Aż 54% oprogramowania używanego przez Polaków pochodzi z nielegalnych źródeł. Jego wartość szacowana była w 2010 roku na około 553 mln dolarów. To jeden z najwyższych wskaźników w Europie, w dodatku nie uległ zmianie od roku. Jedyne czym możemy się usprawiedliwiać, to trudność w odróżnieniu legalnego oprogramowania od jego pirackich kopi - taki jest bowiem jeden z wniosków tegorocznego badania. W niechlubnej statystyce wyprzedziły nas jedynie Łotwa (56%), Grecja (59%), Rumunia (64%) i Bułgaria (65%). W sumie zbadano 27 krajów wchodzących w skład Unii Europejskiej. Najniższy wskaźnik piractwa zanotowały takie państwa jak Luksemburg (20%), Austria (24%) oraz Belgia, Finlandia i Szwecja (po 25%).
To nie koniec nieprzyjemnych wiadomości na temat polskich użytkowników. Okazuje się, że w naszym kraju istnieje dość umiarkowane poparcie dla idei wynagradzania producentów oprogramowania i ochrony praw autorskich. Połowa ankietowanych obywateli naszego kraju przyznała, że nie ma problemu z nabywaniem aplikacji z nielegalnych źródeł - ściąganiem z sieci P2P, kupowaniem od piratów czy pożyczaniem od znajomych.
W sumie wartość pirackiego oprogramowania w Unii Europejskiej w zeszłym roku wyniosła ponad 13 mld dolarów, a na świecie - 59 mld. Światowa skala piractwa wyniosła 42%. Jeżeli wierzyć raportowi, to nasz kraj jest w czołówce państw o wysokim wskaźniku piractwa i jak na razie niewiele wskazuje, aby miało to ulec zmianie. Podstawowym czynnikiem nie wydaje się bowiem jedynie dostęp do taniego oprogramowania, ale mentalność i edukacja Polaków, którzy często nie dostrzegają związku między korzystaniem z nielegalnych rozwiązań a skutkami, jakie ma to dla gospodarki.