępoeksperymentowania – wypróbujcie nowe Haiku, a może nawetuznacie, że wartowesprzeć projekt finansowo. Pozycji liderów ten system nie zagrozi, ale kto wie, może im pokaże, że ociężałość dzisiejszych OS-ów nie jest wcale konieczna?