Walka z rynkiem używanych gier - czyste mydlenie oczu?
Walka z obrotem używanymi grami to popularny w ostatnim czasie temat, zwłaszcza wobec wieści, że kolejne konsole Microsoftu oraz Sony miałyby upowszechnić rozwiązania ograniczające uruchamianie tytułów z "drugiej ręki". Podczas gdy jedni twórcy ochoczo popierają pomysł, inni starają się niby trzeźwo podejść do sprawy - chociażby Patrick Bach stojący obecnie na czele studia DICE, ekipy odpowiedzialnej za gry z serii Battlefield dla EA.
02.05.2012 12:49
Podkreśla on, że tracący na odsprzedaży producenci zarabialiby lepiej, co powinno przełożyć się na zróżnicowanie oferty, nie tylko cenowo. Zachęcić do odważniejszego eksperymentowania, tworzenia większej liczby niecodziennych, zaskakujących projektów. Obecnie mamy raczej powielanie popularnych schematów, trzymanie się pewnego wzorca zarobkowego (wystarczy spojrzeć na strzelanki FPP), by wyjść na swoje. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że używane gry są po części powodem stagnacji przemysłu, a także upychania na siłę elementów sieciowych w nowych tytułach.
Rzecz jasna gracze mogliby pozwolić sobie na sprawdzenie mniejszej ilości produkcji rocznie, ale ponoć warto zastanowić się, czy większy wybór marek i projektów nie jest tego wszystkiego wart. Od dawna wyraźnie sygnalizowana jest choćby tęsknota za porządnymi grami dla samotników, których obecnie nie opłaca się za bardzo robić, bo albo są szybko odsprzedawane dalej, albo piracone. Patrick sugeruje, że stare dobre czasy mogłyby powrócić. I wszyscy będziemy żyli długo oraz szczęśliwe...
Nie oszukujmy się jednak, bo teoretyzowania sporo, a zapewnień dotąd mało. Producent chce jak najwięcej zarobić, gracz jak najmniej wydać. Pierwszy dąży po prostu do wyeliminowania konkurencji, gdyż drugi zdecyduje się na produkt z drugiej ręki, tańszy niż nowy, przy tym często w idealnym stanie, bo zaoszczędzi. Owszem, jeżeli gracz będzie miał możliwość zakupu jakiegoś premierowego tytułu w atrakcyjnej ofercie, to nawet zapomni o pudełku oraz zestawie gadżetów, inwestując w cyfrową jego wersję. Ale czy zlikwidowanie rynku używanych gier przyniesie faktycznie obniżkę cen? Wątpliwe. Czemu nie mamy wyraźnych sygnałów, że tak właśnie będzie? Nikt nie zaoferował się jak na razie, iż przy ewentualnym wejściu blokad jest skłonny zejść z ceny, za to lamentuje się bardzo nad rosnącymi kosztami produkcji. Słabej jakości "hity" są przemilczane, zaś o potrzebie przede wszystkim szanowania gracza, niejako partnera biznesowego, też głośno wypowiadają się wyłącznie Polacy...