Licencjonowanie Open Source nie jest proste. Czy prywatne obrazy Ubuntu naruszają własność intelektualną?
Długo trwały debaty między społecznością Ubuntu aspołecznością Wolnego Oprogramowania o tym, jak powinny wyglądaćwarunki licencjonowania kodu udostępnianego przez Canonical Inc.Problem dla większości użytkowników tego systemu operacyjnegoniezauważalny, był cierniem w boku programistów. Wypracowane wkońcu rozwiązanie też jednak ma wady, na tyle poważne, że jedenze znanych linuksowych programistów uważa, że jedyny sposób nauporządkowanie stanu pakietów tego systemu, to wycięcie z koduwszystkich wzmianek o Ubuntu i ich zrekompilowanie. Tak można byłozrobić w wypadku jednej Mozilli, która na Debianie zwie sięIceWeaselem, ale w wypadku całego systemu operacyjnego byłby tojednak koszmar.
21.07.2015 | aktual.: 21.07.2015 16:06
Warunki licencjonowania programów Open Source potrafią byćniekiedy nie mniej zawiłe, niż bizantyjskie zapisy Microsoftu czyOracle'a. Dąży się jednak do standaryzacji – zamiast wymyślaćwłasne zasady, deweloperzy przyjmują którąś z gotowych,formalnie sprawdzonych licencji, takich jak GPLv2, MIT czy Apache v2.W miarę łatwo wówczas przynajmniej ustalić, jak wygląda kwestiawykorzystania kodu o różnym licencjonowaniu w swoim projekcie.Gorzej, jeśli jakaś związana z Open Source firma wymyśli swojewarunki, wówczas ustalenie, co jest dopuszczalne, a co możeskończyć się sądowym pozwem może być naprawdę trudne.
Tak właśnie było w wypadku sporu między Canonical Inc.,producentem Ubuntu, a Free Software Foundation Richarda Stallmana. Dotej pory każdy, kto chciałby redystrybuować zmodyfikowane przezprogramistów Canonicala pakiety, musiał wystąpić o zgodę firmylub zrekompilować pakiety ze źródeł. Problem w tym, że takizapis jest niezgodny z licencją GPL, wykorzystywaną przez znacznączęść oprogramowania wchodzącego w skład Ubuntu.
Po niemal dwóch latach debat społeczności otwartegooprogramowania udało się nakłonić Canonicala do zmiany warunkówlicencjonowania. Dołączono do nich klauzulę, która stanowi conastępuje:
To na pewno krok w dobrą stronę, ale czy krok wystarczający?Znany programista Matthew Garret, m.in. członek Rady DyrektorówFree Software Foundation, opublikowałna swoim blogu dość kontrowersyjną opinię. Uważa, że wszystkiechoćby minimalnie zmodyfikowane obrazy systemowe – konteneryUbuntu, wykorzystywane np. w chmurach obliczeniowych, naruszają dziśprawa autorskie Canonicala. Nie zmienia tego nawet przyjęta niedawnonowa klauzula.
Obecnie, jeśli wygeneruje się obraz kontenera, który nie jestczystą, niezmodyfikowaną wersją Ubuntu, to aby udostępnić gopublicznie, należy uzyskać zgodę Canonicala. Alternatywa jestciężka – należałoby wszystkie binarne pakiety, wykorzystane wkontenerze zrekompilować ze źródeł, usuwając z nich wszystkiewzmianki ze znakami towarowymi firmy Marka Shuttlewortha. W świetleobecnej polityki własności intelektualnej nie wystarczy usunięciejedynie tych znaków, których użycie naruszałoby prawo; dosłowneodczytanie licencji Canonicala wymaga usunięcia każdej instancjisłowa „ubuntu” z pakietów.
Czy Garret ma rację? I tak, i nie. W polityce licencyjnejprzeczytać możemy, że wszelka redystrybucja zmodyfikowanych wersjiUbuntu, jeśli są one powiązane ze znakami towarowymi musi zostaćzatwierdzona, certyfikowana lub prowadzona przez firmę Canonical.Jeśli zaś tworzymy oprogramowanie do wykorzystania z Ubuntu lub naUbuntu, można używać tych znaków, pod warunkiem, że unikamyjakiejkolwiek implikacji aprobaty ze strony Canonicala lub Ubuntu,lub też wszelkiej próby nieuczciwego lub wprowadzającego w błądwykorzystania dobrej woli Canonicala lub Ubuntu.
Co ciekawe, problem nie dotyczy też tylko Ubuntu. Gdyby ktośchciał robić zmodyfikowane kontenery na bazie Fedory, to ichrozpowszechnianie również byłoby kwestią co najmniej niejasną.Trzeba przy tym pamiętać, że faktycznie mamy do czynienia znaruszeniem praw autorskich. Jedynym powodem, dla którego możemy wSieci udostępniać obrazy Ubuntu jest licencja GPL. Licencja tajednak nie daje nam prawa do naruszenia zapisów polityki licencyjnejCanonicala, stanowiących, że użycie jego znaków towarowychpoddane jest wymienionym wyżej ograniczeniom. To, że jak do tejpory nikt specjalnie się nad tą kwestią nie pochylił to wyłączniewynik dobrej woli Canonicala. Strach jednak pomyśleć, co by sięstało, gdyby np. Canonical został kiedyś przejęty przez Oracle –i nagle by się okazało, że te wszystkie linuksowe kernele wDebianie, mające w sobie wiele instancji ciągów „ubuntu”,naruszają prawa nowego właściciela?