Polska mentalnie analogowa
23.02.2015 | aktual.: 23.02.2015 19:12
My naród, małymi krokami stąpamy ku następnej wielkiej okazji, aby napiętnować lub też wynieść na piedestał poszczególnych ojców polskiej demokracji parlamentarnej. Zbliżające się wybory i towarzyszące im sondaże, rzucają blady strach niepewności na obecnie piastujących władzę urzędników. Zaś ja - mały żuczek - w dosyć staromodny sposób wybieram władzę, głosując na tych, którzy oferują mi realne zmiany, a nie straszą dojściem do władzy innych. Podczas minionych kadencji wiele mówiło się o cyfryzacji Polski. Jakie zmiany wdrożono i co z tego wyszło? Czy doczekaliśmy się udanej cyfryzacji, czy wciąż też żyjemy w Polsce głęboko mentalnie analogowej?
"ACTA sukcesem polskiej prezydencji"
Międzynarodowe porozumienie ds. walki z podrabianiem towarów i piractwem (ACTA) jest wielostronną umową określającą międzynarodowe standardy egzekwowania prawa własności intelektualnej. Dokument ten, stworzony w porozumieniu z kilkoma państwami [1], przez długie lata był ukrywany w ścisłej tajemnicy przed opinią publiczną. O jego istnieniu dowiedzieliśmy się z depesz amerykańskich dyplomatów ujawnionych przez WikiLeaks w 2008 roku. ACTA jako system prawny stworzony z inicjatywy Stanów Zjednoczonych w swojej naturze zawierał swoisty amrykocentryzm, a jedynymi organizacjami pozarządowymi które miały dostęp do stołu negocjacyjnego były te, reprezentowane przez przedstawicieli lobby przemysłu rozrywkowego USA.
Porozumieniu zarzuca się szereg poważnych błędów i celowych działań, takich jak:
- Niezgodność postępowania z demokratycznymi standardami. Porozumienie zostało celowo zawarte poza obszarem działania Światowej Organizacji Handlu, aby wykluczyć z niego Rosję, Chiny i Brazylię.
- Porozumienie zostało zawarte bez konsultacji społecznych, a treść dokumentu została utajniona. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego odmówiło udostępnienia dokumentu stowarzyszeniu ISOC Polska, chociaż jego treść jest informacją publiczną.
- Porozumienie dopuszcza nakładanie kar finansowych za piractwo według amerykańskiego systemu myślowego, co w Europie często jest odbierane jako nieracjonalne i przesadnie dotkliwe. Surowe środki karne groziłyby zaś nawet w przypadkach błahych lub wręcz dotychczas dozwolonych przez prawo.
- ACTA zmusza dostawców Internetu do prowadzenia monitoringu sieci i ujawniania danych osobowych osób podejrzanych o naruszanie prawa własności intelektualnej.
Więcej informacji oraz powodów do odrzucenia ACTA zostało zawartych w apelu Fundacji Panoptykon, który został przekazany do kancelarii premiera.
Pomimo istnienia różnych przesłanek, aby odrzucić ACTA, rząd nie przestał chełpić się rzekomym sukcesem polskiej prezydencji w Unii.
Premier Tusk zarządził podpisanie porozumienia w Tokio przez polskiego ambasadora, a wspierało go w tym medialne skrzydło ludzi znanych z tego, że są znani. To, że przeciwnicy ACTA są gigantycznymi złodziejami, mogliśmy usłyszeć m.in. od Tomasza Lisa, Jarosława Kuźniara czy od zresocjalizowanego, przemysłowego pirata, Zbigniewa Hołdysa. Reakcją na decyzję premiera był szereg protestów w całym kraju. Sam Donald Tusk skomentował te wydarzenia następująco:
Polski rząd nie wycofa swojego podpisu z żadnego dokumentu, dlatego że jakaś grupa tego żąda. Taki rząd powinien podać się do dymisji - mówił premier Donald Tusk podczas debaty w sprawie ACTA zorganizowanej w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Wraz z upływem czasu, poirytowanie obywateli tylko rosło, a protesty rozpowszechniły się i rozgorzały w innych państwa m.in. w Niemczech. Podczas gdy rządowe serwery w Polsce padły ofiarą skutecznych ataków protestujących hakerów, rząd federalny Niemiec odstąpił od ratyfikacji umowy, podając za powód względy proceduralne. Z kolei rząd Tuska szedł w zaparte, tłumacząc się w następujący sposób:
Nie wyobrażam sobie, aby polski rząd, polski parlament, polski premier ustępował przed kimś, kto mówi: "nie podpisuj, bo inaczej opublikujemy kompromitujące dane o twoich urzędnikach". Tego typu metody uważam za niedopuszczalne - oświadczył polityk Platformy.
Jak sprawa z ACTA skończyła się, wszyscy wiemy. Premier powolutku wycofał się, udzielając tylko zdawkowych wyjaśnień typu "Myliłem się", "Stanowisko ws. ACTA było nieprzemyślane" czy "Będę apelował o odrzucenie ACTA, ponieważ jest to próba egzekucji praw własności za zbyt wysoką cenę wolności". Co prawda rząd nie podał się do dymisji, ale czyż błądzenie nie jest rzeczą ludzką? Ależ jest i dlatego też usunięto ze stron instytucji państwowych wszelkie dowody błędnego myślenia urzędników, doradców, ministrów i premiera.
Skompromitowani urzędnicy
Dla mnie jako obywatela, dużo bardziej zatrważający jest fakt, iż premier Tusk toleruje w swoich szeregach niekompetentnych urzędników, którzy narażają na śmieszność wizerunek polskiej władzy. Ten sam premier, który w 2005 roku obiecał co miesiąc wyrzucać z rzędu najsłabszego ministra, toleruje chronienie "skompromitowanych urzędników" i broni przed społecznym osądem. Można dywagować czy reakcja hakerów była przesadzona, tak samo, jak można dywagować czy nie była reakcją skrojoną na miarę naszych czasów i adekwatną do poziomu polskiej polityki.
Czym się skompromitowali urzędnicy? Najogólniej mówiąc, nieumiejętnością zabezpieczania partyjnych interesów. Donald Tusk maszerując po władzę, obiecał wprowadzić w polityce nowe standardy, w umyśle zwykłego obywatela - po prostu lepsze, na wyższym poziomie. Zważając, że poprzedni premier nie posiadał nawet konta bankowego, to co wyprawia obecna władza to rzeczywiście nowy standard w polityce, niestety czerpiący z najgorszych wzorców z zachodnich demokracji.
W lipcu 2008 roku, klub sejmowy Platformy pod przewodnictwem wiceprezesa Schetyny został przyłapany na wykorzystywaniu partyjnej młodzieżówki, Młodych Demokratów, do siania internetowej propagandy. Pozytywnej na temat premiera Tuska oraz negatywnej na temat opozycji. Szerzej ta wpadka została opisana przez portal Dziennik.pl w tekście Tajna instrukcja PO: Opanować fora w internecie i pisać pochlebnie o partii .
W kwietniu 2010 r. urzędnicy Ministerstwa Finansów zostali przyłapani na wulgarnym komentowaniu działań opozycji. Afera prawdopodobnie byłaby mniejsza, gdyby nie fakt wdawania się w zajadłe dyskusje w czasie pracy i z wykorzystaniem do tego rządowych komputerów. Więcej na ten temat znajdziecie na łamach portalu Piotra Waglowskiego w wątku Host *.mofnet.gov.pl w debacie o "sadzeniu sztucznej trawy"
W sierpniu 2013 r. na jaw wyszła informacja, iż kancelaria premiera zawarła umowę ze spółką brandADDICTED, w której ramach spółka wyprodukuje właściwą liczbę fanów do profilu Kancelarii Premiera w serwisie Facebook. Celem kampanii jest:
5) wsparcie kryzysowe w zakresie komunikacji (...) Jako wsparcie kryzysowe rozumiana jest analiza i rekomendacja działań, jakie powinien podjąć Zleceniodawca, aby złagodzić lub zniwelować w mediach społecznościowych opinie o działaniach Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, jak i samego Prezesa Rady Ministrów.
Koszt kampanii został wyceniony na 6 tysięcy złotych netto. Szerzej tym zagadnieniem zajął się Marcin Maj z Dziennika Internautów w publikacji "Rząd płaci za "łagodzenie opinii" w sieci i fanów na Facebooku. Naszymi pieniędzmi".
A efekty? Najwięcej sympatyków Platformy na Facebooku pochodzi z Turcji. Opozycja nie jest gorsza, gdyż SLD lubi się z Moskwą.
Konkluzja jest dosyć smutna. Jeśli pod krytycznym dla władzy artykułem rozpocznie się dyskusja, gdzie padną nieprzychylne jej opinie, zwykły podatnik może dosyć szybko zostać zaatakowanym przez partyjną młodzieżówkę, rządowych trolli bądź też przez opłaconych agentów. I to za jego pieniądze. A wszystko to w imię krzewienia demokracji.
Dane publiczne, które nie są publiczne
Co jest informacją publiczną, trudno w rzeczywistości pojąć. Zwykły obywatel żyje w kraju, którego prawa nie zna i funkcjonuje w oparciu o tzw. wiedzę potoczną, oraz o prawo, które właściwie powinno zostać wdrożone, ze względu na swoją logiczność (ale zwykle nie jest, bo nie). Nawet premier w maju 2011 r. stwierdził, iż coś, co powstaje za pieniądze publiczne, jest własnością publiczną. A jak wygląda rzeczywistość?
OpenStreeMap to dobrowolny projekt polegający na mapowaniu całego świata. Polski oddział stowarzyszenia OpenStreetMap swego czasu zaapelował do ministra Michała Boniego o możliwość wtórnego wykorzystania publicznych danych. Ten jednak odmówił, twierdząc, że nie jest osobą kompetentną, wskazując jednocześnie na Główny Urząd Geodezji i Kartografii oraz przewodniczącemu mu Głównego Geodety Kraju, który ma być niechętny takiej decyzji. We wskutek politycznej niechęci dane geodezyjne kraju trzymane są pod ścisłym nadzorem, a stowarzyszenie musi podejmować się herkulesowego wysiłku, porozumiewając się z poszczególnymi gminami i zachęcając wolontariuszy do oddolnej pracy na rzecz czegoś, co już zostało wykonane i sfinansowane z naszych podatków.
Podobna sytuacja ma się ze wzorami znaków drogowych, do których autorskie prawa majątkowe posiada prywatna firma czy informacjami o rozkładzie jazdy autobusów MPK, których publiczna spółka nie chciała udostępnić na prośbę obywatela.
Jednak szczególnie ważnym i niestety całkowicie niepopularnym tematem jest złamanie prawa przez samego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Szczególnym, gdyż do obowiązków prezydenta stoi stanie na straży konstytucji (rozdział V, art. 126., pt. 2 konstytucji), zaś sama konstytucja gwarantuje prawo dostępu do informacji publicznej (rozdział II, art. 61.) .
W 2011 roku rząd postanowił zmniejszyć procent składki przekazywany z ZUS do OFE. Choć decyzja była krytykowana przez m.in. Leszka Balcerowicza i Włodzimierza Cimoszewicza za sprzeczność z konstytucyjnym prawem ochrony własności, rząd nalegał na wdrożenie jego projektu ustawy. Ustawa została wdrożona zgodnie z planem: najpierw została podpisana przez prezydenta, a później przeżyła swoje vacatio legis i nabrała mocy prawnej.
Jak później tłumaczyła prezydencka minister Irena Wójcicka, prezydent Komorowski podpisał ustawę z uwzględnieniem konsultacji i "rzetelnych ekspertyz prawnych, jakimi Kancelaria dysponuje".
Ponieważ sprawa wciąż była kontrowersyjna, wnioski o udostępnienie owych rzetelnych ekspertyz wniosły Fundacja e‑Państwo oraz Forum Obywatelskiego Rozwoju Leszka Balcerowicza. W obu przypadkach kancelaria odmówiła wydania publicznych informacji, a ich decyzja została zaskarżona przez fundacje. Sprawa swoje miejsce znalazła na sądowej wokandzie, gdzie prezydent Komorowski przegrał ją aż trzykrotnie. Jak relacjonowała Gazeta.pl [2]:
Ekspertyzy i opinie, z których władza korzysta przy podejmowaniu decyzji, są informacją publiczną - orzekł wczoraj warszawski sąd administracyjny w sprawie wytoczonej Bronisławowi Komorowskiemu przez FOR Leszka Balcerowicza. Chodzi o opinie prawników ws. OFE, na których prezydent opierał się, nie wetując zmian w systemie emerytalnym. Kancelaria Prezydenta nie zgodziła się ich ujawnić na życzenie zainteresowanych, w tym samego Balcerowicza. I - jak orzekł wczoraj sąd - naruszyła w ten sposób przepisy ustawy o dostępie do informacji publicznej. Prezydent przegrał w tej sprawie przed WSA (Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie - przyp. autora) po raz trzeci. Wcześniej -na początku sierpnia -przegrał identyczne skargi wniesione przez fundację e‑Państwo i prawnika Marka Domagałę. Kolejną sprawę wniósł współpracownik fundacji FOR Leszka Balcerowicza Mikołaj Barczentewicz.
Niestety trzykrotna przegrana nie wystarczyła. Ponieważ procedury pozwalały na złożenie wniosku kasacyjnego do Najwyższego Sądu Administracyjnego, prezydent ochoczo z niej skorzystał.
22 marca 2012 r. Naczelny Sąd Administracyjny zawiesił postępowanie ze skargi kasacyjnej Prezydenta RP od wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w sprawie skargi Mikołaja Barczentewicza. Sędziowie uwzględnili wniosek pełnomocnika Prezydenta RP odnośnie do skierowania pytania prawnego do Trybunału Konstytucyjnego.
13 listopada 2013 r. Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że Konstytucja nie stoi na przeszkodzie udostępnieniu przez Prezydenta informacji publicznej, w tym przypadku - ekspertyz dotyczących zgodności z konstytucją ustawy z 2011 r. obcinającej składkę przekazywaną do OFE.
Finał jeszcze nie jest przesądzony, m.in. ze względu na kwestie związane z ochroną prawnoautorską, jak i z tym, czy ekspertyza dotyczy projektu będącego na etapie parlamentarnym, czy też nie.
Swoim komentarzem do wyroku Trybunału Konstytucyjnego podzielił się sam Mikołaj Barczentewicz (wnioskodawca o udostępnienie informacji publicznej):
I ponownie wychodzi na to, że premier naprawdę chciałby i naprawdę ma dobrą wolę do zmian, tylko współpracownicy mu nie pozwalają zmienić Polski na lepsze. Problemy z np. krakowskim MPK można jeszcze wytłumaczyć niekompetencją urzędnika niższego szczebla, bo przecież świeżo zwerbowany pociotek nie może od razu znać obowiązującego go prawa, ale że wysoki rangą urzędnik odmawia dostępu do informacji publicznej, albo że prezydent za pieniądze podatników procesuje się z obywatelami o coś, co jest im należne to całkiem spora kompromitacja aparatu władzy. Dostęp do informacji publicznej oraz transparentność działań władzy jest podstawą istnienia demokracji. U nas niestety władza robi naprawdę wiele, aby proces ten zamglić i ukrócić.
Mamy urzędnika cieszącego się społecznym uznaniem? Odsuńmy go od procesów, które sam zainicjował!
Anna Strężyńska - kobieta tytan. Pierwszy prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, który zniwelował efekty monopolu francuskiej, państwowej spółki zwanej dla niepoznaki Telekomunikacją Polską ;‑) To dzięki niej smutne czasy dominacji Neostrady 128+ przeszły do historii.
Jej kadencja zaczęła się w 2006 roku od nominacji przez ówczesnego premiera Kazimierza Marcinkiewicza i trwała aż do końca, czyli do 6 maja 2011 roku. W trakcie swojej kadencji nakładała rekordowe kary na TP i groziła podziałem spółki, jeśli firma nie udostępni infrastruktury konkurentom. Rozbiła oligopol dotychczasowej wielkiej trójki (Orange, Era, Plus) i doprowadziła do obniżenia cen rozmów o 39%. Strężyńska była kochana praktycznie przez wszystkich, nie wliczając w to Macieja Wituckiego, prezesa firmy Orange (TP). Megabajty ciepłych słów, w jakich komentowano odejście pani Anny są niezliczone, natomiast nieprzedłużenie przez premiera jej kadencji było sporym szokiem. Po jej odejściu wiele dziennikarzy przypominało jej zasługi, a także przywoływano nagrody, jakie uzyskała za bycie skutecznym, rzetelnym i lubianym urzędnikiem.
Na jej następcą premier Tusk naznaczył Magdalenę Gaj, a sama Strężyńska nie przestała parać się polityką. Wstąpiła do Fundacji Republikańskiej, która już wcześniej krytykowała rząd za wiele błędnych posunięć. W wywiadzie dla serwisu 300polityka.pl poruszono m.in. temat ACTA, o którym mówi, że:
ACTA to efekt braku rzeczywistego dialogu oraz braku jawności życia publicznego. (…) Społeczeństwo nie zna podstawowych dokumentów, które go dotyczą, (niekoniecznie takich, które powinny być niejawne jako element negocjacji), ponieważ tej niejawności sobie życzą organizacje międzynarodowe, do których należymy, w tym UE.
Kolejnym problemem oczywiście jest to, komu ten akt miał służyć, bo nie służy on ani społeczeństwu, ani twórcom, tylko pośrednikom, a w szczególności wielkim posiadaczom praw autorskich, w tym koncernom medialnym, głównie zresztą amerykańskim.
Pytanie:
(...) Dziękuję za odpowiedź i w takim razie mam jeszcze jedno pytanie. Anna Strężyńska według wszystkich systemów badania opinii publicznej była uważana, że urzędnika skutecznego, dobrego i cieszyła się zaufaniem obywateli. Została uhonorowana nagrodą im. Andrzeja Bączkowskiego za stanowienie wzoru służby publicznej, którą odebrała z rąk Michała Boniego. Wydawałoby się, że dobry i cieszący się uznaniem społeczeństwa urzędnik będzie kontynuował wieloletnie procesy, które sam zapoczątkował. Dlaczego więc Donald Tusk nie powołał na nową kadencję takiej właśnie osoby, tylko kogoś zupełnie nowego. Rotacja przydaje się w przypadku niekompetencji, które tutaj jednak nie było. W czym osoba Pani Magdaleny Gaj była lepsza od poprzedniej prezes?
Odpowiedź:
Szanowny Panie, Uprzejmie informujemy, że komentarz lub opinia, będące przedmiotem zapytania nie stanowią informacji publicznej. Z poważaniem, KPRM
I znowu rzeczywistość nieprzyjemnie skrzeczy. Premier chciałbym transparentności, jednak anonimowy pracownik podważa jego - publicznie wypowiedziane - słowa. Niestety obowiązek podpisania się z imienia i nazwiska działa tylko w jedną stronę i dotyczy tylko obywateli. Pracownicy kancelarii nie dzielą się takimi informacjami, a przez to nie ma kogo pociągnąć do odpowiedzialności. Istnieje jeszcze możliwość pozwania kancelarii premiera i przekonania się, kto w naprawdę ma rację - analogicznie do pozwania kancelarii prezydenta przez FOR i e‑Państwo.
Skoro jednak premier milczy, a obywateli odcina się od informacji, pozostaje posiłkowanie się tzw. białym wywiadem. Co zatem mogło być powodem zmiany prezesa?
Wszystko wskazuje na konflikt na tle politycznym. Strężyńska chociaż skuteczna, była urzędnikiem z PiS‑u. W trakcie jej kadencji za rządów Platformy Obywatelskiej i okresu możliwego podziału Telekomunikacji Polskiej na dwie niezależne spółki doszło do spięcia między nią a Cezarym Grabarczykiem, ministrem infrastruktury. Ministerstwo domagało się blokady podziału spółki. Wówczas prezes UKE zagroziła dymisją ze względu na "niemożność realizacji obranych zamierzeń". Strężyńska zarzuciła także rządowi, że wokół osoby ministra zgromadziły się osoby, które "lobbują" za jej odejściem. Według niej miał też miejsce "lobbing za wstrzymaniem określonych kroków regulacyjnych"
Odejście prezes Strężyńskiej może tłumaczyć jeszcze jedno wydarzenie. Premier Tusk dał się niedawno przyłapać na deklaracji, iż żaden członek PiS‑u "na jego nos długo nie będzie dyrektorem gabinetu" (vide: Tusk: Pisior? Długo nie będzie dyrektorem ). Najwidoczniej zasada ta sięga czasów bardziej odległych niż afery z udziałem Pawła Majchery. Strężyńskiej nie można było odwołać ze względu na jej zasługi i społeczną sympatię, tak więc postawiono ją uziemić w bardziej proceduralny sposób.
TVP: Prywatny folwark telewizyjny, a zarazem dojna krowa
Problem z rodzimą TVP należy podzielić na dwie kwestie: polityczno-społeczną i technologiczną.
Jeszcze w 2007 roku, gdy poseł Tusk zasiadał w opozycyjnej Platformie, nie szczędzono kąśliwych komentarzy pod adresem państwowej telewizji. Donald Tusk nawoływał do likwidacji abonamentu, prywatyzacji państwowej spółki oraz likwidacji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (KRRiT). W mediach zachęcał Polaków do "aktu obywatelskiego nieposłuszeństwa" jakim było niepłacenie abonamentu radiowo-telewizyjnego, a także zdarzyło mu się nazwać studio telewizyjnej jedynki "gniazdem żmij", gdy zaproszono go do niej na wyborczą debatę.
Od tego czasu minęło 8 lat, a dobry premier wciąż boryka się z problemem prywatyzacji i likwidacji. Telewizja Państwowa nie tylko nie została sprywatyzowana, ale wciąż jest miejscem lokowania zasłużonych partyjnych członków, bowiem zgodnie z prawem zarząd TVP powołany jest przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, której to członkowie wybierani są przez sejm zdominowany przez PO, senat zdominowany przez PO, a także prezydenta (również zdominowanego przez PO).
Dowód na upolitycznienie telewizji państwowej zdobył Paweł Miter. Dwudziestoczteroletni aktywista dokonujący dziennikarskiej prowokacji udowodnił, że wystarczy spreparować adres e‑mail i pochwalić się koneksjami u prezydenta Komorowskiego, aby uzyskać autorski program w TVP oraz 39 tysięcy złotych pensji.
Kolcem w oku zarządu Telewizji Państwowej jest obowiązek pełnienia misji społecznej, który usprawiedliwiałby pobieranie podatku, jakim jest abonament. Zarząd stoi na rozdrożu, gdyż chciałby jednocześnie czerpać profity z bycia spółką państwową (abonament - stałe źródło dochodu) i profity charakterystyczne dla spółek komercyjnych (dochody z reklam), co wiąże się niestety z publikowaniem materiałów popularnych, ale też nieistotnych ze społecznego punktu widzenia.
Zarząd publicznie płacze, że pieniądze z abonamentu systematycznie się kurczą i spółka musi się dostosować do panujących na rynku zasad, emitując to, co przyciąga widownie. Dlatego też m.in. poświęcono kultową Wieczorynkę, ściągając ją z anteny i zastępując przez niezbyt mądry talkshow "Świat się kręci" Agaty Młynarskiej. Ból zarządu (ale i społeczeństwa) polega na tym, że misyjna Wieczorynka przyciągała 1,35 mln osób, "Świat się Kręci" oglądało średnio 1,162 mln widzów, przy czym już drugi odcinek stracił 30% na oglądalności wobec odcinka premierowego. Kolejne informacje mówią o zaledwie 800 tysiącach widzów tego kiepskiego talk-show, a Piotr Radziszewski, prezes TVP1 obiecuje, że mimo wszystko program nie zostanie zdjęty z anteny.
Z pomocą Juliuszowi Braunowi (prezesowi TVP) przyszedł sam premier Tusk. Co prawda znowu deklarując co innego, niż w czasach sprzed objęcia władzy, ale tylko krowa nie zmienia zdania.
Pierwszym etapem było udostępnienie transmisji danych (TVP Stream ) na współczesne urządzenia, takie jak smartfony czy tablety. Żeby jednak nie było zbyt dobrze, udostępniono najmniej wartościowe materiały i telewizje regionalne. Ruch ten dał Państwu Polskiemu kolejny argument za wprowadzeniem następnego podatku.
Drugi etap - zgodnie z planem rządu - polegał na rozciągnięciu podatku abonamentowego na wszystkich obywateli kraju i wynieść ma ok. dwudziestu złotych oraz być doliczanym do rachunku za prąd. Naiwnością jest wierzenie, że abonament zostanie zlikwidowany, więc miejmy nadzieję, że chociaż powrócą programy edukacyjne, które zastąpią talk-showy oraz tańce w studiu.
Należy dodatkowo zwrócić uwagę na problem stosowanej technologii do transmisji wideo. Co dziwne, ów technologia zmieniała się mniej więcej co wybory. TVP jako instytucja z misją upublicznia wyprodukowanych przez siebie materiałów, robi zaskakująco wiele, aby ograniczyć zasięg ich publikacji.
Zasięg dostępności publicznych materiałów wyglądał jednak najlepiej za rządów SLD, wówczas to TVP wykorzystywało technologię Macromedia Flash dostępną na wszystkich popularnych platformach (Windows, Mac, Linux).
Trochę gorzej było za czasów PiS‑u. Wtedy to TVP wykorzystywało kodek Microsoft WMV do strumieniowania wideo. Szczęśliwie materiały te można było odtwarzać dzięki efektom oddolnej pracy niezależnych deweloperów.
Najgorzej było za rządów PO, gdy TVP zastosowało technologię Silverlight, a było to w czasach gdy Pipeline nie istniał, a XBMC nie obsługiwał polskich kanałów. Zarząd ponadto postawił na złego konia, gdyż niedługo później Microsoft ogłosił zakończenie rozwoju tejże technologi na rzecz HTML-a 5. Silverlight wciąż żyje i wciąż działa, ale z pewnością nie ma przed sobą żadnej przyszłości.
Jeśli kolejne wybory pociągną za sobą zmianę rządu, ta pociągnie za sobą zmianę kadr w KRRiT, a to z kolei pociągnie zmianę kadr w Państwowej Telewizji. I być może doczekamy się przebudowy portalu TVP już po raz czwarty.
Kto za to zapłaci? Naturalnie, podatnik. Jak raportuje Najwyższa Izba Kontroli, w TVP marnotrawi się publiczne pieniądze. Zawieszeni członkowie zarządu pozwalali sobie na nieprzyzwoite luksusy, legendarna średnia pensja w spółce wyniosła ponad 6,500 złotych (za rok 2011). Programy misyjne są zastępowane przez nierentowne talk showy, a poziom treści na portalach TVP bije kolejne rekordy nieprzydatności. Do tego dochodzi ograniczenie dostępu do zasobów TVP poprzez użyte technologie i poprzez blokady terytorialne. Wszystko to jest dopełnione wieścią o kolejnych, obowiązkowych podatkach, podczas gdy obiecano prywatyzację spółki i zmniejszenie ciężaru obciążeń.
e‑Deklaracje: współczesny vendor lock-in na martwej platformie i za €
e‑Deklaracje to aplikacja Ministerstwa Finansów służąca do rozliczania PIT‑ów, w tym najpopularniejszego PIT‑u 37. Stworzona z funduszy Unijnych, wydana w 2010 roku miała zmniejszyć kolejki w Urzędach Skarbowych. Zbudowano ją na podstawie zamkniętej technologii Adobe AIR i wydano w wersji na Windows, MacOS X oraz Linuksa.
Szybko okazało się to poważnym błędem, gdy tylko firma Adobe zaprzestała wspierania systemu Linux. Najpierw porzucono rozwój Adobe Readera, a następnie samego Frameworka AIR. O ile sama aplikacja będzie jeszcze użyteczna przez jakiś czas, nie należy spodziewać się tego samego w dalekiej przyszłości. Samo generowanie potwierdzeń w nowszym standardzie PDF będzie wymagało nowszej wersji czytnika - niedostępnego na tę platformę, co uczyni aplikację kolejnym już dowodem na zmarnowanie unijnych środków.
Bierność w sprawie e‑edukacji
Co roku przed pierwszym września powstaje prawdziwa histeria odnośnie cen podręczników szkolnych. W kraju zawiązał się kartel wydawniczy, który zmonopolizował rynek książek wart miliard złotych, korumpując dodatkowo urzędników państwowych placówek oświatowych.
Rząd mógłby ulżyć rodzicom i zlikwidować zjawisko korupcji w szkołach podejmując decyzję o sfinansowaniu powstania e‑Podręczników. Skoro państwo - zgodnie z konstytucją oferuje "darmową edukację" - to rząd powinien także zapewnić dojście do bezpłatnych materiałów, których treść pokrywałaby się z wymaganym przez Ministerstwo Edukacji programem. Wydawnictwa nadal mogłyby sprzedawać książki, dodając od siebie wartość dodaną i oferować bardziej rozbudowane materiały.
Choć idea jest słuszna, to przez długi czas nie znajdowała zrozumienia po stronie władzy. Pierwszym inicjatorem bezpłatnych podręczników była Fundacja Nowoczesna Polska, która podjęła się tego wyzwania i realizowała projekt Wolnych Podręczników bez wsparcia rządu. Szybki rzut oka na ostatnią edycję podręcznika do Informatyki wskazuje rok 2011 jako datę ostatniej edycji. Podręcznik do Angielskiego to już lata 2008. Niestety, lecz wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują na porzucenie projektu.
Alternatywą jest projekt "e-podręczniki", który szczęśliwie powstaje dzięki unijnemu dofinansowaniu. Rzecz jasna i tu dzieją się dziwne rzeczy, żeby nie rzec "machlojki". W grudniu ubiegłego roku minister Kluzik-Rostkowska zwolniła koordynatorkę projektu, która zawiniła, nie wiadomo czym. Pytana o to przez dziennikarza wiceminister edukacji odparła, że to jedynie drobna wymiana, choć kandydat na następcę nie istniał, a był dopiero poszukiwany.
Problemy zaczęli zgłaszać także współtwórcy z Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy odpowiadają za część humanistyczną. Twierdzą oni bowiem, że grupa twórców treści powinna mieć co najmniej jeszcze jeden rok na opracowanie e‑podręcznika.
Do 1. września 2015 roku mają być gotowe aż 64 e‑podręczniki do 14 przedmiotów - od podstawówki do matury. Dotychczasowe efekty zostały opublikowane na stronie http://www.epodreczniki.pl/.
Lizanie amerykańskich penisów
Dekady temu, gdy świadomość użytkowników komputerów wciąż była w powijakach, Richard Stallman, wizjoner i futurysta, zainicjował ruch Wolnego Oprogramowania. Celem ruchu było m.in. oddanie konsumentom prawa do wglądu i władzy do modyfikacji używanego przezeń oprogramowania. Jedną z przesłanek za takim podejściem było przekonanie o wszechogarniającej nas inwigilacji ze strony macek aparatu państwa.
Niestety sposób rozumowania Stallmana nie spotkał się ze szerszym zrozumieniem ze strony społeczeństwa. I choć nie zyskał na popularności (nikt nie jest prorokiem we własnym kraju), to jego słowa okazały się prorocze, a czyny adekwatne do przepowiadanych zagrożeń.
W połowie 2013 roku Edward Snowden, były pracownik amerykańskiej CIA oraz kontraktor NSA, ujawnił kilka tysięcy poufnych dokumentów Narodowej Agencji Bezpieczeństwa wyjawiając tym samym tajemnicę o programie PRISM, którego celem jest inwigilowanie wszystkich i wszystkiego. Choć początkowo Barac Obama zarzekał się, że PRISM służy wyłącznie ochronie amerykańskich obywateli przed terrorystami, niedługo później na jaw wyszedł fakt o inwigilacji sojuszniczych państw w tym Francji i Niemiec. Dyplomatyczne faux-pas starano się zatuszować głupiutkimi stwierdzeniami rodzaju "No hej! Przecież to normalne, że każdy każdego podsłuchuje".
Człowiek, który potwierdził spiskową teorię dziejów - już jako uchodźca polityczny - złożył wniosek o azyl m.in. do rządu RP. Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych na tę informację zareagował kpiącym i szyderczym śmiechem.
Nadgorliwie poinformował również, że Snowden nie ma żadnych szans na azyl, podając nieprawdziwe powody (kwestie formalne) oraz całkowicie pominął osobę Szefa Urzędu do Spraw Cudzoziemców, który jest organem decyzyjnym.
Głos w sprawie Snowdena postanowiła zabrać Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która stwierdziła, co następuje:
Zdaniem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka żadne prawo nie może zabraniać ujawniania informacji o naruszeniach praw człowieka, natomiast ujawnianie takich informacji stanowi akt korzystania z wolności wypowiedzi. Jednocześnie należy podkreślić, że władze USA - jak do tej pory - nie wykazały, aby szkoda wynikająca z naruszenia tajemnicy państwowej była w tym wypadku większa niż interes publiczny wynikający z ujawnienia tej informacji [3]
Również i w Polsce wielu ludzi wspiera moralnie Edwarda Snowdena, dlatego też można znaleźć m.in. skargi na postępowanie Radosława Sikroskiego.
W tym momencie aż chce się przytoczyć popularny korwinizm: "Państwa nie mają przyjaciół. Państwa mają interesy". Podążając za tą myślą, Angela Merkel ciągle zapewnia o dobrych stosunkach Niemiec z Ameryką, jednocześnie odrzucając amerykańskie rozwiązania telefoniczne na rzecz kanadyjskich z niemieckimi systemami szyfrowania transmisji, żądając równolegle prawa do wglądu kodu źródłowego oprogramowania BlackBerry i natychmiastowych raportów do BSI [4] w przypadku jakichkolwiek problemów bezpieczeństwa.
W międzyczasie polski parlament planuje wymienić do tysiąca tabletów (w tym 500 iPadów) na nowsze modele. Pamiętacie jak w grudniu 2011 r. zakupiono 500 iPadów za 1,75 mln złotych? Sejm uznał, że już się zużyły, więc zakupi nowsze modele. Jak tłumaczy przedstawiciel biura prasowego Kancelarii Sejmu:
– Obecnie użytkowane przez posłów tablety w większości przypadków są już zużyte technicznie i mechanicznie. Producent tych tabletów przewiduje czas ich użytkowania na 2–3 lata. Ponadto po 3 latach eksploatacji i ze względu na rozwój technologiczny nie można zainstalować w nich nowych wersji systemu operacyjnego i aplikacji. Optymalnym rozwiązaniem jest zakup sprzętu nowego i sprzedaż używanego.
Co przezorniejsi posłowie już chcą je odkupić w obawie przed próbami ich skompromitowania przez ich parlamentarnych następców.
Niestety brakuje tu troski nie tyle o swoje stanowisko, ile o bezpieczeństwo w ogóle. Gdy już powszechnie wiadomo, że backdoory są we wszystkim, co amerykańskie, inne państwa odwracają się ku bardziej transparentnym rozwiązaniom. U nas jest dokładnie na odwrót. Co więcej, gdy dzięki Snowdenowi rząd Niemiec podniósł poziom bezpieczeństwa narodowego, co w międzyczasie zrobił rząd Polski? Niech przemówi klasyk:
Sojusz Polska – Stany Zjednoczone jest: „nic niewartym robieniem loda Amerykanom, którzy traktują nas jak murzynów”
Pozostałe
Do powyższej listy wątpliwych sukcesów polskich polityków dorzuciłbym jeszcze trzy punkty.
1. Kancelaria prezydenta wydała 363.318,44 złotych za projekt autorskiego portalu prezydent.pl, uzasadniając to "nowoczesnością strony". Nie wiem ,w czym przeszkadzała stara wersja, ale wierzę, że była fatalna, nieużywalna i niegodna prezydenta Komorowskiego skoro wydano tak wiele pieniędzy. Dla równowagi informuję, że oficjalna strona amerykańskiego Białego Domu została zbudowana na podstawie darmowego systemu Drupal (tak, w ramach obniżenia kosztów)
2. Rząd wdrożył system identyfikacji ePUAP, którego nie można użyć do logowania do systemu NFZ ZIP czy ZUS.
3. Władza nie robi absolutnie niczego w sprawie elektronicznych wyborów. Za jakiś czas rząd się obudzi, ale dopiero gdy 15 innych krajów będzie miało ten etap za sobą, a my będziemy czytać unijne raporty o informatycznym zacofaniu.
======================================
Jeśli uważasz tak jak ja, że Polska to kraj ludzi mentalnie analogowych, daj temu wyraz w komentarzach. Jeśli masz inne zdanie, również pokaż swój głos w komentarzach. ;‑) Jeśli Ci wszystko pasuje, dołącz do Radosława.
======================================
[1] Sygnatariusze porozumienia ACTA to: USA, Japonia, Australia, Kanada, Meksyk, Maroko, Nowa Zelandia, Korea Południowa, Singapur, Szwajcaria oraz Unia Europejska.
[2] Gazeta.pl: Prezydent przegrał z Fundacją ePaństwo. Opinie mają być jawne (04.08.2011 06:00 ); Prezydent znów przegrał w sądzie ws. ekspertyz. Tym razem z FOR Balcerowicza (07.10.2011 06:00 )
[3] Wyborcza.pl: Sprawa Snowdena: Helsińska Fundacja krytykuje polskich polityków. A Sikorski kpi z prośby o azyl (04.07.2013)
[4] Bundesamt für Sicherheit in der Informationstechnik, pol. Federalny urząd ds. bezpieczeństwa w technologiach informacyjnych.