Tron na pewno istnieje! — czyli krótkie spojrzenie na „Nuklearny tron”
Witam! Chwila... Czegoś tu brakuje... No tak! Odpowiedniej ścieżki dźwiękowe... Zauważyłem już dawno, że są dwa (nie jedyne, choć zdecydowanie najpopularniejsze) podejścia do gier. Jedno, w którym liczymy na szybką rozrywkę, w którą nie zaangażujemy się zbyt mocno. Płytkie, szybkie, bez rozmyślnego sterowania, mechaniki, czy świata. Tacy tam wielbiciele Wezwanie Do Zapłaty Cła*. Są też i ludzie, którzy lubią gry będące wyzwaniem. Trudne gry, bo łatwe to może przejść każdy. Istnieją osoby lubiące, jak po popełnieniu błędu gra bierze ich za chabety i leje po mordzie. Lubią to, bo wtedy tylko słodsza jest zwycięstwo. Lubią patrzeć jak robią postępy, jak są coraz lepsi, mimo, że to tylko gra. Jednych z tych ludzi jestem ja, a gry, które sobie cenie, to mi: Znak Ognia: Tracja 776 (o której zresztą też napiszę), cała seria MegaMan i oczywiście Nuklearny Tron.
Mamy tutaj do czynienia z niecodzienną kombinacją. Strzelanina, dwuwymiarowa (kamera z góry), pixelowa, z elementami rozwoju postaci i niewiarygodną ilością unikalnych broni (coś około 88). Nigdy nie słyszałem o podobnej grze.
Kiedy małe muntanty rodzą się słuchają z zapartym tchem, z wypiekami na twarzy opowieści o Tronie. Tronie, który jest tam gdzieś daleko, daleko na tym odludziu, na którym usiąść może jedynie godna osoba. Kiedy są już duże część z nich siada przy ognisku i decyduje się wejść do portalu. Mimo, że nikt z niego jeszcze nie wrócił. Wędrują przez ryzykowny teren. Idą przez pustkowia, jaskinie, śmietniska, laboratoria... Wierząc, że każdy kolejny portal przybliża ich do tronu, jeżeli oczywiście jakikolwiek tron istnieje...
Jestem zachwycony sposobem w jaki został stworzony klimat tej gry. Z jednej strony mamy kolorowy, pixelowy świat w nieco komiksowo-kreskówkowym stylu z tymi wszędzie walającymi się świecącymi na zielono cząstkami plutonu... Z drugiej strony w tym świecie jest coś niezwykle przejmującego, coś co sprawia, że faktycznie czujemy ten smętny post-apokaliptyczny klimat. Może ta niepokojąca, niezwykle udana muzyka. Może styl gry, który nie da nam chwili na wytchnienie. Nigdy nie dostaniesz czasu na jakieś leczenie, uzupełnienie amunicji. Nie będzie żadnych przyjaciół, npc, ludzi próbujących podnieść na duchu. Ciągle walka, strzelanie na lewo i prawo, łapanie się coraz bardziej rozpaczliwe kolejnych szans na przetrwanie, tylko po to, żeby po jakimś czasie paść przygnieciony nadmierną ilością przeciwników.... Zdecydowanie nie nazwałbym tego cukierkową, przyjemniutką grą.
Aha i jak umrzesz, to giniesz. Całkiem logicznie, no nie? Zabijają cię i to tak na śmierć. Permanentnie. Bez żadnych zapisów. Jak chcesz zagrać jeszcze raz to zaczynasz od początku.
To teraz trochę na odskocznie powiem o możliwościach jakie nam ta gra daje. Postaci mamy aż dwanaście (i najprawdopodobniej dojedzie jeszcze parę) i oczywiście wszystkie kompletnie różne. Moja ulubiona to Steryd (ma on całkiem ciekawą historię: Dr. Steryd był jedynym człowiekiem, który przewidział koniec, ale wiedział, że nie jest w stanie nic zrobić, żeby go powstrzymać, więc nafaszerował się sterydami, żeby zwiększyć swoje szanse na przetrwanie). Jest to bardzo ofensywna postać, która dzięki swojej sile potrafi strzelać z obydwu swoich broni na raz, ale niestety z gorszą celnością. Oczywiście inne mutanty są niemniej ciekawe. Znajdziemy takie nastawione na ofensywę, defensywę, znajdowanie amunicji... Jakby tego było mało mamy też około trzydziestu różnych mutacji, które niesamowicie poprawiają nasze zdolności w grze. Na raz niestety można mieć zazwyczaj zaledwie dziesięć. Wspominałem może o dużej ilości broni, czyli coś koło 80? W każdym razie mamy dużo sposobów na rozgrywkę. Każdy będzie mógł sobie dopasować styl gry. Niektórzy wolą dokładne celowanie z potężnymi, choć wolnymi kuszami, inni ryzykowną zabawę z granatnikami, broń do walki w ręcz, albo po prostu, najzwyczajniej w świecie wybiorą klasycznego minigana, albo bazookę gatlinga... Na prawdę, w tych wszystkich opcjach jest się czym bawić, oczywiście, jeśli dożyjemy wystarczająco długo.
Czy warto kupić tą grę za 13$? Mimo, że kurs nie rozpieszcza to tak, myślę że warto. Oczywiście, chciałbym tutaj zaznaczyć (dla uniknięcia nieporozumień, które pojawiły się pod moim poprzednim wpisem), że jest to tylko moja opinia i nie daj Bóg nikomu nie rozkazuje, albo nie zmuszam do kupienia tej gry. Oczywiście, trzeba brać pod uwagę, że będziemy musieli się wykazać odpornością na takie zdarzenia, ale w zamian za to dostaniemy dużo przyswajalnych wrażeń. No i taki drobiazg, gra jest we wczesnym dostępie, ale tego się w ogóle nie czuje. Gra się jakby to był kompletny, pełnowartościowy produkt, no może poza tym, że ciągle dostajemy coraz więcej fajnych rzeczy, z każdą nową wersją. Polecam. Homar.
________
*Call of Duty ;)