HaPe-X, czyli o kupowaniu używanych laptopów jeszcze słów kilka (na przykładzie czekoladowego notebooka HP 6570b)
07.05.2015 21:18
Raz na jakiś czas trzeba wymienić komputer. Tak jest i z tym nie ma się co kłócić. Jedni pójdą może w doinwestowywanie w podzespoły dla stacjonarnych PC, inni za to raczej machną ręką na stary złom, aby zacząć rozglądać się za wygodniejszym w użyciu laptopem. Ja, zainspirowany blogowymi wpisami niektórych, już dawno miałem zamiar przyjrzeć się rynkowi używanych notebooków. Ostatnio niemal równoczesna awaria trzech konfiguracji, z których korzystałem na co dzień, zintensyfikowała moje poszukiwania ciekawej maszyny w przystępnej cenie na allegro. Używek się nie bałem, wczytując się w uwagi użytkowników sprzętów kilku głównych marek. ThinkPady od razu odpadły, gdyż nie podobał mi się ich archaiczny wygląd. Skupiłem się na biznesowych oraz roboczych rozwiązaniach HP i Della, szukając wszystkomającego lapka do co najwyżej 1500 złotych. Po czasie doszedłem do wniosku, że chcę jednak maksymalnie trzyletni model z klawiaturą numeryczną plus portami USB 3.0, co zawęziło wybór do w sumie jednego modelu: ProBooka 6570b. Mało ich, ale miałem na oku pojedynczy egzemplarz. Nie było na niego chętnych, aukcję stale wznawiano z coraz niższa ceną. Podpytałem, dobiłem targu i niebawem położyłem na nim swe ręce.
Kilka uwag, czyli na co warto zwrócić uwagę przy poszukiwaniach:
- Po coś te pozytywne, negatywne i neutralne komentarze na allegro są, więc skupcie się najpierw na tych sprzedawcach, którzy mają 100% zadowolonych klientów. Będą mieli towar nieco drożej, ale odpowiadają za niego renomą. To daje nie tylko ufność, że nie kupicie bubla, ale kiedy coś nie do końca gra to łatwiej się też dogadać. Co ważne, starajcie się nie dobijać targu poza allegro. Niższa cena nie jest warta pozbywania się dźwigni handlu, jaką jest wlepienie liderowi neutrala/negatywa, gdyby coś było nie tak.
- Jeśli sprzęt teoretycznie ma gwarancję producenta, wybadajcie dokładnie sprawę. Sprawdźcie daną sztukę po numerze seryjnym na stronie wytwórcy, zadzwońcie na infolinię, dopytajcie sprzedawcę o przydatne papiery. Z życia wzięty przykład: bez odpowiednich świstków, w naszym kraju nie jest respektowany np. pakiet HP Care Pack wykupiony dla komputerów zagranicznych. Tutaj też możecie ugrać na cenie.
- Czytajcie dokładnie opisy aukcji, niczego nie bierzcie na wyczucie. Potem może się powiedzmy okazać, że zakupiony laptop nie ma nagrywarki, a zwykły napęd DVD. Z drugiej strony, jeżeli sprzedawca reklamował produkt jako 100% perfekcyjny, wtedy w przypadku stwierdzenia wyraźnych, ale nie uciążliwych wad, możecie dalej powalczyć o zejście z ceny lub jakieś sensowne zadośćuczynienie. Podeprzyjcie to punktem 1.
Laptop z miejsca nazwałem swoją czekoladką, bo jest w lekko mieniącym się brązie. To słodki kawał sprzętu, połączenie plastiku, aluminium i magnezu. Z baterią waży blisko 2,8 kilograma. Ma ekran 15,6 cala o rozdzielczości 1600 x 900 pikseli oraz naprawdę masę najróżniejszych złączy. Do kompletu zabrakło w sumie tak naprawdę tylko HDMI, ale jest DisplayPort. Poza tym czytnik kart pamięci, 2 USB 2.0, FireWire, eSATA/USB, VGA, slot ExpressCard (lewy bok), 2 USB 3.0 i Ethernet (prawy bok) plus porty szeregowy COM i wspomniany DP z tyłu. COM nie wiem czy sprawny, bo ma powykrzywiane bolce, co oczywiście szło w sprzeczności do zapewnień o absolutnym braku wad. Delikatne ryski na klapie być jakieś musiały, lecz po bliższym przyjrzeniu się obudowie wyszło na jaw, że HP był kiedyś z jakiegoś powodu rozkręcany, więc gdzieniegdzie i plastik odstawał, a jeden zatrzask nie wskoczył na miejsce. Sprzęt rozkręca się niemniej także po to, by po prostu go dobrze sprawdzić, więc nie było co panikować. Jest czytnik linii papilarnych, choć nie udało mi się go jeszcze uruchomić, ale to też mniejszy szczegół. Kiedyś może znowu z tym sobie powalczę.
Gorzej, że bardzo ładnie świecąca matryca HD+ AUO, bez bad oraz hot pikseli, podświetliła kilka niedoskonałości. Dziwne brudki pod matową powierzchnią plus przebarwienie na środku, tak jakby ktoś przejechał po ekranie palcem i tak zostało, bardzo mnie zasmuciły. Do tego stopnia, że rozważałem zwrot laptopa, co zresztą proponował sprzedawca. Po dłuższym zastanowieniu zdecydowałem się niemniej zostawić sobie komputer, testując wcześniej spostrzegawczość znajomych. Nie wiedząc o wadach, po prostu nie dostrzegli ich. Poza tym zawiasy chodzą jak nowe, zaś oryginalna bateria ma wydajność 90% (przy okazji, HP ma świetne oprogramowanie), co oznacza, że w zależności od sytuacji może pociągnąć od 3 do niby 6 godzin. Ładnie. Nowa matryca to wydatek rzędu 300 złotych, więc powiedzmy do przełknięcia, gdyby coś się miało dziać złego dalej, ale o rabat rzecz jasna warto zawsze powalczyć. Nie było mowy o zwrocie gotówki, za to znalazła się kostka RAM 4 GB od HP, co w rezultacie dało mi 8 GB. Komputer się praktycznie nie grzeje, cichutki wentylator włączy się tylko raz na jakiś czas. Głośniki poniżej gładzika szału nie robią. Bliżej im mono, niż stereo.
Kiedy przyjrzeć się laptopowi od spodu, w oczy rzuca się od razu port stacji dokującej. Takich używanych jest na allegro całe zatrzęsienie i powoli przymierzam się do zakupu którejś. Na stałe podłączona będzie do monitora oraz prądu, a lapka jednym wpięciem zamieniał będę w sprzęt stacjonarny. Ewentualnie komputer korzystać może z dodatkowej baterii. Co jest też po prostu super w tym notebooku to swobodny dostęp do podzespołów. Wystarczy wdusić niby-przełącznik i odskakuje cała klapa pokrywy, ukazując wnętrze. Odkurzenie HP 6570b to żaden problem. Jeśli będę chciał, dołożę moduł 3G, bo jest port i antenki. Nie ma ponadto kłopotu z wymianą procesora na szybszy (oczywiście w ramach obsługiwanych przez ten model), dlatego może kiedyś wpakuję Core i7 w miejsce obecnego i5‑3210M. Po grafice Intel HD 4000 cudów się nie spodziewałem, ale starsze gry chodzą całkiem ładnie. To nie jest jednak sprzęt do zabawy. To stacja robocza, na której zgrywał będę m.in. masę materiałów z bardzo starej kamerki z FireWire. Niegdyś do tego celu składałem sobie właśnie „wieżowca”...
Dysk twardy 2,5 cala jest przykręcany do swojej prowadnicy, wsuwanej i wysuwanej razem z nim z pomocą swoistej wstążki na górze, ułatwiającej ewentualną operację wymiany twardziela. Można powiedzieć, że obecnie mam wpakowane do czekoladki iście różane nadzienie. Wraz z nowym SSD Kingstona, który niedawno zamontowałem, z laptopa zrobiła się prawdziwie dzika rakieta HaPe-X. O tym przeczytacie jednak już w następnym odcinku. Teraz wspomnę tylko, że jest duża poprawa, nawet jeśli ktoś miał (starszy) dysk tego typu.