Internet jeszcze nie potrafi pokazać Olimpiady – widzom potrzeba wirtualnych gadających głów
Olimpiada w Brazylii zainteresowała mnie z zupełniepozasportowych powodów. Nie oglądam jej w telewizji (nie mamtelewizji), nie oglądam jej w Internecie (#5 przepraszamy, ale twojaprzeglądarka nie obsługuje wybranego formatu wideo. Skorzystaj zinnej przeglądarki bądź zainstaluj plugin Adobe Flash). Czy czuję,abym coś stracił? Nie bardzo, po prostu nigdy nie złapałembakcyla kibicowania. Olimpiady doświadczam więc w najgorszymożliwy sposób, poprzez nieuchronny opad informacyjny w Internecie– czytam przypadkowe newsy. A może najlepszy, bo powiedzmy sobieszczerze, kto nadąży za tymi 2 tysiącami godzin wideo,transmitowanych przez kanały internetowe Telewizji Polskiej? A skorotego jest tak dużo, to kto miałby wybrać z tego perełki wartezobaczenia i przerobienia w zakazane GIF-y?
W amerykańskich mediach już się skarżą, że Olimpiady nieogarniają, bo treści za wiele. Oglądający Igrzyska w Internecie,dumni ze swojego pierwszego złotego medalu w strzelectwie kobiet (ito ze śrutówki, tzw. trap), pytają zarazem, o co chodzi w tejdziwnej dyscyplinie. Nie ma gadających głów, które mogłyby towyjaśnić, a do tego dochodzi to postawione już przez liberałówniepokojące pytanie, dlaczego kobiety rywalizują w takiejdyscyplinie oddzielnie.
Shooting - Women Trap Final - London 2012 Olympic Games
Trap: tak to wyglądało w Londynie cztery lata temuEdmund Lee, redaktor znanego serwisu Recode, skarżysię, że w tej obfitości sportowych materiałów udostępnionychw jego aplikacji stacji NBC, napotyka na jakieś dziwne, ezoterycznedyscypliny sportowe, takie jak kobieca szermierka szpadą – i niktmu nie powie, czemu te kobiety w maskach tyle krzyczą? No cóż,krzyczą pewnie ze wstydu na myśl o tym, czym stała się dziśszermierka, w porównaniu do tego, czym była w czasachrenesansowych, gdy najlepsi fechmistrze Europy pisali podręczniki oużyciu najlepszej broni białej – rapiera.
Tego jednak nikt panu Lee nie powiedział, więc się skarży, niepowiem, słusznie. Sam popatrzyłem na niektóre internetowetransmisje wideo i podpiszę się pod tym, co powiedział: to jestnudne. Pozbawione montażu i reżyserii surowe strumienie wideo,którymi zalewają nas posiadający prawa do transmisji oficjalninadawcy, czynią z ukazywanych sportów w pewien sposób kpinę znich samych. Wszystko musi być pokazane, nic nie nadaje się doobejrzenia? Nic więc dziwnego, że wciąż klasyczna telewizja jakośsię trzyma, uzbrojone w profesjonalny komentarz widowiska sportowena nie tak już małym ekranie jakoś się bronią, mimo żewydawałoby się, że takie są przestarzałe w erze aplikacji nasmartfony.
Problemem dla tych nowych mediów jest bowiem czynnik ludzki.Produkcja profesjonalnych programów telewizyjnych kosztuje dużo zadużo jak na hiperskalę ery internetowej. Gdy treści było mało,można było jeszcze starać się o gwiazdy i należytą oprawę.Dzisiaj kogo wstawić? YouTuberów? Ależ mówiliśmy oprofesjonalnej oprawie. Co prawda rośnie pokolenie, które już niewie, czym jest profesjonalizm i przyjmuje amatorskie treści jako cośnaturalnego, ale wciąż to nie jest mainstream. Potrzeba tu maszyn,które może nie robiłyby tego wybitnie, ale przynajmniej robiłybyto dobrze, przetwarzając tony treści automatycznie.
— Post Olympics (@wpolympicsbot) 6 sierpnia 2016Pierwsze takie próby już możemy zobaczyć w warstwie tekstowej.Heliograf to całkiemsprawna sztuczna inteligencja dziennika Washington Post, któraprzetwarza surową mielonkę danych w znośne, nadające się doprzeczytania teksty. W odniesieniu do Olimpiady może nie opowie oschyłku szermierki, ale przedstawi klasyfikację medalową zkolejnych lat, może wskaże jakieś trendy, a już na pewno szybciejniż ludzie na Twitterze zaćwierka o zwycięstwie sportowca. Takasobie obietnica bezrobocia dla dziennikarzy sportowych, chyba żenauczą się opowiadać interesujące historie, których maszyny jużnie opowiedzą. Heliograf nie jest jedyny w tej konkurencji.Oprogramowanie Quillfirmy Narrative Science już tworzy z danych proste opowieści takżew innych niż sport dziedzinach. Associated Press wdrożył zaśplatformę Wordsmith,dzięki której generuje 12-krotnie większą liczbę newsów, niżpoprzednio.
Tekst prosty, bezosobowy, ale to dopiero początki. I gwiazdorstwoprzecież można zautomatyzować. Rei Toei, bohaterka wydanej w wlatach dziewięćdziesiątych powieści „Idoru” Williama Gibsona,przestaje być tylko fikcją literacką. Ta wirtualna gwiazda muzykipop może być spersonalizowanym spełnieniem marzeń fanów,dostępnym na życzenie, powstałym dzięki wiedzy o tym, czegoludzie naprawdę pragną, czego szukają. Uważacie, że nic z tego,bo emocje dzielą nas od maszyn, a ludzie poszukują prawdziwychemocji? No cóż, japońscy robotycy uważają inaczej, budująantropomorficzne agenty, mające zaangażować i przyciągnąćklientów. Z kolei wytwórnie muzyczne dopracowują wirtualne kapele,„robiące” całkiem dobrze sprzedającą się i nagradzanąmuzykę. Gorillaz zna pewnie każdy, ale taki metalowy Dethklok –to jest dopiero wirtualizacja rocka.
Skoro więc granica między realnym a wirtualnym się zaciera,publiczność staje się coraz bardziej gotowa na wirtualne gwiazdytelewizji, a jednocześnie potrzeba wdrożenia tych gwiazd corazbardziej rośnie za sprawą niemożności ogarnięcia ilościnieskomentowanej informacji, to myślę, że już w następnycholimpiadach pan Lee nie będzie tak narzekał – może jakiśatrakcyjny bot opowie mu co nieco o dziwnym sporcie, na któregotransmisję właśnie wpadł.
O kolejnych etapach tego procesu trochę straszno (i śmieszno)myśleć. A co, jeśli ktoś odkryje, że wirtualni komentatorzy sąlepsi od ludzkich? Jesteście pewni, że zauważylibyście różnicęmiędzy dobrze wyrenderowanym dziennikarzem politycznym, a jegocielesnym odpowiednikiem? Przecież hasła wypowiadane w sporcie czyw polityce są do bólu konwencjonalne. A ile takichspersonalizowanych programów politycznych można by było wówczaszrobić… takich idealnie skrojonych pod widza, w których napotykaon wyłącznie potwierdzenie swoich przekonań i widzi, jak poglądymu obce zostają należycie zmieszane z błotem.