Specjalista ds. teleinformatycznych i jego pomocnik cz.14
11.07.2011 | aktual.: 05.01.2014 11:52
Coś się rozleniwiłem ostatnim czasy, zawsze było coś skrobnięte z rana a tu zaraz wieczór a ja dopiero publikuje, no ale cóż życie:) W sumie to chciałem dziś napisać o HotZlocie 2011, ale pojawiło się kilka wpisów na ten temat (w sumie to myślałem, że pojawi się ich więcej, no ale cóż minęło dopiero kilka dni, tak więc jeszcze wszystko przed nam) i nie ma sensu powielać tego samego po raz n‑ty. Powiem tylko tyle, że było super, te 4 dni strzeliły jak z bicza (byłem na rozszerzonym). No ale wróćmy do meritum dzisiejszego wpisu czyli poczynania mojego pomocnika. Jak wspominałem dwa wpisy wstecz moja firma zgodziła się na zatrudnienie pomocnika informatyka, który ma mnie troszkę odciążyć w moich obowiązkach. Ostatecznie nie wybrałem żadnego z tegorocznych absolwentów naszej średniej szkoły informatycznej, tylko chłopaczka po studiach z rocznym doświadczeniem w pracy w serwisie komputerowym. Więc w pierwszy tydzień jego pracy dałem mu czas na złożenie sobie kompa i zobaczenia co i jak działa w firmie. Oczywiście, żeby nie było zbyt łatwo to dostał uszkodzony zasilacz i nie do końca działający dysk. Przed składaniem zapytał czy wszystkie elementy są sprawne (plus dla niego) powiedziałem, że nie wiem. Z zasilaczem połapał się szybko, co do dysku to sprawdził go dopiero po zainstalowaniu systemu (lepiej później niż wcale :) Pierwszy „test” zaliczył śpiewająco. Po kilku dniach kazałem przeprowadzić 20 metrów kabla, założyć końcówki RJ45 i podłączyć kompa do switcha. OK, działa. No widzę, że będą z niego ludzie. Zadanie kolejne - przeniesienie systemu zainstalowanego na fizycznym kompie na komputer wirtualny. Męczył się z tym dwa dni, ale znów dał radę. Kurde zaczynam się bać, że jest lepszy ode mnie :) No to na drugi tydzień w pracy zadanie wagi cięższej. Znaleźć oprogramowanie do Centrali telefonicznej, zaprogramować ją i wydrukować z niej biling. Poległ niestety po 3 dniach walki (dłużej nie mogłem patrzeć jak biedny kombinuje), podejrzewam, że jeszcze ze 2‑3 dni i wykopałby rozwiązanie, bo był niedaleko. Kolejny tydzień, mój pracownik zostaje sam, ja idę na urlop. Ciekawe jak sobie poradzi. O dziwo dobrze, no ale po kolei. Na ten tydzień dostał za zadanie zarchiwizować ok. 50 dyskietek na płycie. A także nagrać inne archiwum na jakieś 10‑15 płyt , opisać je, wydrukować okładki. Jednym słowem cholernie nudne zajęcie. No i miał ogólnie dopilnować działania komputerów i telefonów. Już w poniedziałek zadzwonił, że ma problem z kserem, jak dla mnie błahy ale dla niego problem nie do przeskoczenia, kolejny problem miał w środę – zaciął się papier w kasie fiskalnej i bał się jej otworzyć bo coś zepsuje i będzie płacił karę dla urzędu skarbowego (dokładnie tak mi powiedział) A dziś przychodzę i się dowiaduje jaki to mój pomocnik dobry i uczynny. Odzyskał dane z uszkodzonego pendriva, naprawił komputer, który nie chciał się włączać. Czyli jednym słowem trafił się odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Co dalej z nim. Pomysłów trochę mam, co mu dać do roboty... A widać że chłopaka się stara i nieźle zna się na komputerach.
Spis treści całości mojego blogowania znajduje się tutaj.