Historia piractwa medialnego nośników muzycznych — na tle rozwoju urządzeń do odtwarzania dźwięku w Polsce
Piractwo było wszechobecne od początku powstania pierwszych nośników muzycznych. W Polsce ma ono miejsce od ponad 50 lat, a ja tutaj pokrótce zawarłem, jak ten proceder się kształtował, samoistnie łącząc z postępem technicznym sprzętów grających w dawnych czasach PRL i w okresie wczesnego kapitalizmu.
Czasy głębokiego komunizmu, kiedy wszystko, co z Zachodu było w Polsce zakazane
Wtedy to oficjalne na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, pojawił się na rynku fonograficznym pierwszy pirat. A była to pocztówka dźwiękowa, która pomimo nazwy miała mało wspólnego ze zwykłą kartką pocztową, gdyż nie była wysyłana pocztą, ani nie naklejano na nią znaczka. Był to zatem nośnik typowo kolekcjonerski, podobnie jak kasety, kompakty, czy winyle. Początkowo pocztówki dźwiękowe powstawały tylko w formacie C6 (wymiar widokówki), a następnie zbliżały się rozmiarem do koperty singla. Na najwcześniejszych pocztówkach dźwiękowych mieścił się tylko jeden utwór, a te późniejsze zawierały już z reguły dwa (często kompletnie niezwiązane ze sobą) utwory. Puszczano je na małych, przenośnych gramofonach, a najbardziej popularny z nich był kultowy Bambino.
Z chwilą pojawienia się tego nośnika na rynku, zyskał on natychmiastową popularność, a przełom lat 60. i 70. XX wieku, kiedy to możliwość zakupu dla normalnego użytkownika płyt winylowych była praktycznie niedostępna — był okresem ich wielkiej prosperity. W tym czasie ceny gramofonów dochodziły do horrendalnych sum, a dostęp do popularnych wykonawców za granicą, był mocno ograniczony. Zwłaszcza grających zakazany wtedy w naszym kraju rock and roll, odbierany przez władze komunistyczne jako wytwór „zgniłego kapitalizmu”.
W związku z panującą wtedy wszechobecną cenzurą, zbuntowane pokolenie młodych spod znaku big beatowej rewolty, odczuwało wielką potrzebę bliższego poznania muzyki swoich idoli, najlepiej z ponad znaku festiwalu Woodstock. Największym głosem tego pokolenia byli artyści pokroju Jima Hendriksa, Janis Joplin, The Rolling Stones (ich przyjazd do Polski, w 1967 roku widownie doprowadzał do prawdziwych spazmów), Led Zeppelin czy bardziej klasycznych The Beatles. Widokówka dźwiękowa pomimo swoich ograniczeń technicznych, chociaż w podstawowym stopniu zaspokoiła potrzebę poznania ich muzyki.
Sama w sobie stanowiła świetny nośnik zastępczy: tani, ogólnie dostępny, dający możliwość chałupniczej produkcji. Wystarczyło kupić zwyczajne widokówki o dowolnej tematyce, pokryć je folią, a potem położyć na „specjalnym gramofonie”, który zamiast odgrywać dźwięk, rysował rowki, prawdziwa ręczna robota! Tym bardziej wzmożony był ten proceder, że w owym czasie, praktycznie w każdym mieście działało studio nagraniowe. Na aparatach sprowadzonych z Zachodu lub specjalnie urządzonych na to konstrukcjach amatorskich nagrywano płyty. Płytą była zwykła: „obiegowa” pocztówka z naklejona folią, na której wycinano rowek z zapisem analogowym. Płyty nagrywano, a nie tłoczono, jak to ma miejsce przy produkcji masowej i na życzenie odbiorcy można było na początku zarejestrować dedykację np. „życzenia dla cioci”.
I tak to, co wieczorem puszczało Radio Luksemburg, następnego dnia już było na bazarowych stolikach. Państwowe firmy „w walce” z tak bardzo rozpowszechnionym procederem, w zasadzie z góry były skazane na porażkę. Tym bardziej że forma wydawnicza legalnych pocztówek działała ze sporym opóźnieniem — czasami nawet i rok po premierze danego albumu. Warto przy tym wspomnieć, że masowe piractwo pocztówek dźwiękowych, na dłuższą metę odbiło się na formie estetycznej ich wykonania, kolorystyce, jakości nagrań. Po kilku latach to się jednak zmieniło, a na to „pirackie eldorado”, parol zagięły państwowe wytwórnie, a najbardziej znane z nich były Muza, Ruch, KAW czy Tonpress..
Dzięki podziemnemu obiegowi tego typu nagrań w Polsce na wzór zachodniej powstała bardzo silna scena niezależna. Prym w niej wiedli wizjonerski Czesław Niemen (autor wielkiego protest songu „Dziwny jest ten Świat”), Czerwone Gitary (polscy The Beatles), prekursor polskiego bluesa Breakout, progresywny SBB, folkowi Skaldowie, natchniony Stan Borys, Dżem (z wielkim Ryśkiem Riedlem na wokalu) i setki innych niemniej znaczących twórców.
1970-1980 - Taśma magnetyczna na dobre wypiera widokówkę dźwiękową z powszechnego użytku
Po tym, jak widokówka dźwiękowa pomału zaczęła odchodzić do lamusa. Następna dekada była czasem wielkiej popularności taśmy szpulowej i poniekąd dużym „krokiem do przodu” pod względem technicznym. Żeby pokrótce wyjaśnić ten fenomen pora na trochę historii. Magnetofon szpulowy był to sprzęt powszechnego użytku, a jego głównym zadaniem było zaopatrzenie jak najwięcej ilości gospodarstw domowych w dostęp do amatorskiego dźwięku. Pomimo prostoty tego urządzenia — nie było ono tanie i nie każdy mógł sobie na nie pozwolić. Protoplastą tego urządzenia był tzw. drutofon, który jak sama nazwa wskazuję — jako podstawowy nośnik pracy, wykorzystywał druty. Na bazie różnych eksperymentów, takie urządzenia, które zapisywały dźwięki w ten sposób, nie znalazły jednak szerszego zastosowania w gospodarstwach domowych, a co za tym idzie zastosowania w masowej produkcji, a były wykorzystywane tylko w profesjonalnych studiach nagraniowych.
Następstwem tych działań, było pojawienie się magnetofonu szpulowego, który podobnie jak drutofon, początkowo był dostępny tylko w studiach nagraniowych, żeby na dobre w latach siedemdziesiątych pojawić się w masowej produkcji. Lata 1970-1980 to okres największej popularności magnetofonów szpulowych w naszym kraju. Był to nośnik, który oprócz dużych gabarytów charakteryzował się tym, że wykorzystywał do odtwarzania muzyki magnetyczną nawiniętą na dwie szpule (‑zdawczą, -odbiorczą). Taśma szpulowa była sprzedawana w specjalnych do tego przeznaczonych pudełkach. Monopolistą sprzedaży tych taśm był polski Stilon, produkujący taśmy na licencji niemieckich zakładów AGFA - średnica takiej taśmy wynosiła 15 cm, przy długości 540 metrów (ponad 0,5 km). Jeżeli chodzi o kwestie zawartości muzycznej, standardowa jej prędkość wynosiła 9,5 cm na sekundę, co daje nam czas nagrania 2 × 90 minut (a w magnetofonach czterościeżkowych ten czas podwajał się). Cena za taką taśmę wynosiła 250 złotych, co jak na dzisiejsze realia daje jakieś 100 złotych. Czyniąc taśmę magnetofonową drogim nośnikiem - jednakże jej niebagatelnym plusem było to, że dawała możliwość wielokrotnego użytku, przez co można było na nią nagrać dwa razy więcej muzyki, niż na zwykłej płycie gramofonowej.
Cała specyfika taśmy szpulowej polegała też na tym, że w zasadzie nie można było nabyć w sklepie nagranych taśm. A jak już to były pojedyncze egzemplarze, z czego jednoznacznie wynika, że ten nośnik, z samego zamierzania był przystosowany do kopiowania muzyki „z zewnątrz”. Najwięcej nagrywano na niego muzyki z radia, czy jak ktoś miał dostęp do płyt gramofonowych, na tym polegał właśnie główny problem, że dystrybucja ich w Polsce była bardzo ograniczona i były sprzedawane w cenach zaporowych. Cennik takiej jednej oscylował w granicach średniej wypłaty miesięcznej!
To samo się miało do jej przegrywania, pomimo licznych mankamentów tego urządzenia: jego dużych gabarytów, specyfiki pracy, niewygodzie w korzystaniu, jak i delikatności samej taśmy, która po dłuższym okresie eksploatacji się zrywała. Trzeba jednak przyznać, że taśma szpulowa odegrała wiekopomną rolę w historii piractwa medialnego nośników muzycznych w Polsce. W tamtejszych czasach będąc wręcz prekursorskim nośnikiem danych, pod względem możliwości nagrania na nim bardzo dużej liczy muzyki. Można na niej było nagrać średnio trzy godziny muzyki — co jak na owe czasy było wielkim postępem (w porównaniu choćby do pocztówki dźwiękowej, ponad dziesięciokrotnym!). Inna sprawa, że ciekawych audycji radiowych też nie było za dużo. Wtedy też pojawili się pierwsi kolekcjonerzy, którzy za ciężkie pieniądze zdobywali w każdy możliwy sposób płyty winylowe, a później odpłatnie je wypożyczali, użytkownikom magnetofonów szpulowych. Największy minusem z ich korzystania, była sama taśma, w głównej mierze przez jej „wielokilometrową” długość. Przez to bardzo łatwo było się pogubić, gdzie dany utwór jest zaznaczony, no i też gdzie zmienić taśmę. I dlatego też, żeby posłuchać czegoś innego, trzeba było ją zwinąć, a to, nastręczało kolejnych problemów.
Najpopularniejsze w Polsce magnetofony były produkowane przez Unitra-ZRK im. Marcina Kasprzaka w Warszawie. W roku 1958 w ZRK ruszyła produkcja lampowych magnetofonów Melodia. Popularne modele to m.in. ZK‑140T (monofoniczny, czterościeżkowy), ZK‑146 stereo, ZK‑147, Aria, Dama Pik, M2405S. W latach 80‑tych, kiedy w magnetofonach kasetowych upowszechnił się również układ redukcji szumów - magnetofon stał się urządzeniem zapewniającymi niedoścignioną na ówczesne czasy, doskonałą jakość rejestrowanego dźwięku.
1980-1989 - Kaseta magnetofonowa podstawowym nośnikiem pobierania muzyki schyłkowego okresu PRL
Magnetofony kasetowe w Polsce pojawiły się na początku lat 70‑tych. Wśród potencjalnych użytkowników mogły w porównaniu z innymi źródłami dźwięku, występować w stężeniu co najwyżej 1:1000. Polski magnetofon kasetowy pojawił się ma rynku w 1972 roku dzięki zakupieniu przez ZRK licencji firmy Thomson i był to MK 125. Zważywszy na skromne gabaryty urządzenia niezaprzeczalnym jego atutem, była bardzo dobra głośność, jak i akustyka dźwięku. A co za tym idzie, niepozorna „kasetówka" miała spore pole rażenia, bowiem obejmowała swym zasięgiem nawet kilkaset metrów, przy bardzo niskiej używalności baterii, dlatego idealnie służyła jako przenośne źródło muzyki w kontekście wakacyjno-rekreacyjno-rozrywkowym. Na magnetofony stereofoniczne, nie wspominając o Hi‑Fi, przyszło jeszcze trochę poczekać.
Oczywiście historia magnetofonów kasetowych nie mogła się toczyć innymi torami niż innych sprzętów powszechnego użytku, w sensie ogólnych trendów występujących na świecie. W połowie lat 70‑tych zaczęły się pojawiać w Polsce stacjonarne magnetofony kasetowe, a najbardziej poszukiwane wśród ówczesnych audiofilii były produkty firmy AKAI.
W tym okresie Zakłady Radiowe im Kasprzaka dokonały obudowania w stacjonarną obudowę MK125 i tak powstał magnetofon kasetowy M 531S. Ponieważ jesteśmy w epoce, która określam mianem „inwazji wzmacniaczy” to rzecz jasna ta „kasetówka”, miała i wzmacniacz. Najczęściej występujący był zestaw oferujący wzmacniacz Meluzynę, gramofon Fonomaster, magnetofon szpulowy ZK 246, no i teraz dochodził magnetofon kasetowy, każde z tych urządzeń posiadało osobny wzmacniacz, jeden zestaw i cztery wzmacniacze, prawdziwa klęska urodzaju!
W okresie PRL „czyste kasety” odegrały w Polsce szczególną rolę, z uwagi na brak dostępu do oryginalnych kaset czy płyt wykonawców. I tak powszechnym zwyczajem było przegrywanie kaset od znajomych, czy nagrywanie utworów prosto z radia. Jakoś dziwnie nikt nie wspominał wtedy o piractwie czy ochronie własności intelektualnej. Kasety magnetofonowe służyły jednak nie tylko do przechowywania muzyki i doskonale sprawdziły się również jako nośniki danych w 8‑bitowych komputerach takich jak Atari, Commodore czy ZX Spectrum. Choć zanim gra wczytała się z kasety cały dom, musiał wysłuchiwać trzasków i pisków — od taka specyfika pracy.
Festiwal w Jarocinie sztandarowym przykładem przegrywania muzyki. W imię wyższych celów!
Najlepszym przykładem masowego przegrywania muzyki przez rzeszę fanów był festiwal młodych Jarocin, który ze skromnej imprezy muzycznej organizowanej przez miejscowy klub Olimp zwanej "Wielkopolskie Rytmy Młodych". Początkiem lat osiemdziesiątych przeobraził się w masowy głos buntu przeciwko dyktatowi władzy. Niewątpliwe festiwal ten odegrał niezaprzeczalną rolę w upadku reżimowego systemu, co na przestrzeni dekady stało się pokłosiem wolnego rynku. W znaczącym stopniu przyczyniła się do tego też postawa jego uczestników, którzy występy swych idoli nagrywali na taśmy magnetofonowe. Robiło to tysiące ludzi, a wiadomo kopia, tworzy kopię i tak na cały kraj dzięki temu krążyły pirackie nagrania, jakże znaczących dla tych czasów artystów tj. Brygada Kryzys, Maanam, Republika, Tilt, Siekiera, Kult, Perfect, Dezerter, Kasa Chorych, Püdelsi, że wymienię tutaj wykonawców najbardziej zaangażowanych ideologicznie.
Można rzec, że te praktyki, mające miejsce na PRL‑owskich festiwalach (i nie chodzi tutaj tylko o Jarocin), ale też wiele innych, że wymienię tutaj Rawa Blues, Rockowisko, Camping Muzyczny w Brodnicy, Metalmania czy bardziej komercyjne w Sopocie lub Opolu. Poniekąd działały na zasadzie takie wielkiego hostingu zbierającego muzykę. Tylko nie miało to miejsca w wirtualnej przestrzeni, a w świecie rzeczywistym, gdzie zbierały się różne ludzkie postawy jak i tworzyły się podwaliny nowych subkultur. Co za tym idzie muzyka łączyła ludzi bardziej niż teraz i stąd w dużym stopniu, wynikało wielkie zapotrzebowanie, na dzielenie się ją w każdy możliwy sposób, w tamtych archaicznych wydawałoby się czasach.
A to, że w latach osiemdziesiątych przemysł fonograficzny był „w powijakach", w dużym stopniu było spowodowane wprowadzeniem 2‑letniego stanu wojennego. I tak naprawdę liczył się tylko dwie wytwórnie muzyczne Polton i Stilon, a przy tym ceny kaset, jak i płyt winylowych, były zaporowe. Wniosek nasuwa się tylko jeden, że bez masowego piractwa nośników muzycznych w każdy możliwy sposób, polska muzyka rozrywkowa, jak i ta o zabarwieniu ideologicznym, popadłaby w całkowity marazm, a było jednak zgoła inaczej.
Lata 1989-1993 - były czasem przejściowym w okresie wczesnego kapitalizmu w Polsce... Rodził się wolny rynek, jak grzyby po deszczu powstawały pirackie wytwórnie kaset, a epilogiem tych wydarzeń się stała — ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Co za tym idzie wprowadzająca hologramy oryginalności produktu.
Zaraz po upadku komuny w związku z nastałom transformacją systemową w Polsce powstał tzw. wolny rynek, który w najlepsze rozpoczął prywatną działalność gospodarczą. Od wielkich firm po bazarowe stoiska — i to właśnie na wszelkiego rodzaju bazarach, giełdach, kapłanówkach, kioskach czy przeznaczonych do tego specjalnych budkach można było bez problemu kupić pirackie kasety, zróżnicowanych gatunkowo wykonawców. Łączyło je jedno cena 12.000 starych złotych, jak i uboga okładka. O pełnej oprawie graficznej, z tekstami, czy zdjęciami muzyków można było zapomnieć.
Kto wtedy myślał o takich detalach, najważniejszy był przekaz muzyczny. To, że za małe pieniądze, można było poznać najnowsze albumy ulubionych wykonawców. Dzięki temu poznałem kultowe albumy moich ulubionych zespołów w owym czasie tj. Metallica, Death, Kreator, Slayer, Sister of Mercy, Napalm Death, jak i bardziej progresywnych wykonawców typu Pink Floyd czy Genesis, a także zebrałem swoje pierwsze pełne dyskografie Dżem, Queen czy Kat. Jak na 11‑13 -latka to były wielkie doznania muzyczne, które rozbudziły pasję, w której trwam już nieprzerwanie od ponad 25 lat. Sporo moich rówieśników w owym czasie, miało podobnie. Po prostu w owym czasie trendem było czegoś kolekcjonowanie, każdy miał jakiś sprzęt grający bogatsi wieże stereofoniczne, reszta magnetofony typu Kasprzak, albo azjatyckie podróby znanych marek np. Technix (Technicsa), Sonic (Sony).
Najbardziej znanymi producentami tego typu wydawnictw były Eurostar, MB, Elbo, Takt, Poker, Max Studio, Music World, GM Music, Mag Magic, MG, Phoenix, Asta, Amigos, OK!, Orion, Boss Music, Omega Music. Szczyt ich popularności datuje się na lata 1990-1993, kiedy można było je bez jakichkolwiek konsekwencji prawnych wydać. Warto też dodać, że w ostatnim czasie nielicencjonowane kasety wracają do łask i są nawet grupy ich wielbicieli na Facebooku. Z racji sprzyjającej im koniunktury można też je bez problemu sprzedać na takim Allegro czy OLX.
„Złoty czas” pirackich kaset magnetofonach zakończyła — późniejsza ustawa ZAIKS z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych, która regulowała pozycję autora, zarządzającym ochronę jego prawami autorskimi. Wtedy też wydawanie nielicencjonowanych kaset stało się przestępstwem.
Zaraz potem wprowadzono kasety licencjonowane z hologramem potwierdzającym ich legalność. Pojawiły się pierwsze niezależne polskie wytwórnie jak Baron czy Izabelin Studio. Cena za kasetę podniosła się dziesięciokrotnie — i według zasady „jak nie wiadomo o co, chodzi o pieniądze” - sprzedaż tego nośnika diametralnie spadła. Z racji zawyżonego cennika kaseta nie miała równych szans konkurować z płytą CD — niewiele droższą, wizualnie lepiej się prezentującą i przede wszystkim zdecydowanie wytrzymalszą. Chociaż i po 1993 roku, było w miarę modne przegrywanie zawartości oryginalnej kasety na „czyste” taśmy. Takie chałupnictwo na dłuższą metę dotyczyło bardziej pasjonatów, ale jakość ich nagrania pozostawiała dużo do życzenia. Po 2000 roku i tego typu praktyki przeszły do lamusa. Z nastaniem nowego millenium, przegrywanie kaset magnetofonowych w sposób gwałtowny zostało wyparte przez kopiowanie płyt CD. Wynikało to w głównej mierze z tego, że płyta kompaktowa to zdecydowanie dłuższy pod względem eksploatacji nośnik i można na nim zapisać więcej muzyki.
1996-2004 - Okres nagminnego piratowania płyt kompaktowych
W latach 1994-2002 - polski przemysł muzyczny przechodził boom, w wyniku czego „jak grzyby po deszczu” zaczęły pojawiać się wytwórnie produkujące płyty CD i kasety. Prym tutaj wiodły światowe molochy tj. Sony, Koch lub Pomaton. Niepodzielną rolę odgrywały też polskie wytwórnie, zajmując się głównie dystrybuowaniem undergroundowych wykonawców, którzy wykonywali różne odmiany metalu, awangardy i jazzu. Do najbardziej znanych z nich należały: Carnage Records (przemianowany później na Empire Records), Pagan Records, MMP, Music Corner, Fluttering Dragon oraz Mystic Art.
Z drugiej strony — fakty są takie, że chociaż było setki wytwórni, co się przekładało tysiącami płyt na półkach sklepowych — nijak to się miało to atrakcyjności cen. Wpływ na to miało niewątpliwie wprowadzenie praw autorskich. A co za tym idzie — hologramowanie płyt i nałożona na nie cała masa opłat (w którym artyści i tak najmniej dostawali), spowodowało wręcz horrendalne podniesienie cen wydawnictw muzycznych w stosunku do zarobków w Polsce. I tak „średnio” premiera albumu na CD kosztowała polskiego wykonawcy 30‑40 zł, a zagranicznego +50 zł. Taka dysproporcja cenowa automatycznie musiała spowodować rozpowszechnienie na szeroką skalę procederu piractwa, zarówno tego profesjonalnego, jak i metodami domowymi.
Procederowi temu sprzyjało też to, że przełomie wieków, mało ludzi w naszym kraju posiadało w domu własny komputer, a strony internetowe oferujące hostingi plików, torrentów, warezów, czy dostęp YouTube, były dopiero melodią przyszłości. To automatycznie spowodowało masowe ściąganie płyt z oryginalnych cedeków na płyty CD‑R. Na początku o pojemności 650 MB (74 minuty muzyki), a w późniejszym czasie 700 MB — co się łączyło ze zwiększeniem zawartości muzyki do 80 minut.
W głównej mierze chodziło o to, żeby jak najmniejszym kosztem stać się posiadaczem premiery płytowej ulubionego wykonawcy. No i zamiast 50 złotych, taka chałupnicza produkcja kosztowała niecałe 3 złote, a na jednym CD‑ROM-ie i do 10 albumów można było nagrać. Wiadomo w porównaniu do kupowanych legalnie płyt w sklepie, różnica w kosztach była kolosalna.
Nie każdy kilkanaście lat temu miał też dostęp, nawet tych podstawowych sprzętów. Byli też tacy co, kupowali takiej domowej roboty podróbki, u tych którzy czymś takim handlowali, czerpiąc zyski z piractwa medialnego. Pamiętam czasy około 15 lat temu, jak policja w moich stronach ścigała takich delikwentów, teraz to brzmi jak abstrakcja, trzeba jednak przyznać, że pod względem jakości dźwięki, nie odbiegały zdecydowanie od profesjonalnych nośników. Był to zatem zdecydowany progres, w porównaniu do szumiącego dźwięku kaset magnetofonowych. Nagrywano je też za pomocą pierwszych programów do nagrywania płyt CD, do najbardziej znanych z nich można zaliczyć, choćby WinOnCD, Feurio czy Nero. Zważywszy, że nie każdy miał dostęp do domowego komputera, wiedli w tym prym pasjonujący się informatyką fani muzyki.
Piractwo nośników muzycznych staje się profesjonalnym biznesem
Pierwsze lata XXI wieku w Polsce, niosły za sobą wręcz patologiczną popularność pirackich nośników medialnych. Największa sprzedaż tego typu wydawnictw „kwitła” na giełdach, bazarach i targowiskach. W sumie nawet w kioskach przez krótki okres sprzedawano płyty kompaktowe na „lewych licencjach”, że wymienię tutaj słynną aferę z nielegalnym wydanie przebojów The Beatles przez Selles Records. Była to prawdziwa inwazja. Stała za tym wielka machina biznesowa, zaopatrzona w bardzo dobrze zorganizowane grupy przestępcze, które posiadały najnowocześniejszy sprzęt do kopiowania. Były one silnie zhierarchizowane, od bogatych przedsiębiorców wykładających na to pieniądze, poprzez tych, co zajmowali się ich produkcją (dobrzy programiści graficy, znawcy obsługi kopiujących sprzętów), kończąc na zwykłych handlarzach tym towarem, którzy po kryjomu starali się go sprzedać. Warto dodać, że zaangażowani w ten proceder byli też ludzie za wschodniej granicy, przeważnie z Rosji, Ukrainy, jak i też Wietnamczycy.
Jakość podrabianych płyt była bardzo różna (od pełni profesjonalnych, do bijących „na żywe oko” swą tandetą), różniła je też cena, która oscylowała od 15 do 30 złotych. Pirackie płyty były też dostępne na rosyjskiej licencji w podobnej cenie (co te wyprodukowane w Polsce). Warto dodać, że gatunkowa różnorodność tych piratów, na pewno zachęcała grono kupujących. Chociaż ja nigdy nie byłem zwolennikiem płacenia w końcu niemałych pieniędzy za podrabiany towar, wychodząc z założenia, że lepiej połowę ceny dopłacić i mieć oryginalną pozycję.
Jednak już tak około 2002 roku — przyszedł w sukurs ogółowi odbiorców, rozwijający się w ekspresowym wręcz tempie Internet. A co za tym idzie sieć P2P, całe zastępy hostingów, torrenty — diametralnie podniosły poziom jakości pobierania plików. Natomiast coraz lepsze programy komputerowe do nagrywania płyt, spowodowały, iż z łatwością samemu można nagrać płytę CD lub DVD warunkach domowych. Co w ostatecznym rozrachunku spowodowało, że kupowanie reprintów oryginalnych płyt, straciło jakikolwiek sens. Tę modę na domowe piracenie muzyki i filmów wyparło w 2007 roku pojawienie się w naszym kraju „potężnego” YouTube, a kilka lat później nastąpienia „ery streamingu”. Ale o tym napiszę w innych wpisie.