Kraj, który jest sto lat przed nami...
23.04.2014 | aktual.: 24.04.2014 11:35
Chihiro (lat 27) mieszka od urodzenia w Tokyo – jednym z największych miast na świecie. Uwielbia podróże, teatr i wszystko co można nazwać sztuką. Pracuje jednak w służbie zdrowia i wciąż szuka męża. Tym co odróżnią ją od innych kobiet w jej wieku jest to, że ma smartfona w Windows Phone. Z naszej – polskiej – perspektywy i faktu iż piszę to w 2014 roku wydaje się być to nie tylko mało zaskakujące, ale wręcz normalne. Microsoft urósł i stał się trzecią potęgą w segmencie mobilnych systemów operacyjnych. No może taką mini potęgą. System spod znaku okienek można lubić lub nie, ale używanie go nie jest w żaden sposób haniebne na naszych terenach. Przynajmniej takie można odnieść wrażenie.
Czemu więc sytuacja Chihiro jest przez mnie tak pieczołowicie owijana w bawełnę. Bo nie dość, że jest to Windows Phone 7.8 to, na dodatek jest chyba jedyną osoba z takim telefonem w mieście. A i pozwólcie, że zacytuje sam siebie, sprzed dosłownie kilku linii…
„Chihiro (lat 27) mieszka od urodzenia w Tokyo – jednym z największych miast na świecie.”
Kraj, który jest sto lat przed nami…
... to nie jest jednak Japonia.
Bo w kwestii technologicznej można powiedzieć, iż zbytnio nie odstają od tego co mamy u nas. Smartfony w Kraju Kwitnącej Wiśni to nowość równie duża co u nas. Dopiero Apple i ich cudowne iPhony (i to gdzieś w okolicach 3wersji) wprowadziły Japończyków w świat inteligentnych telefonów. Nie, to nie jest żart.
Wiem, iż gdzieś w tyle waszych głów macie obraz niezwykle zaawansowanych telefonów komórkowych i innych urządzeń rodem z przyszłości, których Japończycy używają na co dzień. Jesteście jednak w drobnym błędzie, by nie powiedzieć dużym.
Zacznijmy od tego, że cały kraj pozbawiony jest aktualnie sieci GSM (2G) – struktura komórkowa opiera się jedynie na wyższych technologiach, czyli od 3G UMTS w górę poprzez 3G CDMA do LTE1. Wypas – wszystko praktycznie dzięki temu, że 2G próbowano wprowadzić zanim jeszcze pozostałe kraje rozkręciły się z 1G.
A gdy my już nabraliśmy ochoty na wypasioną telefonię w lepszym standardzie (czyli właśnie popularne GSM) kraj kwitnącej wiśni zaczął wprowadzać 3G. I tak – w tamtym okresie można było powiedzieć, że są sto lat przed nami. Choć dokładniej to chodziło o 10‑15 lat.
Jednym z ciekawszych efektów tego był brak SMSów, które znamy w naszym kraju. Krótkie tekstowe wiadomości, istniały owszem na tejże odludnej wyspie, ale w całkowicie odmiennej formie. Od wieków bowiem korzystano z e‑maili. Wzięło się to stąd i od samego początku zainwestowano w porządną sieć a w telefonach umożliwiono dostęp do Internetu. Każdy telefon posiadał swoją własną skrzynkę mailową podpiętą pod numer telefonu (coś jak za dawnych czasów w Erze) i to właśnie ta skrzynka pełniła role ichniego systemu szybkich wiadomości.
Oczywiście sama usługa bliźniaczo podobna do SMS działa, ale tylko w obrębie pojedynczych operatorów. To tak jakby w Polsce można było wysyłać krótkie wiadomości tylko z Playa do Playa, lub z T‑Mobile do T‑Mobile.
E‑Mailem jednak samym, żyć się nie da – i tu pojawia się kolejna ciekawostka, którą trudno zaobserwować gdzieś indziej na świecie. Rozkwit aplikacji do komunikacji i to jeszcze w erze przed smartfonowej. Japonia nie była by sobą, o ile można ją tak uosobić, gdyby nie wpadła na pokręcony sposób realizacji. Jedną z moich ulubionych wersji programów do komunikacji między telefonami jest produkt firmy Furyu. Ta ognyś niewielka korporacja tworząca tak bardzo egzotyczne w naszym kraju budki do robienia zdjęć, połączyła to razem z komunikatorem i żerując na kulturze „Kawaii” i przeświadczeniu młodych japonek, że najlepiej wychodzi się na zdjęciach w grupie i że te zdjęcia można potem przesłać innej grupie: zarobiła krocie. Wraz z przypływem nowych technologii rozrastało się też portfolio usług – aplikacje na iOS, Androida, wersje z nalepkami. Ot, taki ichni Instagram, tylko że z budkami i lepszą obsługa katakany.
Takich serwisów w KKW jest dużo więcej i większość może się poszczycić ilością użytkowników sięgającą w 5‑7 milionów na dzień dobry. Ku zadziwieniu wielu analityków, w dobie smartfonów owe serwisy nie zostały zastąpione ich iOSowymi odpowiednikami - miejsce znalazło się dla wszystkich a wspomniana wcześniej firma Furyu potrafiła sprytnie przenieść się na nowy grunt i wciąż zachęcać użytkowników do korzystania z ich usług, wprowadzając takie udogodnienia jak np. łączenie się z ulicznymi budkami do robienia zdjęć z poziomu aplikacji w smarcie.
Lecz nie tylko psytrykaniem selfów kultura Japońska żyje…
Rzeczą, która zawsze zaskoczy wszystkich maniaków nowych technologii jest to, jak dawno temu telewizja cyfrowa była dostępna w telefonach Japończyków. Odbierano ją od lat i wielokrotnie się przydała – np. podczas tsunami i trzęsień ziemi – a sami mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni nie wyobrażają sobie swoich podręcznych komunikatorów międzyludzkich bez tej „podstawowej” wręcz funkcjonalności. A wszystko za sprawą wprowadzanej niedawno w Polsce telewizji cyfrowej i to nawet na wspomnianych już kilkukrotnie tutaj starych jak świat feature phonach.
Ahhh feature phone - to hasło, które w ustach geeka komputerowego brzmi jak obelga, nabiera innego znaczenia w Japonii. Feature phony pochodzące z tzw. ery Galapagos miały wszystko to, co wymieniłem powyżej i wiele, wieeeele więcej. Nie miały jednak systemów operacyjnych ze znanych nam smartfonów. Aparaty fotograficzne, których rozdzielczości szły w dziesiątki megapixeli zanim Galaxy S2 wszedł na rynek. Możliwość oglądania telewizji, przeglądanie Internetu, kolorowe podświetlenia, podwójne ekrany 5 calowe, odporność na wodę, specjalne aplikacje bankowe – jednym słowem wszystko to, co teraz mamy w swoich smart apkach, oni mieli na swoich feature phonach i do tego przystosowane do ich (z naszej perspektywy) pokracznego języka.
Jedną z cech charakterystycznych, które nie przyjęły się praktycznie nigdzie indziej tak jak w kraju Kwitnącej Wiśni, to tzw. clam shelle, czyli telefony z klapką. Oj, ale przez klapkę mam na myśli taką, która otwiera się na wszystkie strony, odchyla na wszystkie kąty i jeszcze może przekręcić, aby była panoramiczna i łatwo się oglądało na niej telewizję. Popularność clamów wynikała właśnie z wygody – duże ekrany, duża klawiatura, z pomocą której łatwo się wprowadzało katakanę i hiraganę, żyć nie umierać. A jak już coś jest popularne, to wiadomo, że będzie ulepszane do granic bólu. Panasonic, NEC i Sharp tworzyli na rynek Japoński jedne z ładniejszych i bardziej funkcjonalnych telefonów z klapką, jakie w życiu widziałem i wszelkie Nokie, Samsungi i Motorole chowały się i chowają się wciąż. Tam to się po prostu opłacało.
Do dnia dzisiejszego – mimo wielkiej popularności smartfonów – Japończycy nagminnie kupują clam shelle i produkują je na pęczki. Choć tutaj trzeba trochę poszerzyć grono odbiorców i doprecyzować, że wszystkie azjatyckie państwa produkują je na pęczki i to właśnie w tamtych rejonach produkuje się pierwsze klapkowe produkty stojące systemem Android. Ot ciekawostka.
Nastały jednak czasy iPhona i wiele się nie zmieniło. Sęk w tym, że zanim kraj Kwitnącej Wiśni wskoczył na wagon smartfonów minęło trochę czasu. Powodów było mnóstwo – zaczynając od różnic w sieci, kończąc na prozaicznym braku klapki w produkcie Appla, a tego przeciętny Japończyk znieść nie mógł. Sytuacja zaczęła się zmieniać powolutku wraz z nowymi iPhonami i pojawiającymi się bardziej zaawansowanymi telefonami z klapka i z Androidem – a kiedy już nastąpiło przelanie się szali, wszystko poszło jak z płatka.
… i ten moment przespała firma z Redmond. Poważnym problemem jest późne pojawienie się mobilnego systemu Windows, podczas gdy Japonia chciała koniecznie jak najszybciej odbić się od pozostałych i przeskoczyć ponownie do przodu. Tak jak to było z 3G. To zaowocowało wprowadzeniem ciekawych rozwiązań do Sieci (jak np. hot spoty WiFi) – które jednak nie były obsługiwane przez nowy system Microsoftu („Only iOs Or Android”). To doprowadziło do sytuacji gdzie WP8 nie miało nawet najmniejszej możliwości by wejść na rynek i trochę namieszać.
Skutkiem takich właśnie podstaw jest naprawdę zwichrowany rynek mobilny, gdzie Microsoft nie istnieje kompletnie – jedynie stare telefony z Windowsem 7.5 (tak, 7.5!) są dostępne i praktycznie przez nikogo nieużywane a Windows Phone 8 ma 0 procent rynku. ZERO. Gdzie Blackberry i ich super usługi to pełna abstrakcja (0.1 procenta rynku) a z wyjątkiem nowych telefonów od Sony i Samsunga, reszta kraju wciąż kupuje Andoridy 2.3. Sporo wybija się tu iPhone, który dzięki ostrej polityce Apple i zaszczytem bycia pierwszym zaskarbił sobie grono stałych wielbicieli, którzy są na bieżąco z nowościami. To jednak jest niewielka grupa – spora cześć użytkowników telefonów z pod marki nadgryzionego jabłuszka wciąż korzysta z 3GSów.
Wszystko oczywiście ulega pewnym zmianom – jak co roku Microsoft obiecuje wielką ofensywę. Pojawiają się coraz to nowsze iPhony a stare są coraz tańsze. Wreszcie rodzime Sony oraz inne mniejsze firmy [1] produkujące telefony, również zaczynają systematycznie przechodzić na Andka4. Więc może coś się zmieni…
Niestety jest jeszcze drugie dno problemu…
Telefon to dla Japończyka coś więcej niż tylko urządzenie do dzwonienia – w sytuacji, gdy nie może skorzystać z pewnych usług, telefon przestaje być funkcjonalny. Usług tych natomiast w Kraju Kwitnącej Wiśni jest sporo – a powodem tego jest to, co zostało wspomniane w poprzednim zdaniu:
Telefon to coś więcej.
Japończycy, gdy nie są w pracy to albo śpią, albo podróżują miejską komunikacją. Chcąc wykorzystać ten czas jak najlepiej w trakcie przemieszczania się metrem, autobusem lub czymś innym, starają się robić wiele rzeczy - wcześniej było to czytanie książek i komiksów. Odkąd powstały japońskie feature phony można było oglądać telewizję, czatować, uczyć się, zarządzać firmą, a nawet czytać książki i komiksy w wersji cyfrowej. Smartfony nie zmieniły tego, stały się naturalnym przedłużeniem takiej sytuacji – to co my teraz doświadczamy w kwestii przywiązania do inteligentnego urządzenia Japończycy już mają za sobą.
A teraz wyobraźcie sobie, że próbujecie wykorzystać telefon, który po prostu nie współpracuje z tym wszystkim i macie już ogromny problem egzystencjalny murowany.
Ucieszyć się można trochę, że wcale nie jesteśmy w tyle - jeśli chodzi o technologię - za legendarnym krajem elektroniką płynącym. Jednak to smutek powinien nas ogarniać, bo wraz z dorośnięciem do tego poziomu nie byliśmy w stanie wytworzyć sobie pewnych cech wykorzystywania telefonów, które wciąż wprowadzają ochy i achy gdy się o nich słyszy. W czym jesteśmy więc gorsi jeśli chodzi o korzystanie ze smartfonów?
Różnica leży głównie w społecznej akceptacji, a raczej nie akceptacji pewnych zachowań. Jeśli wejdziesz do Japońskiego autobusu rozmawiając przez telefon komórkowy, to nie tylko kierowca Cię upomni, ale też nie ruszy z miejsca dopóki nie skończysz rozmowę, przez co wszyscy w środku się spóźnią. I to pod warunkiem, że otworzy ci najpierw drzwi, widząc że rozmawiasz. Tak – rozmowa przez telefon komórkowy w Japonii jest obwarowana kilkoma zasadami. Po pierwsze: to Twoja rozmowa, i inni nie chcą jej słyszeć, więc nie powinieneś ich zmuszać do słuchania jej. Po drugie: rozmowa nie powinna utrudniać innym osobom ich egzystencji. To dotyczy się też oczywiście muzyki, ale to chyba oczywiste.
Próżne kobiety jeżdżące o 6 rano polską komunikacją miejską i obwieszczające wszystkim współpasażerom włącznie z psiapsiółką po drugiej stronie telefonu, że właśnie zerwały ze swoim facetem łatwego życia na wyspie by nie miały.
To oczywiście wierzchołek góry lodowej – wymiana numerów (tak jak wymiana wizytówek) jest pewnym symbolem, spoglądanie na telefon podczas rozmowy z drugą osobą jest niezwykle nietaktowne a o zasadach w restauracji to już lepiej nie mówić – dzwonienie jedynie w kibelku to jedno z wyjść.
Jak już wspomniałem – szkoda trochę, że z tak ogromnej puli zachowań mobilnych przejęliśmy od Japończyków tylko te ciągłe spoglądanie w ekran smartfona w komunikacji miejskiej. Szkoda również, że wpłynie to na nowe pokolenie garbatych ludzi ;)
Mam nadziej, że pamiętacie Chihiro z początku artykułu - naszą koleżankę z Tokyo. Jedną z rzeczy, która zaskakuje mnie zawsze w komunikacji z nią jest to, jak szybko odpisuje na e‑maile. Nie ważne czy akurat jest w domu i ogląda telewizję, czy jest w drodze do pracy, czy też na kolacji ze znajomymi. Z wyjątkiem godzin spędzonych w szpitalu, gdzie pracuje, można ją złapać wszędzie i zawsze. Nie przeszkadza jej to, że nie ma nowego Windows Phone, a jej kolegom i koleżankom nie przeszkadza, że 80% ich nowoczesnych smartfonów to stary iPhone lub Andorid 2.3 [2]. Ten kraj już tak ma.
[…]
Adnotacja 1 - Przez mniejszych producentów mam na myśli Sharpa, Panasonic, NEC, Fujitsu ale także operatorów, na potrzeby których tworzone są telefony, czyli np. DoCoMo, który ma chyba coś koło 50% rynku... i sprzedaje kilkadziesiąt milinów telefonów rocznie. Ot, mniejsi producenci ;)
Adnotacja 2 - Ta liczba jest oczywistą przesadą. Pod koniec 2013 roku już połowa smartfonów z Androidem miała wersję 4.0 lub większą. Sęk w tym, że Android to zaledwie 1/3 rynku.