FantAsia: Xiaomi Mi Band 1S, czyli pastylka z pulsometrem, z którą się nachodzisz
15.03.2016 | aktual.: 16.03.2016 16:50
Zadbam nieco o zdrowie! Tak pewnie niejeden komputerowiec sobie dumnie obiecał, jak tylko poczuł odrobinkę wiosny za oknem. Cóż, najtrudniej wykonać pierwszy krok, więc by się przydał po prostu krokomierz. Bez sensu jednak kupować sobie urządzenie tylko z jedną funkcją, bo i z ewentualnego pulsometru się na pewno skorzysta. Naręczny pomocnik nie powinien także zbyt sztywno się prezentować na nadgarstku. W ten oto sposób, tak od słowa do słowa oraz po prześledzeniu nowych trendów, stałem się posiadaczem opaski Mi Band 1S, znanej również jako Pulse. Doskonale znaną i chwaloną konstrukcję chińskiej firmy Xiaomi wzbogacono o czytnik tętna. W sklepie Gearbest uboższy model wyceniono na prawie 16 dolarów, zaś usprawniony na 22, więc wybór tym bardziej jest tutaj oczywisty. Zawsze lepiej mieć coś ekstra za te kilka groszy więcej, niż później żałować braku dodatkowej funkcji.
Przed użyciem pastylki skonsultuj się z poniższymi parametrami:
- Bluetooth: 4.0
- Wodoodporność: Tak, IP67
- Akumulator: 45 mAh
- Waga: 15 gramów z paskiem
- Wymiary (samo urządzenie): 37 x 14 x 10 milimetrów
- Wymiar pudełka: 97 x 97 x 32 milimetry
Tyci, tyci
Produkt sprzedawany jest w malutkim, brązowym, kwadratowym niemal, twardym pudełku. Po otwarciu opakowania, od razu w oczy rzuca się charakterystyczna srebrna pastylka, czyli samo urządzenie, a do tego dochodzi silikonowa opaska, by je w nią wpiąć, plus specjalny kabelek USB do ładowania. Z jednej strony mamy tu standardową wtyczkę, z drugiej zaokrąglony port, zgodny z kształtem samego sprzętu. Poza tym otrzymujemy rozkładaną, skróconą instrukcję obsługi, całą w chińskich krzaczkach. Od razu rozejrzycie się w sieci za angielską. Ogólnie sparowanie Mi Band z telefonem nie należy do zadań wymagających doktoratu z fizyki. Jeśli tylko pastylka jest naładowana, przechodzimy do ustawień Bluetooth w smartfonie i łączymy się z nią. Ważna uwaga w tym miejscu jest tylko taka, że należy zadbać o brak innych urządzeń BT w pobliżu. Zakłócenia. Lepiej sparować się więc na boku.
Sprzęt ma dedykowaną darmową aplikację Mi Fit, która do pobrania jest ze sklepu Google Play. Z jej poziomu konfigurujemy opaskę. Zakładamy konto na serwerach Xiaomi, jeśli ktoś wcześniej takowego nie posiadał (najlepiej z poziomu strony Internetowej, by nie było problemów), podajemy nazwę użytkownika, płeć, rok i miesiąc urodzenia, wzrost, wagę, a także na którym ręku zamierzamy nosić Mi Band. Z podstawowych spraw to już wszystko. Na tym jednak nie kończmy. Warto doinstalować sobie aplikację Google Fit i połączyć ją z Mi Fit, bo zwyczajnie się da, a zawsze to wgląd w nieco inaczej ukazane dane. Sprzęt z miejsca rozpoczyna zbieranie informacji o nas, czyli przede wszystkim zliczanie kroków, które przeliczane są potem na kilometry oraz spalone kalorie. Standardowy limit dzienny do przechodzenia to 8 tysięcy kroków. Potem możemy przeglądać urobek dobowy, nawet z rozbiciem na poszczególne godziny, jak również zestawienie tygodniowe oraz miesięczne. Jeśli zdecydujemy się na stale włączony w telefonie moduł BT i skonfigurujemy dobrze Mi Fit, opaska za pośrednictwem trzech białych diod podpowie, ile planu wykonaliśmy. Jak się świecą już trzy to prawie tak zwany fajrant. Dodatkowo da się ustawić Mi Banda, by powiadamiał o zdarzeniach ze wskazanych aplikacji. Pierwsze z brzegu przykłady to migotanie przy odebranej wiadomości SMS lub wibracja, kiedy ktoś akurat do nas dzwoni.
Ach śpij kochanie...
Urządzenie pozwoli się także odszukać zdalnie, gdyż zawibruje na rozkaz ze smartfona, tylko jeśli się zapodziało na sofie to i tak go nie znajdziemy. Wibracja jednak przydaje się przede wszystkim do wybudzania się. Naprawdę fantastyczna sprawa, wspierana przez odczyty pulsometru. Ustawiamy w Mi Fit, o której chcemy się obudzić. Po tym nawet nie musimy już być sparowani z telefonem, bo opaska to zapamięta. Zamiast rankiem rzucać telefonem, który śmiał odegrać kurant o zadanej godzinie, budzimy się od miłej wibracji. Na spokojnie, bez większego ziewania, gotowi do podniesienia się niemal od razu, a to z uwagi na aktywowanie się „wibrudzika” w lekkiej fazie snu. O co chodzi: pulsometr raz na kilka minut łapie odczyt w nocy. Zasadniczo sen dzieli na mocny oraz słaby, mniej więcej wymierzając cykle zmian faz. Budzi nas akurat wtedy, kiedy szok związany z porannym wstawaniem jest więc najmniejszy, nawet na krótko przed ustawionym z góry czasem. To naprawdę działa. Co więcej, urządzenie potrafi zarejestrować chwilową przerwę w śnie i potem powtórny skok do łóżka, odpowiednio zaznaczając ten fakt kolorem na wykresach. Użytkownik dowiaduje się ciekawych rzeczy o sobie. Ja przykładowo mam lekki sen, do tego sypiam relatywnie krótko.
Jako osobna funkcja, pulsometr traktowany jest obecnie niestety po macoszemu. Żeby sobie zmierzyć uderzenia serca na minutę trzeba specjalnie wejść w rozszerzone opcje. Pomiar trwa kilka sekund i poza przybliżonym wskazaniem liczbowym dowiemy się tylko, czy puls mamy szybki, wolny czy też normalny. Zdecydowanie zabrakło mi pomiarów w regularnych odstępach czasu nie tylko w nocy, lecz również w dzień. Nie da się na razie nigdzie tego ustawić. Za to można skonfigurować urządzenie w roli klucza odblokowującego telefon z aktywnym BT. Zamiast PINów, zygzaków na ekranie lub innego mazania palcem, wystarczy się zbliżyć. Osobiście z tego nie korzystam, ale może komuś się funkcja przyda. Jest też chwalenie się „wynikami” snu lub chodzenia w kanałach społecznościowych, typu Facebook. W Mi Fit mamy także podgląd stanu naładowania akumulatorka. Bez stałego przesyłania powiadomień o rozmowach i wiadomościach oraz z pulsometrem w nocy zawsze, zaś w dzień okazjonalnie, schodzi go koło 3% na dzień. Starczy spokojnie na ponad miesiąc.
Lekko, stylowo, wygodnie
Opaski praktycznie nie czuje się na ręku. Przy pracy z komputerem należy ją niemniej ściągać, bo metalowym guzikiem od paska porysujecie biurko. Jeśli o kroki chodzi, Mi Band nieco zawyża wyniki, ale i tak daje sobie radę. Całkiem dobrze odczytuje postępy w marszu przykładowo z ręką w kieszeni kurtki lub przy trzymaniu parasolki. Bierze przy tym wyraźnie poprawki, bo nie zaczyna zliczania od razu, lecz dopiero, kiedy upewni się, że ruch nie jest przypadkowy, doliczając dopiero wtedy wcześniej przebyty dystans. Przy myciu zębów już taki mądry nie jest, traktując szorowanie jak przebieżkę ;] Mimo wszystko jednak jestem pełen podziwu dla tego małego gadżetu. Co ważne, prezentuje się on po prostu modnie, nawet na męskim nadgarstku, stanowiąc element biżuterii. Zaciekawia, zarazem nie rzucając się przesadnie w oczy. Nie mam zastrzeżeń do silikonowego paska. Urządzenie wczepia się weń ciasno, nie wysuwa się, raczej się samo nigdzie nie zgubi. Samo zapięcie też jest ciasne. Naturalnie zawsze można doinwestować w nowy pasek, także w innym kolorze, jak się zużyje stary. Są dostępne i całe metalowe bransoletki, choć to akurat opcja raczej dla kobiet.
Niedrogi zakup, a zmiana jakości życia niby drobna, lecz odczuwalna. Jasne, nic przesadnie ambitnego i drastycznego, gdyż mówimy tylko o zadbaniu o ruszanie, a także wysypianie się, niemniej warto było rozpocząć romans z Mi Bandem 1S. Może niebawem zmotywuję się do konkretniejszych działań sportowych i przyjrzę bardziej zaawansowanym konstrukcjom, przykładowo dla biegaczy? Czas pokaże. Na pewno mam świadomość, że zrobiłem krok, czy też raczej kilkaset, w dobrą stronę, nawet jeżeli urządzenie zawyża ich liczbę. To jeden ze sprzętów, który obdarzyłem uczuciem, bo stanowi on codziennego, niezastąpionego (na razie) przyjaciela. Znam osoby, którym zachwyt Mi Bandem przeszedł po dwóch tygodniach użytkowania, lecz u mnie na taką sytuację się nie zanosi. W sklepie Play czy nawet na XDA znajdziecie inne aplikacje współpracujące z opaską, zastępujące albo dopełniające Mi Fit. W miarę potrzeb, na pewno zdołacie wycisnąć z urządzenia więcej, niż ja na razie potrzebuję.