SOPA powraca. Czy może być coś gorszego od ACTA?
W sprawie SOPA (Stop Online Piracy Act) — kontrowersyjnego projektu ustawy antyamerykańskiej, który powstał w Stanach Zjednoczonych — cisza. Ale to cisza przed kolejną burzą, bo chmury już się zbierają za Oceanem…
06.04.2012 16:08
Biały Dom zorientował się, że z protestującymi internautami nie wygra, i zdecydował się nie popierać SOPA. Jednak szef MPAA (Motion Picture Association of America), Christopher Dodd, twierdzi, że debata na temat SOPA nie jest jeszcze skończona. Jego zdaniem właściciele praw autorskich muszą w końcu dojść do porozumienia ze światem technologii. Dodd na wszelki wypadek nie odpowiedział jasno na pytanie, czy rozmowy w sprawie SOPA są obecnie prowadzone. Z jego wypowiedzi można jednak wysnuć wniosek, że tak, co oznacza, że debata z politykami jest prowadzona za zamkniętymi drzwiami i bez kamer. Naprawdę nie można inaczej?
Przy tej okazji przypomnę jeszcze o TPP (Trans Pacific Partnership) — międzynarodowej umowie podobnej do ACTA. Według analityków porozumienie to może być groźniejsze, niż ACTA, gdyż narzuca ono rozwiązania prawne tam, gdzie ACTA jeszcze pozostawia pewną dowolność. Niestety analiza TPP opierała się na propozycjach Stanów Zjednoczonych związanych z TPP, gdyż dokument i negocjacje są tajne. Wiadomo natomiast, że TPP narzuci państwom, które podpiszą porozumienie, prawne „zachęcanie” dostawców usług do współpracy z posiadaczami praw autorskich. I tak, w miejscu, gdzie ACTA zaledwie dopuszcza przekazanie danych osobowych domniemanego „pirata” wytwórni filmowej, TPP to działanie zwyczajnie narzuci. Informacje na temat tego aktu można znaleźć na InfoJustice, który przeprowadził analizę. Tymczasem Stany Zjednoczone znów starają się negocjować po cichu.
Regulacje w kwestii własności intelektualnej są potrzebne, ale nie tędy droga. W takiej debacie nie tylko politycy i wytwornie są stronami, wciąż zapomina się o zwykłych użytkownikach Internetu. Wciąż mam wrażenie, że ktoś (MMPA?) próbuje podzielić internautów (a nawet całe kraje!) na robiących legalne zakupy w sieci i bezwstydnych piratów. A Internet to nie supermarket, gdzie można coś kupić lub ukraść — to przede wszystkim medium komunikacyjne obejmujące cały świat i zacierające wiele granic. Poza tym, nie wyobrażam sobie, jak można przekonać obywateli do ustawy, jeśli przy każdej okazji odmawia się udzielania im informacji na jej temat. Takie działania zniechęcą ludzi nawet do sprawiedliwego i uczciwego aktu.