Informatyka w szkole to czarna rozpacz… Czyli wszystko w Twoich rękach
Zacznę od tego, że niebawem ukończę studia. Posiadam już uprawnienia pedagogiczne, które pozwalają mi na nauczanie techniki i informatyki zarówno w podstawówce, gimnazjum jaki i liceum. Niebawem będę mógł również uczyć w szkołach zawodowych i technikach. Okres studiów, a dokładniej wszelkie praktyki jakie byłem ‘zmuszony’ odrobić w szkołach skłoniły mnie do wielu refleksji. Refleksje te są zarówno wynikiem obserwacji jak i bezpośrednich przyczyn. Na samym wstępie powtórzę to, co umieściłem w tytule. Uważam, że informatyka w szkole to czarna rozpacz. Dodatkowo naprawdę nie widzę perspektyw na jakąkolwiek szybką poprawę tej sytuacji. Zachęcam do przeczytania tekstu i wyrażenia opinii zarówno osoby, które proces edukacji mają dawno za sobą jak i osoby nadal uczące się.
Sam pamiętam czasy kiedy uczęszczałem do szkoły. Pominę etap podstawówki i przejdę od razu do gimnazjum. Jak wyglądała informatyka te 10 lat temu? Z tego co pamiętam dominowała praca w Wordzie, co zresztą jest standardem również dzisiaj. Jest jednak zasadnicza różnica. 10 lat temu nie każdy miał komputer, praca z zaawansowanym edytorem tekstu jakim jest Word była dla wielu wyzwaniem i czymś nowym (oczywiście dotyczy to całego pakietu Office czy darmowych jego odpowiedników). To miało wtedy sens. Pomijam fakt jak te zajęcia wyglądały i jakie były warunki. To nie ma znaczenia. Na zajęcia z informatyki szło się wtedy zarówno po to aby się czegoś nauczyć jak i po to aby się nieco pobawić. Nie ma co się oszukiwać, bo tak było. Podobnie było w liceum, gdzie postanowiłem kontynuować naukę. Znowu pakiet Office, ale już pojawiły się na przykład bazy danych, czyli coś nowego. Nauka HTMLa, programowanie w Pascalu. Rzeczy, które dla osoby takiej jak ja (lubiącej informatykę i tematy pokrewne) były niezwykle ciekawe. Jednak również tutaj był czas na zabawę. Niemniej aspekt dydaktyczny był na pierwszym miejscu, a z większości zajęć osoba chłonna i chętna była się wstanie czegoś dowiedzieć. Nauczyciele byli merytorycznie przygotowani i mieli chęci. Pomimo, że warunki były dawniej zdecydowanie gorsze niż są obecnie szkoły była wstanie zapewnić akceptowalny poziom edukacji informatycznej. Dziś z tym jest zdecydowanie gorzej. A powody są dwa.
Ach ci nauczyciele
Pierwszy i chyba ważniejszy to podejście do nauczania informatyki. Coś jest nie tak i to bardzo. Zresztą opowiem Wam jak dzisiaj wygląda niejedna lekcja informatyki w podstawówce. Pominę jednak stan wiedzy nauczyciela i jego przygotowania. Skupię się na tym co wg mnie ważne, czyli przekazaniu wiedzy. Będąc na którychś już kolei praktykach i obserwując lekcję niejednokrotnie byłem świadkiem nieco absurdalnych zachowań nauczycieli. Mianowicie wyobraźcie sobie lekcję o poczcie elektronicznej. Przypominam, że jesteśmy w podstawówce. Dla takich dzieciaków najważniejsze to: wiedzieć, że coś takiego jest, wiedzieć co to i do czego to służy. Znać jakieś przykładowe usługi i w końcu umieć korzystać z takiej poczty. Wiem, że nam wydaje się to przecież proste i naturalne, ale takim dzieciakom trzeba to jakoś wytłumaczyć. Temat i tak jest dość prosty. Dosyć szybko powinno nauczycielowi się udać chwilę o mailach porozmawiać i można by przejść do jakichś ćwiczeń praktycznych, w końcu dzieciaki dzisiaj z obsługa Internetu nie powinny mieć problemu. Tyle w teorii. A jak to wygląda w praktyce? Jak zobaczyłem tą lekcję to zwątpiłem w edukację informatyki w szkole. Serio. Wyglądało to mniej więcej tak. Nauczyciel po wszelkich czynnościach porządkowych, przedstawił dzieciom temat i polecił rozsiąść się do komputerów. Zadaniem uczniów było dowiedzenie się z Internetu czym jest e‑mail i sporządzenie krótkiej notatki. Następnie wyrywkowo dzieci były proszone o przedstawienie swoich prac. To co zobaczyłem nie było jeszcze najgorsze. Dzieciaki pracowały przyzwoicie cicho i o dziwo faktycznie były ‘pochłonięte’ zadaniem. Nauczycielowi również tematyka się bardzo spodobała, gdyż przez te 20 kilka minut również pochłonięty był mailami… Prywatnymi. Jak się można spodziewać efekt był mizerny. To co usłyszałem w notatkach budziło we mnie przerażenie. Dzieciaki w swoich pracach używały takich pojęć jak: aplikacja, serwer, SMTP, POP3, IMAP… I tak dalej. Zmierzam do tego, że dzieciaki z bardzo prostej rzeczy zrobiły coś dla nich nie zrozumiałego. I to wcale nie jest ich wina. No bo powiedzcie mi co dziecko w wieku 11 lat może wiedzieć o strumieniowym protokole komunikacji. Co więcej nauczyciel wydawał się dumny, że dzieciaki tak wspaniale poradziły sobie z zadaniem, a im więcej w ich notatkach roiło się od skomplikowanych skrótów i pojęć tym ocena zdawała się być wyższa.
Drugi przykład to już kompletne nieporozumienie i robienie z dzieciaków typowych głupków. Tym razem jesteśmy w gimnazjum. Lekcje prowadzi jeden ze studentów, a temat to powtórzenie wiadomości o Excelu. Student podszedł do tematu poważnie i ambitnie. Lekka powtórka, dużo pytań i prób zaktywizowania uczniów. Dzieciaki przypomniały sobie czym jest wiersz, kolumna, komórka, formuła itd. Następnie praca przy komputerach. Kilka ćwiczeń, zarówno takich prostych, rozgrzewkowych jak i jedno nieco ambitniejsze zadanie, dotyczące zrobienia wykazu książek (średnia wypożyczenia, statystki, formatowanie i kolorowanie tabeli itd.). Z mojego punktu widzenia lekcja jak najbardziej w porządku. Zrobione to co miało być zrobione a jedyne do czego ja mógłbym się przyczepić to zachowanie uczniów, które nie do końca było dobre i można było ich troszeczkę utemperować. Nie mniej merytorycznie jak najbardziej w porządku. Etatowy nauczyciel, który przyglądał się lekcji był podobnego zdania. Lekcja mu się podobała. Postanowił jednak zabłysnąć i podzielić się z nami studentami niezwykle ‘cenną’ radą. Powiedział, aby ciągle powtarzać dzieciakom, że takie rzeczy są na konkursach/olimpiadach informatycznych. I w zasadzie jedyne zastrzeżenie nauczyciela do kolegi studenta było właśnie takie, że ich nie zachęcał mówiąc, że to są zadania ‘konkursowe’. W tym momencie zapaliła mi się lampka ostrzegawcza, że przecież takich rzeczy nie ma na konkursach informatycznych. Akurat byłem w temacie i orientowałem się jakiś czas temu jak wyglądają właśnie takie konkursy informatyczne czy olimpiady. Reakcja nauczyciela była czymś żenującym. Odpowiedział on początkowo ze spokojem, że on doskonale o tym wie. Następnie z szyderczym uśmiechem dodał, że mówiąc im (uczniom) tak, sprawia, że czują oni, że robią coś fajnego. Mi w tym momencie otworzył się nóż w kieszeni. Jak można z uczniów robić takich głupków. Pójdzie potem jeden z drugim na taką olimpiadę czy konkurs, gdzie zgarnie wynik na poziomie 20% i tym samym stanie się pośmiewiskiem wśród innych. A to wszystko za sprawą nauczyciela, który wmawia uczniom, że na jego lekcji zajmują się tylko najważniejszymi rzeczami, takimi, które są na konkursach, a wiedza przez niego przekazywana pozwala na zdobywanie nagród… Żenada. Przez takich nauczycieli tracę właśnie wiarę w sukces informatyzacji młodzieży.
Ach ci uczniowie
A co z sytuacją kiedy trafi się szkoła z odpowiednim zapleczem i nauczyciel z pasją? Wydawać by się mogło, że pewnie nie ma problemu. Nic bardziej mylnego. Drugim właśnie problemem jest druga strona barykady, a mianowicie uczniowie. Dobitnie się o tym przekonałem w zeszłym, miesiącu, kiedy przebywałem na praktykach w technikum informatycznym. Miejscu, gdzie nie powinno być przypadkowych osób. Niestety. Szkoła mała, ciasna, ale jeżeli chodzi o zaplecze techniczne jest bardzo dobrze. Widziałem dwie pracownie komputerowe i jedyne co mogę złego o nich powiedzieć, że były ciasne. Dodatkowo nauczyciel. Człowiek z pasją i ogromną wiedzą. Ktoś komu zależy na tym, aby uczniowie (prawie dorośli ludzie, bo to w końcu technikum) czegoś się nauczyli. Dodatkowo nauczyciel starał się kłaść nacisk jak najczęściej na stronę praktyczną problemu. Czyli tak naprawdę na tę stronę ważniejszą, a nawet jeśli nie zawsze, to na pewno ciekawszą. Niestety dzisiejsi uczniowie to osoby pozbawione jakiejkolwiek pasji. Owszem zdarzy się kilka osób na całą szkołę, które się wyróżniają, ale to przede wszystkim ich własna zasługa. To oni sami chcą się czegoś dowiedzieć i uczą się na własną rękę. Pozostali to tylko statyści. Nie potrafię ich inaczej nazwać. Prowadziłem kilka lekcji. Rozmawialiśmy o płytach głównych i chipsetach. Starałem się im przekazać wiedzę, o która prosił mnie nauczyciel. Z racji tego, że to technikum, dużo było schematów, porównań rozwiązań itd. Generalnie dużo technicznej paplaniny czasem przypominający bełkot marketingowy, ale rzeczy niezbędnych. Kiedy w końcu można było przejść z części ‘wykładowej’ do tej praktycznej byłem przekonany, że w końcu lekcja nabierze odpowiedniego rytmu. Doszedłem bowiem do części, która jest na pewno ciekawsza. Uczniowie dostali płyty główne, mogli pomontować procesory, chłodzenie. Nadarzyła się okazja by porozmawiać z praktycznego punktu widzenia o odprowadzaniu ciepła. Przypominam również, że umiejętności składania komponentów na płycie głównej jest czymś co uczeń technikum powinien umieć, wszak będzie to prawdopodobnie robił na egzaminie zawodowym. Niestety uczniowie nie byli kompletnie zainteresowani. Rzekłbym nawet, że byli zawiedzeni. Myśleli bowiem, że skoro wyczerpany został temat to będą mogli rozsiąść się do komputerów i zagrać w Counter Strike’a, który chyba jako jedyna niesystemowa aplikacja był dostępny na każdym stanowisku. Naprawdę nie wiem co się dzieje z tą młodzieżą. Na pytanie czemu wybrali technikum informatyczne a nie na przykład liceum ogólnokształcące dostałem odpowiedź w stylu: w liceum jest jeden-dwa przedmioty przy komputerach, a w techniku pięć –sześć. Masakra.
Kolejna lekcja o chispetach i znowu powtórka z rozrywki. Jeszcze się dobrze lekcja nie zaczęła a już dostaję z sali pytania czy gram w CS’a czy mam Steama itp. Aby nawiązać jakiś kontakt, odpowiedziałem, że gram. Na kolejne pytanie czy zagram z nimi, musiałem ich szybko spławić. Odpowiedziałem im, że nie będę z nimi grał, żeby im wstyd nie było, że są tacy słabi ;). To nieco rozluźniło atmosferę i pozwoliło mi przeprowadzić część lekcji teoretycznej w nieco lepszej niż ostatnio atmosferze. Mówiąc o chispetach i szynach FSB, HT, QPI itp. nadarzyła się okazja aby porozmawiać o podkręcaniu komputerów. Gotowy nawet byłem na pokaz praktyczny. W Sali był komputer z Pentium Dual Core E2140, który potrafił podwoić swoje taktowanie bez zbędnego wysilania się. Generalnie same ciekawe rzeczy. W końcu mogliby zobaczyć teorię w praktyce. Pomiar napięć (nawiązanie do lekcji o płytach głównych i ich zasilaniu), odprowadzaniu ciepła (lekcja o montażu procesorów) czy na koniec manipulacja FSB i mnożnikiem (lekcja o chipsetach). No i smaczek w postaci darmowej mocy obliczeniowej. Jak widzicie są to rzeczy, za które nie jeden z nas dałby sobie palec uciąć kolokwialnie mówiąc. Na uczniach nie robiło to większego wrażenia. Skutecznie zniechęcony sprawę postanowiłem odpuścić i dać im nieco więcej luzu pod koniec lekcji. Dałem i kilka problemów, nad którymi się muszą zastanowić i mogą skorzystać z Internetu. Nie ukrywam, że byli zachwyceni. Naprawdę nie mogę czegoś zrozumieć. Myślałem, że skoro wybiera się technikum informatyczne to dlatego, że naprawdę mnie to interesuje. Że mam chęć się czegoś nauczyć. Czasy te chyba minęły. Obecne pokolenie młodzieży jest nastawione typowo na rozrywkę za pomocą techniki i informatyki. Wydaje mi się, że dawniej słowo informatyka wiązało się mocno w rozumieniu uczniów z słowem technika/technologia/nauka. Dzisiaj młodzież widząc słowo ‘infromatyka’ czyta je jako zabawa/rozrywka.
Możesz więcej niż myślisz
To wszystko sprawia, że jeśli ktoś ma zamiar zostać informatykiem, w naprawdę szerokim tego słowa znaczeniu, musi się naprawdę solidnie przyłożyć. Edukacja informatyczna to kpina i w dużej mierze to zasługa nauczycieli, którym po zrobieniu dodatkowej kwalifikacji wydaje się, że nauczanie informatyki to pilnowanie by dzieciaki nie popsuły komputerów. To również walka z samym sobą i swoim otoczeniem. Ze szkoły uczeń nie jest wstanie wynieść czasami niezbędnej wiedzy. To duży problem, z którym sami uczniowie nie walczą. Im jest to na rękę. Dla nich to fun. Dlatego też, kieruję te słowa w szczególności do młodszych, wszystko w Waszych rękach. Pasja jest najważniejsza. Szkoła wcale nie musi być miejscem, gdzie zdobędziesz odpowiednią wiedzę. Często będzie Ci nawet przeszkadzać w jej uzyskaniu. Jeśli jednak będziesz miał tylko ochotę to Internet stoi przed Tobą otworem. A jak to powtarzał jeden z nauczycieli: gimnazjum ma nauczyć ucznia korzystać z Internetu w taki sposób, aby umiał wydobywać tylko te najcenniejsze informacje. Dlatego też moja rada jest jedna. Patrz na siebie i działaj, jeśli tylko masz ochotę.
To co powyżej napisałem z założenia ma prowokować. Chciałbym jednak aby zmusiło też choć część osób do dyskusji. Jak to widzicie Wy, ze swojej perspektywy czasu. A może problem nie istnieje i jest on tylko wyimaginowanym problem dydaktyka, który ma spaczone spojrzenie na edukację?
_______________________________
Grafika pochodzi z serwisu CMS2CMS