Specjalista ds. teleinformatycznych zatrudnia pracownika na stanowisko „pomocnik specjalisty ds. telekomunikacyjnych” Cz.12
Po jakimś półtora roku mojej pracy, a po pół roku jak odszedł stażysta udało mi się wybłagać dyrekcję aby zatrudniono mi pomocnika, bo jest duży projekt do zrobienia (cała sieć telefoniczna i komputerowa w budynku nr.4 – kiedyś o tym wspominałem) i sam będę go robił przez rok. O dziwo po jakiś trzech miesiącach próśb, pisania podań zgodzono się, ale tylko na trzy miesiące i na umowę – zlecenie. Lepsze to niż nic. No więc zorganizowano proces rekrutacyjny. Myślałem, że będzie to wyglądało tak samo jak w przypadku mojej rekrutacji (pierwsza część mojej serii), czyli ktoś będący nade mną przeprowadzi rekrutację i tyle. Jednak nie, powiedziano mi, że dano ogłoszeni o naborze do lokalnej gazety i wywieszono informację o poszukiwaniu pomocnika w urzędzie pracy. Samą rozmowę kwalifikacyjną mam przeprowadzić ja. Jak dla mnie ekstra, bo dobiorę sobie osobę jaka będzie mi odpowiadać. Potrzebowałem więc człowieka, który poskacze trochę po drabinie z kablami, no i żeby miał jako takie pojęcie o komputerach. Nie wymagałem jakieś specjalnej i zaawansowanej znajomości kompa bo to miał być pomocnik dla mnie.
No więc po jakim tygodniu przyszła kadrowa i przyniosła 20 podań o pracę. No kurcze byle jaka robota za śmieszne pieniądze i aż 20 osób. Wymyśliłem sobie, że z każdym umówię się na konkretny dzień i konkretną godzinę – nie będę robił spędu 20 osób na jeden dzień bo to nie ma sensu a ja nie mam za bardzo czasu aby poświęcić jeden dzień na sprawdzanie tylu ludzi no więc 4 osoby dziennie przez 5 dni
Na rozmowie pojawiali się ludzie różnego pokroju. Najbardziej zaskoczyło mnie wykształcenie kilku z nich a mianowicie o stanowisko pomocnika informatyka ubiegał się: - historyk - matematyk - nauczyciel muzyki (powaga, nauczyciel powiedział, że pracuje tylko na pół etatu, więc ma sporo wolnego czasu) - tegoroczni absolwenci naszego lokalnego technikum informatycznego (he – nawet nie wiedziałem, że u nas w powiecie jest taka szkoła)
Przed rozpoczęciem „rekrutacji” przygotowałem sobie zestaw pytań, który zadałem każdemu z ludzi ubiegających się o tą pracę. Pytania dotyczyły tego na czy się zna, co umie. I tak dalej. Najciekawsi to byli ci po ledwo skończonej szkole, bez żadnego doświadczenia. Na pytanie np. czy znasz środowisko Windows Server zaczynali mi odpowiadać regułkami jakie są różnice między systemami klienckimi a serwerowymi. Na pytanie czy znają środowisko Linux – nie bo w szkole tego nie uczyli. Niezła szkoła nie ma co. Podczas przeprowadzania tych rozmów przyszedł lekarz i powiedział, że jego bratanek czy tam siostrzeniec studiuje historię sztuki i mam go zatrudnić. Bo on tak chce. Po rozmowie z tym chłopaczkiem okazało się, że zaciśnięcie kabla sieciowego to czarna magia, a system operacyjny to serwis instaluje, normalnie ekstra specjalista.
Ostatecznie wybrałem trzech chłopaczków i dałem im po trzy zadania do wykonana. Te zadania to złożyć kompa, pobrać linuxa z neta i go zainstalować. Trzecim zadaniem było zwirtualizowanie Windowsa XP na linuxie. Ze złożeniem kompa poradzili sobie wszyscy trzej bez problemu. Z instalacją Ubuntu już mieli problemy. A wirtualizacji nie oczywiście nikt nie zrobił, bo jak się dowiedziałem to jest niewykonalne. Jeden nich powiedział, że można by zainstalować 2 systemy obok siebie.Na koniec jeden z nich wpadł, że można zainstalować Virtual Box i na nim Windowsa, ale on nigdy tego nie robił. Dokładnie o to mi chodziło. Ten chłopak właśnie dostał pracę.
Spis treści całości mojego blogowania znajduje się tutaj.