O szpiegowaniu internautów przez USA wciąż głośno: czas zrezygnować z amerykańskich usług?
Afera wokół programuPRISM, w ramach którego amerykańska Agencja BezpieczeństwaNarodowego (NSA) zbudować miała bezprecedensowy system inwigilacjiinternetowej, przy współudziale największych firm IT umożliwiającypozyskiwanie niemal wszystkich informacji o każdym, zatacza corazszersze kręgi. Dziś już nikt też nie ma wątpliwości, co dotego, że przeciek nie jest wyssany z palca – wiceprzewodniczącaKomisji Europejskiej, pani Vivianne Redding, stwierdziła, że sprawata obrazuje, że jasne ramy prawne ochrony danych osobowych to nieluksus czy ograniczenie, lecz fundamentalne prawo,zaś minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, William Hagueprzyznał, że nie jest zaskoczony PRISM-em, ale dodał, że działańwywiadowczych powinni obawiać się jedynie terroryści,kryminaliści i szpiedzy. Corazwięcej też głosów, że cała sprawa będzie bolesnym ciosem dlaamerykańskiej branży IT, z której usług korzystał przecież całyświat – dzisiaj niezależność od systemu prawnego StanówZjednoczonych staje się dla internetowych usługodawców przewagąkonkurencyjną.Wiemy już, kto jest źródłemprzecieku, który postawił administrację Obamy w tak niewygodnejpozycji. To Edward Snowden, który ujawnił się w wywiadzie udzielonym brytyjskiemu The Guardian. 29-letni mężczyzna oddziesięciu lat pracował w CIA jako technik, i jak twierdzi, działałz pobudek etycznych: nie chcę żyć w świecie, w którymwszystko co zrobię i co powiem jest nagrywane –wyznał dziennikarzom Guardiana Snowden, przekonany, że teraz nicdobrego go już nie czeka, i spodziewa się działań odwetowych zestrony władz USA, wymierzonych zarówno w niego, jak i jego rodzinę.[img=surveillance]Teraz los Snowdena leży w rękachwładz Hongkongu (i pośrednio – Chińskiej Republiki Ludowej) doktórego uciekł, licząc na uzyskanie tam azylu. Wybór Hongkonguwydaje się dobrze przemyślany – choć ten specjalny regionadministracyjny Chin ma ze Stanami Zjednoczonymi podpisaną umowę oekstradycji, to jest ona obwarowana licznymi klauzulami,pozwalającymi na zablokowanie ekstradycji zarówno przezautonomiczne władze Hongkongu, jak i Pekin, z przyczyn zarównohumanitarnych, jak i związanych z narodowym bezpieczeństwem Chin.Sam były pracownik CIA przyznaje, że to tragedia, że walczący owolność Amerykanin musi uciekać do kraju, który uważany jest zaznacznie mniej wolny.Co jednak robić? Mimo żeadministracja Obamy przyznała się do prowadzenia inwigilacjiobywateli innych krajów na mocy paragrafu702 ustawy Foreign Intelligence Surveillance Act, zapewniającprzy tym, że informacje pozyskiwane są jedynie po uzyskaniu nakazutajnych sądów, stworzonych do nadzoru instytucji powołanych dowdrażania wspomnianego prawa, to jednak ludzie znający NSA odwewnątrz utrzymują, że to bzdura – np. William Binner, pracującyprzez 30 lat w NSA matematyk i kryptograf twierdzi,że właśnie w ten sposób pozbyto się szefa CIA Davida Petraeusa,ujawniając jego korespondencjęz kochanką. Dla Binneya władza widzi to, co chcewidzieć – i nie przejmuje sięzupełnie kwestią legalności tych działań.Jeden front przyjęły równieżamerykańskie firmy, mające współdziałać z NSA w ramach PRISM.Co najciekawsze, wypowiedzi ich szefów czy rzeczników prasowychwyglądają tak, jakby zostały napisane przez jedną osobę –można je sprowadzić do wspólnego mianownika, którym jestdeklarowanie, że o projekcie NSA nigdy się wcześniej nie słyszało,że danych użytkowników nie ujawnia się bez sądowego nakazu, żefirma przestrzega obowiązującego prawa. A jednak ten wspólny frontnie przekonuje już nie tylko tak kontrowersyjnych postaci jak JulianAssange, głoszący,że w USA rządy prawa należą już do przeszłości, ale też i takuznanych osóbjak wynalazca World Wide Web, sir Tim Berners-Lee,który ostrzegł, że firmy i rządy wspólnie próbują przejąć kontrolę nadInternetem, naruszając podstawowe prawa człowieka izagrażając podstawom demokratycznego społeczeństwa.Mimo więc, że administracja wWaszyngtonie najwyraźniej w pełni się przełączyła w trybminimalizowania zniszczeń, zatuszowanie tej afery nie będzie łatwe.Berliński inspektor ochrony danych osobowych Peter Schaar zażądałod władz USA wyjaśnień w sprawie tych monstrualnych oskarżeń,ironicznie dodając, że wcale nie uspokaja go to, że projekt niebył wymierzony w obywateli amerykańskich, a jedynie w osoby żyjącepoza USA, zaś minister sprawiedliwości Hesji, Jörg-Uwe Hahn wezwałdo bojkotu firm, które z NSA współpracowały. O tym, że bojkottaki nie jest czymś nie do pomyślenia przekonuje teraz DavidKirkpatrick, autor książki The Facebook Effect, który na łamachswego bloga otwarciepyta – czy Obama właśnie zniszczył amerykańską branżęinternetową?Co może w tej sytuacji zrobić resztaświata? Czarna owca Internetu, Kim Dotcom, twierdzi, że Europapotrzebuje własnej wyszukiwarki, która mogłaby rywalizować zniegodnym już zaufania Google. Wniósł on już podobno doParlamentu Europejskiego propozycję stworzenia funduszu czy środkówpomocowych, które by to mogły umożliwić. Mimo że koncepcjabudowania takiej alternatywy za pieniądze pochodzące od państwowegoinwestora może w tej sytuacji wydawać się czymś zupełnie nie namiejscu, to Dotcom uważa, że takie finansowanie wcale nie musioznaczać kontroli władz, jeśli projekt będzie realizowany wopensource'owym modelu.Podobne stanowisko zajmuje dyrektorfińskiej firmy F-Secure, Mikko Hyponen, który uznał, że nadłuższą metę Europa potrzebuje własnej branży dotcomowej,porównywalnej do tego, co ma USA. Przyniosłoby to nie tylkokorzyści gospodarcze, ale też uwolniło obywateli UE od nadzoruamerykańskich agencji wywiadowczych.
10.06.2013 | aktual.: 10.06.2013 14:46