Nasza teczka Google
[image=img1]
Słowem wstępu
Żyjemy w czasach, w których bardzo trudno zachować swoją prywatność w wirtualnym świecie jakim jest Internet. Można by się pokusić o stwierdzenie, że jest to niemożliwe. Owszem można być ostrożnym w naszych poczynaniach w sieci, ale prędzej czy później odkryjemy w Internecie kawałek siebie. Wszystko jest dobrze o ile informacjami o sobie rozdzielamy różnorakie serwisy. Od razu powiem, że pomijam portale społecznościowe bo to inna bajka. Tak bajka, bo portale społecznościowe to dla mnie jedno wielkie nieporozumienie. Jednak nie o nich mowa. Mam na myśli sytuacje, w których przeróżne informacje o sobie przekazujemy w obrębie jednego serwisu. Pierwszym i chyba najpoważniejszym takim przykładem jest tytułowe Google.
Szacuje się, że ponad 2% wszystkich istniejących serwerów na świecie pracuje w serwerowniach Google. Daje to ładną sumę ponad miliona serwerów należących do giganta z Mountain View [źródło]. Nie wspominając już o samych kontenerach, w których znajduje się niezliczona liczba dysków twardych, mogących pomieścić niepojęte ilości danych. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że te dane dotyczą nas samych. W tym miejscu warto sobie postawić pytanie. Czy zdajemy sobie sprawę ile tak naprawdę wie o nas Google? Stop! Wróć! Niezbyt precyzyjne pytanie. Istnieje jedno lepsze. Czy zdajemy sobie sprawę, że Google wie o nas niemalże wszystko?
Internetowa oś czasu
Warto zdawać sobie sprawę z tego, że każda nasza czynność w Internecie pozostawia po sobie ślady. Dodatkowo nasze poczynania w sieci są przechowywane przez jakiś czas. Zdarza się, że czas ten jest określony w polityce prywatności serwisu, czasami jednak brak wzmianki, w polityce prywatności, na ten bardzo ważny temat. W 2007 roku Grupa Robocza Artykułu 29 zwróciła się z prośbą do Google i nie tylko, o skrócenie okresu w którym przechowywane są informacje o użytkownikach. W przypadku Google, wynosiło to wówczas 24 miesiące. Rok po złożeniu wniosku w sierpniu 2008 roku Google ogłosił, że zgromadzone informacje o użytkowniku przechowywane będą krócej niż do tej pory. Czas, po którym gigant z Mountain View usunie zgromadzone o użytkowniku dane został skrócony do 9 miesięcy. Dla porównania Bing przechowuje dane o użytkownikach do 6 miesięcy (przed skróceniem było to 18 miesięcy).
Google, jednak nie skrócił okresu przechowywania danych użytkownika „grzecznie i po cichu”. Internetowy gigant zmienił swoją politykę prywatności i skrócił czas przechowywania danych pod naciskiem Grupy Roboczej Artykułu 29. Google dodał swoje „trzy grosze” do polityki prywatności. Można w niej wyczytać, że "Nawet jeśli wiadomość została usunięta lub konto nie jest już aktywne, wiadomości mogą przez pewien ograniczony czas pozostawać w naszych systemach kopii zapasowych". Już sam ten zapis, pokazuje, że koncern nie za bardzo miał chęć na skracanie czasu przechowywania danych. Nie jestem sobie też w stanie wyjaśnić po co mają przechowywać moje dane i maile gdy zrezygnowałem z korzystania z ich usług i usunąłem konto. Przecież i tak nie będzie można przywrócić swojego konta.
Internetowy ślad
Niemal każdy internauta korzysta dziś z przynajmniej jednej usługi Google. Nie trudno o to, kiedy firma oferuje tak wiele produktów. Dodatkowo wielu internatów korzysta z więcej niż jednej usługi firmy z Mountain View. Wiele osób myśli, że zapytania kierowane do „jedynej słusznej wyszukiwarki” są zupełnie anonimowe, a samo zapytanie po opuszczeniu strony Google znika bez pamięci. Nic bardziej mylnego.
Każde nasze zapytanie jest łączone z naszym publicznym adresem IP, co dodatkowo oznacza naszą przybliżona lokalizację geograficzną. Dodatkowo jeśli korzystamy z usług Google to istnieje duże prawdopodobieństwo, że posiadamy swoje własne konto Google, które mogło zostać założone w dowolnej usłudze tej firmy, a jest ich sporo. Część z osób posiadających konto Google jest zalogowana na nich bez przerwy na przynajmniej jednym ze swoich komputerów. Tak więc zapytania są teraz kojarzone z naszym kontem Google. Kolejna część osób posiadających swoje konto podaje prawdziwe dane personalne. Tak więc jedno nic nie znaczące mogłoby się wydawać zapytanie, może zostać przypisane do konkretnej osoby. Osoby, której imię, nazwisko, publiczne IP, a także przybliżona lokalizacja geograficzna są znane firmie. Tak więc niczego nie świadomy Jan Kowalski z okolic Warszawy o określonym IP publicznym posiada swoją teczkę w sieci, teczkę Google. Jeśli Google zna nasze zapytania może starać się określić nasze zainteresowania, poglądy polityczne, nie wspominając o innych bardziej intymnych i personalnych preferencjach. Warto dodać, że Google jest o nas bardzo troskliwe. Gigant z Mountain View zadbał o to, abyśmy nie musieli się zbytnio wysilać w przypomnieniu, w tym właśnie momencie, swoich najbardziej wstydliwych zapytań. Pod adresem http://www.google.com/history/ możemy zobaczyć swoje własne zapytania, które wykonaliśmy do wyszukiwarki Google będąc zalogowanym na swoim koncie.
Poniżej możecie zobaczyć zrzut ekranu z historią przeglądania przykładowego konta Google.
Niewątpliwie najpopularniejszą usługą firmy jest Google Search. Kolejną pod względem popularności usługą po wyszukiwarce jest Google Mail. Popularny Gmail jest przez wielu uznawany za najlepszą darmową internetową pocztę. Osoby, które nie zgadzają się z tym stwierdzeniem są jednak ze sobą zgodne, że filtr antyspamowy obsługujący Gmail jest jednak najlepszy. Tak więc o ile istnieją spory o wyższości skrzynki Google nad pozostałymi o tyle w powszechnej opinii istnieje zgodność w sprawie filtru antyspamowego. Żadną tajemnicą nie jest fakt, że wysoką skuteczność tego filtru zawdzięcza się skanowaniu/czytaniu/przeglądaniu (niepotrzebne skreślić) naszych otrzymanych wiadomości. Należy wspomnieć, że Google fakt znania treści naszych wiadomości wykorzystuje do przedstawienia nam spersonalizowanych reklam tekstowych Google. Bardzo często skrzynka Gmail jest wykorzystywana jako skrzynka prywatna ze względu właśnie na bardzo dobry filtr antyspamowy. Z uwagi na to, że jest to nasza prywatna skrzynka, wysyłając wiadomości podpisujemy się w nich prawdziwym imieniem i nazwiskiem, czasami podając do tego nasz prawdziwy adres zamieszkania wraz z prawdziwym numerem/numerami telefonu. W takim przypadku nawet jeśli nie wpisaliśmy prawdziwych danych do swojego profilu Google to jednak są one znane firmie. Kontynuując wątek konta prywatnego zdarza się i tak, że wysyłamy za pośrednictwem Gmaila różne załączniki. Czasami są to zdjęcia z wakacji, czasami jakieś dokumenty. Tak więc jeśli kiedyś zdarzyło się komuś wysłać np. CV to Google dodatkowo zna naszą historię edukacji i dotychczasowej pracy. Natomiast jeśli wysyłamy zdjęcia dajemy firmie okazję do pokazania siebie.
Przytoczone przykłady filtru antyspamowego i historii Google nie pozostawiają cienia wątpliwości co do tego, że uzyskane dane są przez Google przypisywane i kojarzone z konkretną osobą. Co za tym idzie każdy z nas ma swoje miejsce, swoją szufladę w Google. Nie wiadomo ile dokładnie miejsca na dyskach Google zajmują informacje na nasz temat. Jednak nie podlega dyskusji, że samych informacji o nas jest tam bardzo dużo.
Ktoś z Was może powiedzieć, że nie wysyła CV ani zdjęć za pomocą poczty. Swoje zdjęcia zamieszcza w albumie Picasa, a CV zamieszcza w serwisach dotyczących poszukiwania pracy. No dobrze. Ale nie można zapomnieć, że Picasa to usługa Google więc żadna to zaleta. Każde zdjęcie zamieszczone poprzez nasze konto na Picasa zostaje dorzucone do naszej teczki gdzie znajduje się reszta informacji o nas. Nie można zapomnieć też o tym, że Google zna treść niemalże każdej strony internetowej. Tak więc prędzej czy później zostaną zlokalizowane dodatkowe informacje o nas (chociażby wspomniane wcześniej CV) i jak już wiadomo dołączone do naszej kartoteki.
Oczywiście to nie koniec informacji na nasz temat, jakimi dysponuje firma z Mountain View. Opisałem tylko te ważniejsze informacje jakie posiada Google. Lista informacji, które mogą znajdować się w naszej teczce jest dosyć długa, ale postaram się ją skompletować.
Tak więc, jeśli używasz usług Google, firma może wiedzieć:
czego szukasz w internecie (Google Search), jakie jest Twoje publiczne IP (Google Search), jaka jest Twoja przybliżona lokalizacja geograficzna (Google Search), jakie są Twoje poglądy polityczne, preferencje personalne (Google Search), jaki będzie Twój kolejny prawdopodobny zakup (Google Search), jakie są Twoje zainteresowania (Google Search, Gmail, YouTube), jakie strony internetowe przeglądasz (Google Search, Gmail, AdSense), jakie czytasz blogi (Google Search, Google Reader), twoje prawdziwe dane personalne i teleadresowe (konto Google, Gmail), gdzie ostatnio byłeś poza swoją domyślną lokalizacją np. na wakacjach (konto Google [IP], Picasa), dokąd w najbliższym czasie się udasz np. na urlop i którędy tam dojedziesz (Gmail, Google Maps, Google Calender), jak wyglądasz Ty i znajome Ci osoby (Picasa, Gmail), co ostatnio kupiłeś online i nie tylko (Gmail), jaką drogę edukacji przeszedłeś (Google Search, konto Google, Gmail, Google Docs), nad jakimi dokumentami aktualnie pracujesz (Google Docs, Gmail), jaka jest Twoja praca, gdzie pracujesz, kim są Twoi współpracownicy i Twój szef (Gmail, Google Talk, Google Docs). kim są Twoi znajomi (Gmail, Google Talk), jak brzmi Twój głos (Google Talk) jakie dane przechowujesz na swoim komputerze (Google Desktop), czy posiadasz, a jeśli tak, to jak bardzo popularna jest Twoja strona lub blog (Google Analytics, Blogger), jakie są Twoje priorytety i co jest dla Ciebie bardzo ważne (Google Alerts), jaki są Twoje najbliższe plany np. kiedy Cię nie będzie lub jaki jest Twój plan dnia (Google Calendar), jakie są Twoje dane finansowe (Google AdSense), wszystko co robisz online (Google Chrome),
Tak wygląda skompletowana prze mnie lista. Z bardzo dużym prawdopodobieństwem stwierdzam, że pominąłem nie jedną informację jaką posiada na nasz temat Google. Można rzec, że na pewno coś pominąłem.
Jako, że „sucha” teoria nie jest w stanie dotrzeć do odbiorcy postaram się to zobrazować przykładem.
Oto co może, ale oczywiście nie musi, ale zapewne wie Google o przeciętnym użytkowniku:
Imię i nazwisko: Jan Kowalski, Urodzony: 01-01-1988, Zamieszkały: Aleje Pokoju 12345b, Warszawa, Nr telefonu domowego: 12 123-45-67, Nr telefonu komórkowego: 123-456-789, Zainteresowania: sport, muzyka, informatyka, filmy akcji, Wczoraj zakupił podkoszulek w sklepie internetowym za 99zł, Najlepszy przyjaciel: Jan Jankowski, Student: Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie, Student: czwartego roku Informatyki w specjalizacji: sieci komputerowe, Obecnie pracownik firmy informatycznej '123 Komputer 456', Stanowisko w pracy: administrator sieci, Najbliższy współpracownik: Jan Nowak, Szef: Jan Górnik, Ostanie wakacje: wyspy Kanaryjskie (dwa tygodnie), Dzisiejszy plan: od 8 do 13 uczelnia, od 14 do 18 praca, od 20 kino, Jutro planuje wyjazd do Helu, będzie jechał przez Warszawę, Prowadzi własny blog o sieciach, Na swoim blogu zarabia 150zł miesięcznie, a jego numer konta to: 1234 0000 1234 1234 1234, Wysoki, szczupły, ciemne, proste włosy, niebieskie oczy, ma rodzeństwo (brat), Imię brata: Karol.
W tym momencie skończę obrazowanie tego czym dysponuje Google. Albo nie, namyśliłem się. Jeszcze pokażę Wam infografikę, pokazującą jakie ryzyko niesie korzystanie z usług firmy z Mountain View. Swoją drogą naprawdę świetnie wykonana, pokazująca zagrożenia czyhające i ukrywające się za usługami Google [źródło].
Czy Google jest złe?
W tym także momencie zawijana jest pętelka, bo z naszą osobą powiązano cztery kolejne osoby, o których Google może wiedzieć tyle samo lub nawet więcej niż o nas. I tak wkoło. Odpowiedzcie sobie na pytanie. Czy jeśli nieznajoma Ci kompletnie osoba, opowiedziałaby to wszystko Tobie, to czy zachowałbyś spokój? Czy nie poczułbyś się przynajmniej nieco zaniepokojony? Przecież ktoś zna niemalże nasz życiorys. Z tych informacji można by CV nasze napisać.
Wierzę w to, że Google nie ma złych intencji. Powiem, że jestem tego niemalże pewien. Jednak niepokój we mnie pozostaje. Dlaczego? Boję się, że dane te mogą się dostać w niepowołane ręce. Mieliśmy już sytuację wycieku zapytań wyszukiwarki AOL działającej na silniku Google Search. Nie można wykluczyć jakiegoś większego wycieku danych. W związku z tym, że dane są przypisywane do konkretnego użytkownika możliwe jest uzyskanie danych o konkretnej osobie. Taki urok relacji. Prowadzą od jednych danych do drugich wyznaczając drogę.
Wielu innym firmom powierzamy podobne informacje. Należy sobie jednak zdać sprawę, że Google wydaje się być jedyną firmą, która zna naszą historię wyszukiwania, adres, dane personalne itd. a być może ma także zdjęcie naszego domu. Problemem jest właśnie ta wielka ilość posiadanych danych na nasz temat. To właśnie one stanowią największy problem. Ktoś o nieuczciwych intencjach, chcący dowiedzieć się czegoś na nasz temat zapewne zacznie od penetrowania Google. To właśnie tam znajdzie naszą teczkę.
Jest jednak też coś co mnie niepokoi w samym Google, bo z drugiej jednak strony nie rozumiem celu Google Street View. Już sama idea fotografowania ulic i wszystkiego co się na nich znajduje budzi kontrowersje. Nie miałbym nic przeciwko o ile fotografowane obiekty byłyby budynkami publicznymi, wyjątkowymi miejscami w danym mieście czy jakąś instytucją lub firmą (np. hotel). Wtedy mógłbym sobie jakoś tę usługę Google wytłumaczyć. Mógłbym np. zobaczyć jak wygląda hotel, do którego zamierzam się udać i ewentualnie porównać ze zdjęciami na stronie internetowej hotelu. Natomiast fotografowanie domów „zwykłych” ludzi jest dla mnie niepojęte. Do tego dochodzi niepojęte skanowanie sieci Wi‑Fi w „zwykłych” domach. Tutaj zrozumiałe byłoby skanowanie publicznych i popularnych miejsc tak, aby łatwo można było znaleźć jakiś publiczny HotSpot. Google chyba zapomniało o tym, że nawet jeśli ktoś nie zabezpiecza sieci, to wcale nie oznacza, że daje pozwolenie na korzystanie z niej komuś obcemu. Google w ogóle zapomniało chyba o dobrych manierach, bo jak wiadomo przechwytywało również dane użytkowników sieci niezabezpieczonych. Większość użytkowników zapatrzonych w Google wybaczyło jednak ten błąd firmie, ja nie do końca. Wracając jednak do Street View to ja osobiście nie życzę sobie aby na Google Maps było zdjęcie domu, w którym zamieszkuję, z dokładnym adresem, zaznaczone na mapie, z informacją, że jest u mnie dostępna jedna sieć Wi‑Fi. Póki co ten problem mnie nie dotyczy, ale jest to całkiem realny scenariusz i wcale nie odległy. Jeśli ktoś nie wie, to samochody Google robiły już zdjęcia w Polsce. Rzeczniczka firmy Google Artur Waliszewski, powiedział, że popełniony został błąd i podczas mapowania sieci zebrane zostało nieco więcej danych ni potrzeba było. Zdarzenie miało miejsce w lecie 2009 roku, kiedy to w Warszawie i Krakowie jeździły samochody zbierające dane i robiące zdjęcia. Były to te same auta z identycznym wyposażeniem co w innych krajach Europy. Zatem oprócz robienia zdjęć, skanowały sieci Wi‑Fi i zbierały fragmenty transmisji w prywatnych niezabezpieczonych sieciach.
Oczywiste jest, że technologia idzie do przodu i w związku z tym możliwe jest realizowanie nowych pomysłów. Google ma ciekawe pomysły które umie zamieniać w pieniądze, ale czasami wg mnie sięga to zbyt głęboko w naszą prywatność.
Cały ten postęp technologiczny i poczynania Google opisuje zabawna sytuacja.
Zaprojektowane przez pewną firmę żelazko z 64 bitowym procesorem dla niepoznaki napędzanym parą wodną potrafi odczytać markę gaci jakie nosi prezydent jakiegoś kraju. W obawie przed tym prezydent chodzi bez gaci co jednak uchwyciły samochody Google Street View krążące w pobliżu posiadłości prezydenta i sprawa się wydała. W związku z tym zaprzestano prasować oraz prać gacie bo nieprzyjaciel mógłby się dowiedzieć co prezes jadł na obiad.
Śmieszne? Smutne? Ale być może w jakimś kraju prawdziwe.
Uciec od Google
Według mnie całkowita ucieczka od Google nie jest możliwa. Powiedziałbym, że nawet nie jest konieczna. Bo czemu nie korzystać z naprawdę dobrych usług? Owszem ceną za korzystanie usług Google jest nasza prywatność. Tak jak pisałem największym problemem nie jest Google samo w sobie, ale niespotykany zakres informacji, którymi dysponuje Google, stanowi tutaj główny problem. Tak więc rozwiązaniem większości problemów jest chronienie własnej prywatności. Wystarczy podczas korzystania z usług Google podjąć próbę negocjacji ceny. Być może uda się skorzystać z danej usługi nie zdradzając niczego o sobie albo w najgorszym wypadku tylko jakieś mniej znaczące prywatne informacje. W tym miejscu od razu powiem, że nie jest to trudne. Co prawda wymaga czasami minimalnie większej ilości czasu na zrobienie danej rzeczy. Można powiedzieć, że sprawa jest prosta. Największym problemem może się okazać użytkownik, jeśli jest zbyt leniwy to może mu się to nie udać. Jeśli jednak choć trochę zależy mu na prywatności to jest się w stanie obronić. Nie mówię tutaj absolutnie o jakiś wyszukanych metodach jak technologia TOR, tak bardzo nielubiana przez policję. Sam cenię sobie prywatność. Bronię się jednak można by rzec „domowymi” sposobami. Usuwam pliki cookies przy zamykaniu przeglądarki. Nie są mi one na nic potrzebne, bo po zalogowaniu się na swoje konto/skrzynkę Google i po skorzystaniu zawsze, ale to zawsze się wylogowuje. Jeśli zamierzam się podzielić zdjęciami, robię to poprzez alternatywy serwisu Picasa, czyli omijając całkowicie usługi Google lub wysyłam zdjęcia w załączniku Gmail, spakowane do archiwum z hasłem. Samo zaś hasło wysyłam np. za pomocą sms, chociażby z darmowej bramki internetowej. W ten sposób Google nie wie czy zapytania do wyszukiwarki były wykonane przeze mnie, ani jak wyglądam ja i osoby mi znajome. Można też mieć kilka kont Google. Sam posiadam dwa. Jedno można powiedzieć publiczne, a drugie prywatne. Jednak powiązać je ze sobą nie sposób ze 100% pewnością. Bo jedyne co je łączy to publiczne IP. Tak więc mogę na jednym korzystać z kilku usług Google, natomiast z drugiego konta z innych. Jak widać, żadnej wyszukanej metody nie stosuję. Wszystko zależy od Was i Waszych chęci do choć minimalnej ochrony prywatności. Liczy się też niekonwencjonalność. Bo pomimo, że Google przypisuje dane do konkretnej osoby, to robi to można by rzec automatycznie. Oznacza to tyle, że nikt nie stara się nas śledzić, a wkładane do naszej teczki są tylko te dane, które sami podamy lub w jakiś sposób zdradzimy.
Szef Google, zwięźle i bez ogródek, powiedział kiedyś obrońcom prywatności: "Jeśli robisz coś, co chciałbyś ukryć przed innymi, to może w ogóle nie powinieneś tego robić?". Według mnie troszkę jednak przesadził, nie rozumiejąc powagi problemu. Zapewne zmieniłby on swoje zdanie gdyby wiedział, że Google wie coś na jego temat, czego sam szef Google o sobie nie wie. No ale jak on może to wiedzieć?