Użytkownicy MegaUpload mogą stracić pliki
Associated Press poinformował, że dane przechowywane na serwerach MegaUpload mogą być skasowane. Amerykańska prokuratora odcięła dostęp do serwerów usługi i jeszcze w tym tygodniu wszystkie dane przechowywane na niektórych mogą zostać skasowane.
30.01.2012 14:34
Przewiduje się, że dane użytkowników MegaUpload mogą zostać skasowane już w czwartek. MegaUpload korzystał z usług zewnętrznych firm, od których wynajmował przestrzeń dyskową do przechowywania plików użytkowników. Niestety aresztowaniu zarządu i zamknięciu serwisu towarzyszyło zamrożenie kont MegaUpload, więc nieopłaceni podwykonawcy nie mają żadnego powodu, aby dalej opiekować się danymi. Amerykańskie firmy wynajmowane przez MegaUpload, Carpathia Hosting i Cogent Communications Group, nie skomentowały sytuacji, ale prawdopodobnie prokuratura będzie próbowała nawiązać z nimi współpracę w kwestii zabezpieczenia przyszłości danych. Na pozostawieniu plików zależy nie tylko ponad 50 milionom użytkowników usługi, których dane znajdują się na dyskach akurat tych dwóch firm, ale również prawnikom. Pliki mogą być materiałem dowodowym, który może oczyścić z zarzutów zarząd MegaUpload.
Sytuacja osób, które powierzyły MegaUploadowi swoje prywatne zdjęcia lub firmowe dokumenty, nie budzi zazdrości. Jednocześnie nasuwa się pytanie, czy w takim przypadku możemy ufać firmom oferującym przechowywanie danych w chmurze? Owszem, serwerownie rozsiane na wielu kontynentach dają nam gwarancję, że nawet jeśli Ameryka zatonie, nasze zdjęcia z wakacji wciąż będzie można pobrać z serwera w Azji. Ale jak pokazuje praktyka, ten plan nie bierze pod uwagę ryzyka, jakie niesie za sobą największy możliwy kataklizm — kasujące wszystko, co spotka na swojej drodze, prawo antypirackie. Materiały nielegalne powinny oczywiście być usuwane, ale gdyby ktoś skasował mi zdjęcia mojego psa, za przechowywanie których zapłaciłam, wierząc, że nigdy nie zaginą, byłabym bardzo, bardzo… niepocieszona.
Osobną kwestią jest skala zjawiska, jakim jest piractwo w Internecie. Stosowane obecnie licencje po prostu nie sprawdzają się w dzisiejszym świecie. Obecnie na świecie ściga się nastolatków, którzy pobrali kilka piosenek albo film, a przecież jest sporo sposobów żeby zarobić na materiale udostępnionym za darmo w Internecie. Najbardziej oczywistym są choćby reklamy i umieszczanie produktów w scenach (co zresztą ma miejsce już teraz i często ma fantastyczne efekty — wystarczy przypomnieć sobie buty Umy Thurman w „Kill Bill” albo Nokię 8110 w „Matriksie”). W ten sposób materiały dotrą do nawet większego grona odbiorców, a jeśli dystrybutor będzie miał kontrolę nad pobieraniem (co nie jest przecież niewykonalne), może dość precyzyjnie rozliczać się z potencjalnymi reklamodawcami i inwestorami. Dodatkowo można pójść śladem wydawców gier i zaplanować edycje kolekcjonerskie. Możliwości na pewno jest więcej, trzeba tylko wyjść poza szablon, w którym każdy pobierający filmy z Sieci jest piratem. No i jeszcze trzeba przestać być chciwym.
Swoją drogą, wieść gminna niesie, że MegaUpload wcale nie został zamknięty w ramach walki z piractwem. Kim Dotcom podobno przygotowywał grunt pod usługę innego typu — platformę umożliwiającą muzykom udostępnianie i sprzedaż swoich utworów z pominięciem wydawców, organizacji kontrolujących rynek w różnych krajach (RIAA, MPAA, ZAiKS i podobne). Oczywiście koncerny płytowe nie miały ochoty pozwolić na coś takiego, więc ruszyła ofensywa na MegaUpload. Szkoda, bo artyści niezwiązani z wytwórniami płytowymi dzięki takiej platformie otrzymywaliby do 90% przychodów ze sprzedaży piosenek i nie musieliby się tym z żadną organizacją dzielić. Zyski przyniesione przez dzieła miałyby być proporcjonalne do ich popularności, nawet jeśli ich utwory byłyby dostępne za darmo. Podobno w planach była również platforma umożliwiająca sprzedaż filmów z pominięciem dystrybutorów i podobnym systemem finansowania twórców. Wielcy biznesu nie lubią nowego, więc całkiem możliwe, że to właśnie dlatego Dotcom i jego współpracownicy są teraz za kratkami, a artyści nadal głodują.