„Internetu bez pornografii” nie będzie, przynajmniej na razie
Posłowie przynajmniej przez jakiś czas odpoczną od kontrowersyjnego projektu uchwały, która miała zapewnić prawo do „Internetu bez pornografii”. Projekt został wycofany. Niestety nie oznacza to, że w Sejmie zauważono niebezpieczeństwa, jakie niesie za sobą ten pomysł – powody były dużo bardziej prozaiczne.
Projekt uchwały o „Internecie bez pornografii” był kolejnym podejściem do częściowego cenzurowania dostępnych w globalnej Sieci treści – tym razem w imię dobra najmłodszych Polaków. Proponowane zmiany miały nałożyć na Ministra Administracji i Cyfryzacji obowiązek zagwarantowania rodzinom prawa do korzystania z Internetu wolnego od nagości i sprośności. W pierwszej wersji projektu jego autorzy mówili nawet o daniu rodzicom gwarancji prawa dostępu do sieci internetowej wolnej od pornografii.
Uchwała wzbudzała kontrowersje, gdyż implementacja systemu filtrującego nałożyłaby na operatorów łączy dodatkową odpowiedzialność za systemy filtrujące dostępne treści, które przecież nie mogą być doskonałe. Z czasem projekt został „zmiękczony” i zamiast centralnego systemu filtrującego na poziomie operatora rodzice mogliby sięgnąć po darmowe oprogramowanie i sami przejąć odpowiedzialność za to, co ich dzieci mogą i czego nie mogą zobaczyć.
Blokada miałaby być opcjonalna, ale doświadczenia Brytyjczyków każą nam wierzyć, że w końcowej uchwale byłaby domyślnie włączona dla wszystkich. Co więcej, w oczach wielu obserwatorów takie systemy to podstawa pod dalszą cenzurę. Były Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, Wojciech Wiewiórowski, zwracał uwagę na ryzyko zbierania danych osobowych, zaś działacze Fundacji Panoptykon krytykowali projekt za zbyt ogólne podejście do tematu, które pozostawiło sporo niedopowiedzeń oraz efektywne podglądanie tego, co oglądają internauci. Bardzo trudne jest także zdefiniowanie tego, czy dany materiał jest pornograficzny.
Pierwsza wersja projektu uchwały została przygotowana już w połowie 2013 r., ale dopiero kilka tygodni temu posłom z komisji administracji i cyfryzacji udało się w końcu wypracować jej ostateczny kształt i przesłać do marszałka Sejmu. Długie prace nad projektem pokazały, że posłowie nie wiedzieli jak podejść do tematu. Nieoficjalnie wielu z nich mówiło, że nie do końca rozumieli intencje autorów projektu i nie widzieli sensu przyjęcia takiej uchwały, ale z drugiej strony bali się powiedzieć „nie” ze względu na jej wrażliwy charakter. Część posłów wskazywała, że jest dziwacznym tworem wzywającym ministra do tak naprawdę nie wiadomo czego. Inni twierdzili, że problem i bez uchwały jest dostrzegany w resorcie.
Dalszego ciągu historii jednak nie będzie. Projekt uchwały znalazł się na liście projektów, które nie mogą trafić pod głosowanie z różnych powodów. Marszałek Radosław Sikorski znalazł w nim… błąd formalny. Aby projekt został przekazany pod głosowanie, musi pod nim podpisać się przynajmniej 15 posłów i tyle właśnie podpisów widniało pod pomysłem na „Internet bez pornografii”. Problem w tym, że jednym z sygnatariuszy był Jarosław Żaczek, wybrany przez mieszkańców Ryk (lubelskie) na burmistrza w niedawnych wyborach samorządowych. Musi on zrzec się mandatu poselskiego, a przez to projekt traci jeden z wymaganych podpisów i nie spełnia wymogów.
Uchwała została wycofana i Sejm nie będzie nad nią głosował. Jeśli autorzy znów zgłoszą projekt, wróci on na początek drogi legislacyjnej… a możemy być pewni, że zgłoszą, tylko już nie w tej kadencji Sejmu i prawdopodobnie w innym kształcie.
Posłowie powoływali się między innymi na wyniki badań wskazujących, że średni wiek dziecka stykającego się z pornografią w internecie wynosi w Polsce 11 lat. Przywoływano także opinię prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, z której wynika, że kontakt z pornografią na wczesnym etapie rozwoju seksualności człowieka wywołuje negatywne skutki, w tym wypaczone postrzeganie sfery seksualnej. Brakuje jednak poważnej dyskusji na temat innych zagrożeń w Sieci. Można odnieść wrażenie, że pornografia jest najłatwiejsza – w końcu od razu wywołuje „panikę moralną”. Psycholodzy zwracają tym samym uwagę na to, że nie mówimy o „mowie nienawiści” i agresji w Sieci.