Excel saga
Praca – to marzenie większości z nas. Ok., może przesadziłem – właściwie to mocno przesadziłem. Nikt z nas nie marzy „tak o”, o pracy. Raczej liczymy na cudowną pracę, wyśmienitą pracę, dobrze płatną pracę lub niezwykle prostą pracę. Nie mniej cześć z nas w jakiś sposób marzy o etacie (przynajmniej lepszym niż ma teraz)…
Tyle nabazgroliłem o tym słówku na literę „p” a przydałoby się napisać, dlaczego? Pracuje i pracowałem osobiście w wielu miejscach i z wieloma rzeczami się stykałem. Kilka lat doświadczeń pozwalają mi wysnuć pewną tezę, którą z grubsza będę starał się udowodnić tu i teraz.
95% aktywnych zawodowo Polaków nie umie obsługiwać podstawowych narzędzi biurowych!
Doprecyzuję tę tezę trochę, bo to może okazać się istotne – przez „podstawowe narzędzia biurowe” mam na myśli pakiet Office (obojętnie czy MS Office czy Open Office), a przez „nie umie obsługiwać” rozumiem: NIE UMIE DO JASNEJ CH**** OBSŁUGIWAĆ! Ufff, wybaczcie uniesienie.
Najpierw proste ustalenia
Pakiet Office (narzędzia biurowe, pakiety biurowe, programy biurowe) to dla mnie zarówno MS Office jak i Open Office, Libre Office czy inne Notes a jeśli będę miał coś innego na myśli, to nie omieszkam o tym wspomnieć.
Dlaczego uważam Pakiet Office za podstawowe narzędzie biurowe? – bo nim jest. Mamy 2012 rok, XXI wiek, erę komputeryzacji i właściwie wszystko co robimy powstaje, jest przetwarzane lub w pewnym momencie ląduje na komputerze. Sprawy załatwiamy wysyłając maile, numery telefonów znajdujemy na stornie internetowej, produkty kupujemy w sklepach e‑commerce. W związku z tym większość dokumentów powstaje na komputerach – właściwie to nie widziałem aby jakiekolwiek ważne i mniej ważne dokumenty, poza krótkimi, szybkimi umowami, były pisane odręcznie. Listy, ustalenia, zapytania oraz inne formularze są generowane za pomocą mniej lub bardziej skomplikowanych programów.
W przeciętnym biurze, na przeciętnym stanowisku istnieje pewna „dowolność”. Pomijając kasę w supermarkecie, czy warsztat samochodowy prędzej czy później będziemy musieli otworzyć jakiś dokument, coś w nim napisać, coś wydrukować. W skrajnym wypadku dostaniemy tabelkę w arkuszu kalkulacyjnym, którą musimy wypełnić naszymi uwagami. Tu zaczynają się schody. Zaobserwowałem, że dopóki zadanie jest proste: otwórz plik, wprowadź dane w odpowiednie miejsce – to tak zwana „większość osób” sobie radzi.
Nie daj jednak boże, poprosić kogoś o pogrubienie tekstu, wyrównanie do prawej, wstawienie automatycznej numeracji stron, czy coś tak strasznego jak wyśrodkowanie w pionie i poziomie całej kolumny. Tym ostatnim to chyba powinno się więźniów karać, tak okrutne to tortury…
No i dobrze, rozumiem: w szkole nie uczyli, nie każdego stać, nie każdy ma komputer, nie każdy umie na komputerze u siebie w domu zainstalować – ja jestem w stanie to wszystko zrozumieć! Tylko po jaką cholerę w każdym CV, które w całym swoim życiu widziałem wszędzie jest napisane: „znajomość Office”? Znajomość tego jak otworzyć i wpisać literki?
To jednak moje frustracje – przejdźmy do konkretnych konkretów.
Poważny problem numer 1: ludzie nagminnie kłamią w CV odnośnie znajomości Pakietów Office
Ponieważ ostatnio brałem udział bierny w rekrutacjach różnego rodzaju, miałem wgląd w niesamowite Curicula. W każdym, co do jednego była wypisana dobra, zaawansowana lub wręcz genialna znajomość któregoś z pakietów biurowych – ba, nawet Lotus był wymieniony. Rzeczywistość okazała się jednak brutalnie smutna – poziom rozeznania zatrudnionych osób w nawet najprostszych funkcjach Calca okazał się tak tragicznie niski, że płakać się chciało.
Aby mieć więcej materiału źródłowego postanowiłem zrobić coś szalonego – odsunąć się, będzie trochę eksperymentowania!
Umieściłem 3 różne ogłoszenia na serwisie Gumtree skierowane do 3 różnych środowisk: - pracownik biurowy (ogólnie) - informatyk (ogólnie) - młodszy kierownik sprzedaży
Wymieniłem kilka popularnych rzeczy, trochę skopiowałem, trochę podkradłem, dopisałem komunikatywność, otwartość, radzenie sobie ze stresem i na samym końcu dopisałem:
„Bardzo ważne, dobra znajomość MS Office lub Libre Office”
Zwracam, szczególną uwagę na to, iż celowo zamieniłem Open na Libre, chcąc zobaczyć jak bardzo zostaną CVki dostosowane do wymogów mych. Puściłem więc ogłoszenia tak spreparowane w świat i czekałem…
Plan był prosty – ludzie się zgłoszą, ja do nich zadzwonię, przedstawię się, krótko opisze czym się zajmuje firma i zapytam wprost, jak oceniają swoją znajomość pakietów biurowych. Po usłyszeniu odpowiedzi będę próbował uzyskać informację o tym jak czują się w sortowaniu zawansowanym po trzech-czterech kryteriach, filtrowaniu po wielu warunkach i jak dobrze znają formuły gdyż częścią ich pracy będzie niezwykle ważna dla firmy analiza dokumentów raportowych wysyłanych przez poszczególnych pracowników.
Czego się spodziewałem: uczciwości – liczyłem, że gdy padną konkretne sformułowania, niezwykle skomplikowane, część osób wykruszy się ze swojego stwierdzenia o dobrej znajomości Officów.
Co się stało w rzeczywistości?
Dygresja: Z etycznego i moralnego punktu widzenia, trochę było mi głupio, iż eksperymentuje na ludziach bez ich wiedzy na dodatek w tak wrażliwym temacie jak szukanie pracy. Potem jednak mi przeszło – w końcu to wszystko dla nauki!
Wyniki rekrutacji
I. Pisemne deklaracje: 1. Wszyscy co do jednej osoby zgłosili dobrą lub bardzo dobrą znajomość MS Office. 2. Nikt nie ocenił swojej znajomości MS Office na niską lub poniżej wymaganej. 3. 55% zainteresowanych zgłosiło minimum dobrą znajomość Libre (!) Office. 4. Z tego około 11% - tylko informatycy – zarzekali się że znają ten pakiet biurowy na wylot i korzystają z niego na co dzień. 5. 20% zainteresowanych zgłosiło minimum dobrą znajomość Open Office. 6. Pozostałe 25% osób nie miało wypisanego ani OO ani LO.
II. Deklaracje słowne: 1. Wszyscy co do jednej osoby zgłosili dobrą lub bardzo dobrą znajomość MS Office zarzekając się, że umieją wszystko łącznie z filtrowaniem, sortowaniem i tworzeniem reguł. 2. 53% osób zadeklarowało znajomość filtrowania, sortowania i tworzenia reguł w LO. 3. Pozostałe 47% osób przyznało się, że miało kontakt z Libre Office tylko przez chwilę w poprzedniej pracy / u dziewczyny / w kawiarence internetowej / w szkole / widziało w telewizji. Pierwsze wnioski nie były złe. Z tych rozmów wynikało, że szansa na trafienie osoby potrafiącej obsługiwać pakiety programów biurowych jest naprawdę dobra nawet w przypadku alternatyw do MS Office.
Ale..
Zawsze musi być jakieś przysłowiowe „ale” – w tym wypadku była to ostatnia część każdej rozmowy, w której opisywałem perypetie firmy związane z poprzednim pracownikiem, który chwalił się w samym CV ogromną wiedzą a nie potrafił wyśrodkować tekstu w pionie. Dodawałem też dramatyczne opisy naszej walki, smutnych powikłań i kosztów szkolenia, które osoby musiały ponieść – ponownie wiem, iż było to bardzo nie fair i wywierałem w ten sposób presje. Nie mniej it’s all for science. Efekt?
Pełną gotowość do wykazania swojej wiedzy w spotkaniu rekrutacyjnym na dzień następny wykazało jedynie 6,25% osób – słownie: CZTERY. Nie zgadniecie na jakie stanowisko aplikowali?
Wniosek ostateczny – zapewne błędy i zbyt pochopny z racji małej próbki, oraz mojej presji – 69% osób kłamało w swoim CV odnośnie dobrej znajomość Libre Office. Ile procent kłamało w sprawie dobrej znajomości MS Office? Ciężko powiedzieć.
Co z tym fantem zrobić, moi drodzy – tutaj nie mam żadnego fajnego i magicznego rozwiązania. Niestety ludzie będą zawsze pisać bzdury w swoich Cefałkach, aby tylko się przypodobać i „a nuż się uda”. To, że potem ta osoba jest pracownikiem niezdolnym do wykonywania swoich obowiązków, to już całkiem osobna historia. Zresztą kto by się tym przejmował, prawda? Urzędy pracy wysyłające setki tysięcy swoich podopiecznych na szkolenia z obsługi komputera? Tylko czy ktoś tłumaczy tym ludziom na szkoleniach, że to nie jest tylko dodatek – to często będzie ich główne i jedyne narzędzie pracy w urzędach, małych biurach, firmach. To taka sama wiedza jak ta odnośnie kierowania wózkiem widłowym. Nie mniej szkolenia komputerowe są jakby gorsze, mniej istotne. Dopóki nie zmieni się pokolenie i Ci którzy urodzili się już z komputerem i Internetem u boku nie zaczną być w kwiecie wieku dopóty Office będzie tylko li dodatkiem i czymś co nie jest w żaden sposób istotne… w końcu to tylko program do pisania dokumentów.
Chciałbym aby powyższe rozwiązanie było faktycznie prawdziwe, ale problem numer dwa rozwija nawet te mrzonki.
Poważny problem numer 2: Brak nauczania o Pakietach Office w szkole
Niestety problem ten nie istnieje sam z siebie - problem ten sami generujemy. Szybkie zerknięcie na podstawę programową pokazuje, iż każde dziecko (student, dorosła osoba) wychodzące od kilku lat ze szkoły powinno umieć obsługiwać Worda lub Writera w stopniu dobrym. Praktyka pokazuje, iż nikt tego nie potrafi.
W podstawie programowej, o której już kiedyś tam pisałem (o tu ) uwzględniono nie tylko naukę obsługi pakietów biurowych w stopniu wystarczającym do podstawowych prac biurowych, przewidziano również, iż nauczanie będzie się odbywać na dowolnym pakiecie – gdyż nie jest istotne to jak obsługiwać jeden konkretny program, a filozofia.
Dygresja: Przypominam aby nie mylić podstawy programowej z programem nauczania.
Każda osoba dobrze znająca pakiet MS Office potrafi w skończonym czasie wykonać to samo w pakiecie Open Office i vice versa. Nie rozumiem więc problemu w przełączaniu się między programami (które z zasady działają podobnie). Nie mniej ciągle słyszę to samo – tego nie ma tu, tamtego nie ma tam. Wydawało by się, że problem rośnie wraz z nowymi wersjami pakietów biurowych, krótki test jednak weryfikuje moje zdanie na ten temat. Wstążka nie usuwa funkcji, nie zmienia ich ikonek i nie rewiduje ich nazw – ona je tylko logicznie grupuje i przesuwa. Skąd więc taka ignorancja w kwestii obsługi pakietów Office?
Wydaje mi się, że wiem – jeśli się mylę, poprawcie mnie. Na lekcjach informatyki, na których i tak niczego innego nie uczą jak tworzenia dokumentów, rysowania w paint i robienia krzykliwych prezentacji, nikt nie mówi po co tak naprawdę się to robi. Nikt nie zadaje sobie trudu wytłumaczeniu dzieciakom (niekoniecznie tym młodym, wystarczyłoby tym w liceum), że nie uczą się obsługi komputera, tylko uczą się obsługi urządzeń, na których pewnego dnia będą pracować, za pomocą których będą zarabiać na życie. Niby świat gdzieś już zaszedł – można oddawać prace domowe przez emaila, można zostawiać je na pendrivach, ale brak świadomości powoduje, że uczniowie myślą, iż to tylko takie wydziwianie. Ot, bo można. Nie „można” – już w tym momencie absolutnie TRZEBA!
Teraz trochę z innej beczki
Istnieje mylne przeświadczenie, że na informatyce powinniśmy uczyć budowy komputera, języków programowania, tworzenia stron – ale po co to przeciętnemu uczniowi? Tak, wiem, drodzy czytelnicy: wy byście chcieli, ale popatrzcie na to z odrobiną dystansu, proszę was. Komu to się przyda? Kasi która zostanie fryzjerem, Zosi która będzie pracowała w callcenter, Michałowi który będzie obsługiwał betoniarkę, czy Damianowi który pójdzie do policji.
Powinniśmy w kółko tłuc te pie**** Wordy i Writery, aż do znudzenia, aż wreszcie ktoś zrozumie: ten program jest ważny – trzy z wyżej wymienionych osób zetkną się w pracy z obsługą tych pakietów. Powinniśmy kazać pracować w Power Point, aż wreszcie każde dziecko zrozumie, że używa się dużych liter, że każdy slajd się numeruje, że prezentacja ma tytuł i zakończenie.
A w beczce chodzi o to, że matura to bzdura…
W tym roku wycofano się z wykonywania „felernej” prezentacji na maturze – powodów było wiele. Sądzę, że większość tych powodów było prezentacjami kupionymi za 50 zł na allegro. Rozwiązano problem po polsku – likwidując, zamiast zastanowić się jak to zmienić, ale kto by się tam słuchał marnego blagera ;D
Czy powinna wrócić? – tak! Czy powinna być w takiej formie jak była? – nie! Co należało by zmienić? – wszystko. Rozpocznijmy od tego, że w większości szkół wybierało się temat i na tym kończyła się przygoda nauczycieli z prezentacjami. Nie mam im tego za złe – poloniści po prostu są polonistami, a nie specjalistami od nauczania obsługi narzędzi biurowych. Uczniowie jednak jeszcze długo przed wyborem tematu i długo po wyborze powinni mieć zajęcia, na których było by wyjaśnione jak technicznie ugryźć sprawę. Jak dobrać tło, jaką zastosować czcionkę, czego kategorycznie nie robić, z czym mogą mieć problemy, w jakich programach mogą robić prezentację! Co ciekawe – szkoła ma za zadanie udostępnić dziecku (choć maturzysta to już nie dziecko ;p) komputer z odpowiednim do jego prezentacji oprogramowaniem. Tak, serio. Pod warunkiem, że zostanie to wcześniej zgłoszone, ale mimo wszystko taki obowiązek istnieje. O tym jednak się nie mówi i często milcząco przechodzi się nad faktem, że musi być: „tak i tak i koniec”. Tymczasem istnieją naprawdę ciekawe alternatywy jak Prezi (http://prezi.com/ ), które pozwalają popuścić wodzę fantazji na niesamowitym poziomie.
Nie ukrywam, iż sam zapoznałem się na dobre z robieniem profesjonalnych prezentacji dopiero na studiach. Doceniam jednak fakt, że mogłem poznać tak banalne tajniki tej sztuki – nie przydają mi się one codziennie, lecz nie raz już były w użyciu – np. opiekując się konferencjami, wygłaszając przemowy itp . Zresztą, są to pewne uniwersalne informacje, o których każdy powinien wiedzieć.
Wracając do szkół
Patrząc na to co jest powyżej, wydaje się, iż wypisałem proste metody rozwiązania problemu informatyki w szkole. Nic bardziej mylnego. Sytuacja jest dużo bardziej złożona i błahe wytrychy po prostu nie istnieją. Liczba godzin jest w sam raz, rozkład materiału też. Świadomości ludzkiej ponownie nie jesteśmy stanie zmienić z dnia na dzień. Systematyczne wprowadzanie do każdej dziedziny życia komputerów jest jednak nieuniknione i przyniesie w dalszej perspektywie skutki.
Pierwszą naprawdę ciekawą grupą, będzie ta młodzież która wychowała się już ze smartfonami i konsolami w ręku. Mają oni teraz po 10‑12 lat i na rynku pracy pojawią się dopiero za dekadę, ale nie mogę się już doczekać tego momentu – ich własna ciekawość oraz zdolność do obsługi urządzeń multimedialno-internetowych jest na tyle wysoka, iż adaptacja wynikająca z tej wiedzy może okazać się niezwykle przydatna w obsłudze dowolnych przyszłościowych programów biurowych. Zwłaszcza jeśli będą one zmieniały się na wzór serwisów społecznościowych.
Aktualna młodzież oraz Ci, którzy startują do swoich pierwszych prac są niestety spisaniu już na straty i tylko mocna terapia szokowa jest w stanie im pomóc (czyli przyjęcie do pracy, gdzie są odpowiednie wymogi i są one rygorystycznie przestrzegane). Wspominana przez mnie kiedyś dawno temu kampania społeczna uświadamiająca prawdziwą rolę komputerów w naszym życiu tez by się przydała. Na pewno nie była by ona prowodyrem diametralnych zmian, ale sporo poprawiłaby nasze relacje.
Na końcu pamiętajmy: wraz z technologią musi iść nasze jej zrozumienie.
Ostateczna prośba
Pozwólmy technologii przeć do przodu i weźmy pod uwagę to, że zawsze są pewne zalety jak i wady, których nie można w prosty sposób porównać. Być może dzisiejszy nastolatek jest głupszy bo nie wie w którym dniu była bitwa pod Grunwaldem, ale w zamian zna wszystkie serwisy z muzyką online. Czy to źle? Nie, ja w jego wieku wiedziałem zamiast tego gdzie są wszystkie trzepaki w mieście i też nie miałem pojęcia, w którym to roku odbyła się ta nasza wiekopomna bitwa.