Linux w polskich szkołach działał dobrze, ale nie spodobał się urzędnikom
Dopiero co informowaliśmy o tym, że włoskie miasto Pesaro wycofało się z wdrażania darmowego OpenOffice na rzecz Office 365, a już okazuje się, że wiele podobnych przypadków znaleźć można także w naszym kraju. Przykład jednego z informatyków pokazuje, że dobre chęci to za mało, aby skruszyć niechęć i przyzwyczajenia wielu urzędników.
Sprawą opisuje portal LinuxPortal.pl, który otrzymał bardzo ciekawy list od jednego z czytelników. Osoba ta jest informatykiem odpowiadającym za IT w jednym z urzędów gmin. Jego dane zostały usunięte, nie wiemy więc o jaki dokładnie rejon chodzi, niemniej podejrzewamy, że w podobnej sytuacji mogło znaleźć się wiele osób. Jak sam to określa, do jego zadań należy m.in. „wsparcie merytoryczno-techniczne”. Postanowił wykorzystać to z korzyścią dla gminy, gdy w zeszłym roku ta zdecydowała się wyposażyć w komputery dwie nowe pracownie szkolne. W tym celu zaproponował użycie Linuksa, a także całego zestawu oprogramowania darmowego i otwartego, co mogłoby znacznie zredukować koszty, a nie powinno stanowić żadnego problemu.
Tak też się stało. Na łącznie 16 komputerach wylądował Linux Mint i cały zestaw niezbędnego oprogramowania. System został skonfigurowany tak, aby w miarę możliwości przypominał Windows. Oprócz darmowego pakietu biurowego i całego niezbędnego oprogramowania informatyk zdecydował się także na użycie WINE, dzięki czemu możliwe było korzystanie z programów dostępnych dla zamkniętego, konkurencyjnego systemu. Oprócz tego skonfigurowano osobne konta dla administratorów i użytkowników, zapewniając odpowiednie bezpieczeństwo. Sieć oparto natomiast o router bezprzewodowy Mikrotik. Łącznie cena zamknęła się w kwocie 1900 zł brutto za wszystkie stanowiska. Dla porównania użycie systemu Windows, pakietu Office i antywirusa oznaczałoby wydanie 1600 zł na pojedynczy komputer. Oszczędności okazały się więc ogromne, a co więcej, wszystko działało prawidłowo – według autora listu dzieci radzą sobie z obsługą tak skonfigurowanych komputerów bez żadnego problemu.
Niestety, po roku takiego pełnego zadowolenia nasz bohater dostał obuchem w głowę. Cios zadał nie kto inny jak urzędnicy z gminy. Został on przez wójta gminy oskarżony o chęć dorobienia się na wykorzystaniu Linuksa. Nie wiemy gdzie szukać tutaj argumentacji, ale jeszcze brutalniejsze i pozbawione sensu słowa padły ze strony dyrektorki jednej ze szkół. Określiła ona Linuksa słowem, jakiego tutaj opublikować nie możemy, a także zażądała od gminy 17 tysięcy złotych na wymianę oprogramowania na zamknięte. Dlaczego? Bo według niej podstawowym narzędziem pracy jest Word, a z oprogramowania takiego jak LibreOffice przecież nikt nie korzysta. Najwidoczniej dyrektorka nie słyszała choćby o Monachium, gdzie wykorzystano go na skalę nieco większą, niż dwie pracownie szkolne.
List, z którego pełną treścią możecie zapoznać się na portalu Linux.pl, jest smutnym przykładem tego, jak potrafi działać administracja – ta powinna szanować pieniądze podatników, informatyk działał przecież w tym celu i stworzył sprawnie działające pracownie za niewielką kwotę. Niestety, zetknął się ze złymi przyzwyczajeniami i kompletną niekompetencją osób, z którymi nie mógł dyskutować. Działając w taki sposób, urzędy nigdy nie uwolnią się od zamkniętego oprogramowania i ustanawianych przez nie standardów. Stracimy na tym natomiast my wszyscy, bo licencje będą opłacane właśnie z naszych podatków.