FantAsia: Elephone P6000, czyli mocny telefon za 120 dolarów, czekający w tej chwili na dopracowane oprogramowanie
Tanio i dobrze - tak by można określić w skrócie ofertę azjatyckich producentów, skierowaną do żądnych nowinek technicznych użytkowników urządzeń różnorakich z całego świata. Chociaż Chiny dalej kojarzą nam się w kraju głównie z tandetnymi propozycjami, są firmy chcące wybić się, gotowe wypchnąć własne konstrukcje za wielkie wody w atrakcyjnej cenie, byle tylko przebić się na nowe rynki. Jeżeli kogoś zainteresowała niedawna informacja o potężnym smartfonie Elephone P7000 za 230 dolarów, być może najpierw zaciekawię go modelem P6000, dostępnym w sieci za połowę tego. To też mocny telefon z lollipopem. Do tego tak popularny na polskich forach, że nabycie go za ok. 600 złotych to żaden problem.
Słowem wstępu
Jestem w miarę zadowolonym użytkownikiem "elefona 6000" już od jakiegoś czasu i powoli zbierałem sobie materiały do kolejnego wpisu z cyklu FantAsia, poświęconego azjatyckim sprzętom. Piszę, że w miarę, bo słuchawka przyszła do mnie od razu z zainstalowanym Androidem 5.0, ale w wersji mocno zabugowanej. Dzisiaj miała pojawić się aktualizacja, po której jednak ni widu, ni słychu, dlatego zdecydowałem się na razie ogólnie omówić sprzęt, by kiedy (miejmy nadzieję) po wgraniu nowego ROMu rozwinie on wreszcie skrzydła, było czym faktycznie się pochwalić. Cóż, jako telefon do dzwonienia EP6000 się spisuje, to na pewno, jednak 64‑bitowy procek czeka na poważne wyzwania. Blokuje go jednak oprogramowanie. Co dobre, jeśli macie smykałkę do wrzucania alternatywnych softów, typu Cyanogen czy Flyme, Rosjanie oraz fanatycy z XDA odpowiednio się już słuchawką zaopiekowali, na własną rękę poprawiając nawet wiele irytujących rzeczy. Ten telefon za szybko sam nie umrze... W każdym razie wpis ten potraktujcie jako wstęp do kolejnego, wiele rzeczy dopowiadającego.
Pierwsze wrażenia
Produkt dostarczany jest w stylowym białym pudełku z wysuwaną z boku zawartością, przypominającym bardzo bogatsze wydania gier w kartonowych pudełkach, z których wyciąga się dopiero to plastikowe DVD. Z boku od razu rzuca się w oczy slogan Keep expecting and be surprised! czyli w moim frywolnym tłumaczeniu Spodziewaj się wiele, a my Cię zaskoczymy! W środku upakowano telefon, skróconą instrukcję obsługi, ładowarkę plus kabelek USB oraz folię ochronną. Nie używałem jej, bo telefon miał już na szybce jedną założoną. Nie żadną cieńszą, jak to zwykle bywa, lecz chyba identyczną do tej z pudełka.
Co w Elefonie P6000 trąbi:
- CPU: MT6732 64-bit Quad Core 1.5GHz
- GPU: Mali-T760, 16 rdzeni
- Ekran: 5 cali, 1280x720, IPS
- Pamięć: 2 GB RAM, 16 GB pamięci na dane
- Kamerki: 13 MP tył + dioda LED, 2 MP przód
- System: wczesny Android 5.0 Lollipop
- Bateria: 2700 mAh
- Inne: dual sim, WiFi 802.11n, Bluetooth 4.0, GPS, obsługa micro-SD do 64GB, obsługa LTE
- Wymiary: 145 x 72 x 9 milimetrów
Telefon z miejsca robi bardzo pozytywne wrażenie. Jest odpowiednio ciężki, więc czuć go w kieszeni (170g), do tego jest duży, ale nie za duży - w stosunku do słuchawek z ekranami w okolicach 4,8 cala tak samo szeroki, a tylko nieco dłuższy. Obraz wyraźny, soczysty, z ładnie wygładzonymi fontami ekranowymi, a intensywność barw da się ustawić w opcji MiraVision w ustawieniach systemowych. Zachwalane przez producenta, teoretycznie bardzo twarde szkło (ale nie rzucałem fonem) w ciekawy sposób komponuje się z gładką grafitową klapką plecków, którą niezwykle ciężko zdjąć, jeśli ktoś nie ma odpowiednio długich paznokci. Czujnik światła nie zawsze dobrze wychwytuje zmiany oświetlenia, rozjaśniając lub też ściemniając ekran, ale to ponoć również wina całego niedopracowanego oprogramowania.
Jedyne przyciski fizyczne to boczne od ustawiania głośności oraz włącznik/wyłącznik poniżej. Wady takiego rozwiązania są, jak dla mnie, dwie podstawowe. Ponieważ używam wyłącznika do rozłączania rozmów, czasem chcąc ściszyć po prostu omyłkowo przerywam konwersację. Dlatego właśnie ten przycisk powinien powędrować na drugą stronę, gdzie miejsce by się znalazło, bo tam krawędź lekko przy ścisku ugina się do środka, skrzypiąc cicho. Pod ekranem są trzy przyciski dotykowe, z których tylko środkowy podświetlany: Opcje, Home (służy jako powiadomienie o nowych wiadomościach SMS czy nieodebranych telefonach) i Wróć. Żaden nie wybudza telefonu ze stanu uśpienia, z czego bierze się druga kwestia: odpowiada za to tylko włącznik. Tak, chciałbym drugi fizyczny przycisk. P7000 ma więcej, hmm... :‑) Pochwalę za to oczko kamerki. Jest na górze na samym środku. Cofnięte, więc nie będzie się rysować od rzucania telefonem na stół, a pod nim umieszczono małe światełko LED. Na samym dole mamy głośnik, dosyć cicho niestety grający, nawet pomimo dodatkowych opcji konfiguracyjnych w ustawieniach. Średnio się też z tego powodu sprawdza jako zestaw głośnomówiący w aucie, choć mikrofon dźwięk zbiera bardzo ładnie.
Nie lubię lizaków
Lillipop jest brzydki. Wybaczcie, ale odnalezienie się w nowym interfejsie po tym, jak się korzystało z KitKata i poprzednich wersji Androida to był skok jakościowy na niekorzyść. Pewnych opcji zwyczajnie już nie ma, inne poprzestawiano. Błędy zainstalowanej tutaj wczesnej edycji 5.0 przesiadki nie ułatwiają. Często spod menu na ekranie przebłyskuje inny ekran, jakby wciąż siedzący w pamięci, a interfejs nie jest płynny. Hill Climb Racing się tnie, a ten telefon robi przecież ponad 32 000 punktów w AnTuTu! Testy w benchmarkach, które zachowam do wpisu po aktualizacji ROMu, pokazują, że to jest mocna bestia, więc o co w ogóle chodzi? Jeszcze aplikacja aparatu po każdym uruchomieniu uruchamia samouczek...
Przy aparacie się na chwilę zatrzymajmy. Raz, że aplikacja musi zostać poprawiona. Dwa, iż niestety zdjęcia pozostawiają trochę do życzenia. Z reguły są rozmyte, a jak już ostre w środkowej części, to po okręgu na brzegach fotka zostaje po prostu rozmazana. Kolory, z fioletem i czerwienią na czele, "wyciekają" brzydko poza krawędzie. Widoczne są szumy, chyba że oświetlenie sceny jest idealne, a do tego zdjęcia są zaróżowione w centralnej części. Nie każdy to wychwyci, ale w pewnych warunkach widać to niestety jak na dłoni. Filmiki nie wychodzą jakościowo lepiej, chociaż można się bawić w 4K nawet. Na razie nie oceniam, zobaczymy co przyniesie aktualizacja. Wtedy dopiero będę wyrokował. Zajmę się też GPS‑em, który po wstępnych testach namiar łapie dość szybko i działa sprawnie, lecz niestety z lekkim opóźnieniem, więc kierowca musi się pilnować przy szukaniu uliczek...
Mów do mnie jeszcze i długo
2700 mAh to na pierwszy rzut oka mało, jak na telefon z takim ekranem, ale zastosowane nowoczesne układy okazują się naprawdę energooszczędne. Przy wykorzystaniu dwóch kart SIM (dual sim!), baterii starcza spokojnie na niemal 3 dni zwykłego użytkowania telefonu, czyli codziennych rozmów, czasem odnalezienia czegoś w necie, krótkich partyjek w proste gry. W słuchawce dobrze słychać rozmówcę, odbiorcy też nie narzekali na jakość mojego głosu. Pewna według mnie wpadka konstrukcyjna to dość ostro zakończona górna krawędź (czy też w sumie krawędź ekranu dookoła w ogóle), przez co telefon drapie mocno ucho przy dynamicznej rozmowie albo odciska na nim wyraźną kreskę przy takiej spokojnej. Mnie to irytuje, żonie nie przeszkadza. Może dlatego, że ma mniejsze uszy ;‑) Ogólnie płci pięknej słuchawka się bardzo podoba i nawet nie zwraca uwagi na oczywiste błędy bety systemu.
Przyczajony tygrys, ukryty ROM
Nie trzeba jakoś zbytnio przeczesywać Internetu, żeby zobaczyć, że programiści i sprzętowi kombinatorzy pokochali EP6000, zwłaszcza że telefon jest do tego fabrycznie zrootowany. W połączeniu z ceną sugerowaną na poziomie 120 dolarów to fajna propozycja dla pasjonatów. Na chwilę obecną jeszcze nie mam w pełni wyrobionego zdania na temat korzystania z tego smartfona po prostu na co dzień, z uwagi na błędy, ale mam nadzieję, że gdzieś w przyszłym tygodniu już na spokojnie będę mógł polecić go zainteresowanym wyrobami z Chin. Szykuje się w końcu nowy ROM, a poza tym także wypad w ładne strony, więc i zdjęcia się porobi ;‑)
Zachęcam do zadawania pytań odnośnie fona, bym sprawdził to i owo do kolejnego wpisu.