Warto reanimować nieco starsze notebooki
Zawsze wyznawałem zasadę, że każdy zepsuty sprzęt należy starać się jednak naprawić a nie przeznaczać od razu do utylizacji. Jeśli reanimacja okazywałaby się nieopłacalna, to taki sprzęt rozkręcałem i lądował w szafie w moim magazynie części zamiennych, by uratować mniej uszkodzone notebooki. Pisałem o tym już wcześniej i dzięki temu, wielu z Was od czasu do czasu ratuje mnie różnymi akcesoriami.
W efekcie wiele starszych maszyn nadal może cieszyć nowych użytkowników, którzy nie mogliby sobie pozwolić na zakup takiego sprzętu. W końcu wydajność procesora T3200 sprzed ośmiu lat niewiele odbiega od współczesnego mu mobilnego Intel Pentium z serii B ... Przynajmniej w przeglądaniu zawartości Internetu czy obejrzeniu jakiegoś filmu. Wiem, że nowe procesory są energooszczędne i mają dużo lepsze chipsety graficzne, ale to nie powód, by zrezygnować z wciąż sprawnego sprzętu.
Z czasem, trafia do mej szafy coraz więcej komponentów, które nieraz bardzo mi pomagają podczas napraw czy modyfikacji powierzonych mi maszyn. Jakiś czas temu zaczęły do mnie trafiać też całe kompletne laptopy, które zostały uznane przez firmowych informatyków za sprzęt nienadający się do naprawy... Jak się domyślacie, ich diagnozy raczej nie pokrywały się z rzeczywistością. Sam podejrzewam, że właściciele tego sprzętu chcieli po prostu zamienić notebooka na nowszy i bardziej nowoczesny model :) I jakoś tak się zdarzyło, że w ubiegłym roku trafiła na moje biurko swego czasu bardzo popularna Toshiba Satellite L300 z adnotacją, że po prostu nie działa. Docelowo miała trafić być prezentem pod choinkę do małej dziewczynki, fanki filmu "To się w głowie nie mieści”, co mnie dodatkowo zmotywowałoby, by naprawić ten sprzęt naprawdę porządnie.
Zabawy z dyskiem ...
Fakt, po uruchomieniu, Tośka wyświetlała nam znany i nielubiany BSOD oraz wciąż się restartowała, co mogło sugerować większe kłopoty, ale ja swoje wiem. Szybki test za pomocą LiveCD z prehistorycznym Ubuntu 9.04 jasno pokazał, że sam laptop działa poprawnie a sam problem tkwi w nieco zużytym HDD i prawdopodobnie w samym Windows XP. By potwierdzić swoją wstępną diagnozę, wrzuciłem dysk z Toshiby do kieszeni, podpiąłem do mojego kompa i skorzystałem z programu Crystal Disk Info, który szybko pokazał, że ten dysk należy jak najszybciej odesłać na zasłużoną emeryturę. Notabene, polecam każdemu, by od czasu do czasu sprawdzili swe HDD właśnie tym programem, co pozwoli nam uniknąć niepotrzebnej pracy i szybko zdiagnozować naszego twardziela.
Dzięki uprzejmości kolegi Januszka, odkupiłem od niego za grosze 128GB dysk SSD firmy Crucial, a na popularnym portalu aukcyjnym zakupiliśmy za psie pieniądze upgrade Windowsa 7. Nie miałem zamiaru oddawać tego sprzętu ze starożytnym XP czy Vistą. W planach był upgrade do Windows, 10, bowiem wiedziałem, że z wcześniejszych moich testów, że "Dziesiątka" doskonale działa na takim sprzęcie. Ponieważ L300 miał tylko 2 GB ramu DDR2, po przepatrzeniu mych zasobów, dołożyłem do 3 GB. Tutaj pewnie wielu się zapyta, dlaczego od razu nie zwiększyłem do 4GB, co wielu z nas wydawałoby się oczywistym rozwiązaniem. Niestety, większość tych Toshib obsługuje tylko do 3 GB i jak jeśli włożymy 2 kości 2GB to i tak pokaże nam tylko...2GB :( Trzeba pobawić się w uaktualnianie BIOSu, by można włożyć 4 GB, ale czasem po prostu to nie ma sensu :)
To była ta łatwiejsza praca z notebookiem. :D
Każdy użytkownik laptopa zauważa, że z czasem ich wymarzona maszyna coraz szybciej się nagrzewa. Powodem jest zbieranie się kurzu pomiędzy wiatraczkiem a radiatorem przy wydmuchu. Nie spotkałem jeszcze kilkuletniego laptopa, który w mniejszy czy większym stopniu nie miałby już tam filcowego kożucha. Aha, mogę podpowiedzieć, że dmuchanie tam sprężonym powietrzem absolutnie nie pomaga, trzeba niestety wyczyścić hmm... bardziej klasycznie.
O ile w większości takich konstrukcji, dostęp do takiego wiatraka jest raczej prosty, tak w przypadku Toshiby Satellite i tańszych HP, trzeba mocno się nagimnastykować by się do niego dobrać. Na szczęście jest strona IFIXIT oraz poradniki na YouTube, które nawet największemu laikowi pomogą rozkręcić notebooka na czynniki pierwsze. Nie mniej, wolę ostrzec, że to co widzimy na filmiku, nie zawsze jest tak proste jak w rzeczywistości i czasem lepiej komuś to zlecić niż uceglić sobie laptopa na własne życzenie. Gdy już po pokonaniu wielu przeszkód, wreszcie dotrzemy do wnętrzności Tośki, to widok może być niezbyt przyjemny.
Jak sami widzicie na powyższych obrazkach, nie zdążyliśmy jeszcze dojść do wiatraczka a już nas witają kłęby kurzu, które w zasadzie mają fatalny wpływ na elektronikę. Dla naszego świętego spokoju i by sprzęt dalej działał niezawodnie, oczyszczamy całego lapka pędzelkiem antystatycznym. Starajmy się nigdy do tych celów nie używać odkurzacza, bo przypadkiem możemy wciągnąć oprócz kurzu jakieś drobne elementy czy taśmy. Znacznie bezpieczniej będzie ostrożnie przedmuchać sprężonym powietrzem, pamiętając by dyszę trzymać w oddaleniu od sprzętu. Takie powietrze lubi się skraplać przy z byt bliskim kontakcie, a chyba nie muszę przypominać, że elektronika nie bardzo lubi się z wilgocią:)
Niestety, by dobrać się do wiatraczka Toshiby, trzeba rozbebeszyć całkowicie komputer, ale jak widać na powyższych zdjęciach, należało to zrobić, by kolejny właściciel mógł się długo cieszyć działającym bezawaryjnie lapkiem. Mając rozebrany sprzęt, można pomyśleć o zdjęciu ciepłowodów i wymianie pasty termo przewodzącej na procesorze, co powinno, moim zdaniem, być robione, co kilka lat. Pozostaje nam ostrożne skręcenie całości, pamiętając o kolejności śrubek. To ostatnie jest szczególnie ważne, bowiem nie raz miałem do czynienia z notebookami naprawianymi przez całkowitych laików, najczęściej jeszcze w różnych fazach upojenia alkoholowego. Efektem takich "napraw" było np. przebicie za długą śrubą laminatu płyty głównej, co niestety dość znacząco podnosiło cenę naprawy:)
Hardware to nie wszystko :)
Pozostała nam mozolna ścieżka przy instalacji OS i przygotowania komputera dla końcowego odbiorcy. Zazwyczaj wrzucam tylko LibreOffice, CCleaner, KMPlayer i AIMP. Zmieniam przeglądarkę na Operę lub Firefoksa oraz dorzucam kilka darmowych gier, które ruszą na tak starym sprzęcie i przynajmniej pod względem softu mam komputer gotowy. Stwierdziłem, że warto trochę spersonalizować komputer i ucieszyć obdarowaną dziewczynkę, więc na popularnym portalu aukcyjnym zamówiłem naklejkę na obudowę z odpowiednim motywem. Chwila zabawy z suszarką do włosów mojej żony, docięcie nożykiem do tapet i Toshiba wygląda od razu lepiej. Oczywiście Rzecz jasna musiałem dobrać tapetę, by pasowała do całości projektu, a efekt końcowy możecie sami ocenić :)
Nie zapomnijmy o energii
Oczywiście, nie można zapomnieć o jednym bardzo ważnym z punktu widzenia mobilności szczególe, czyli o baterii. Niestety, zazwyczaj w takich egzemplarzach, bateria trzyma raptem gdzieś ok. 30 minut, zakładając rzecz jasna, że w ogóle jest sprawna. Na nasze szczęście, rynek jest pełen zamienników w bardzo przystępnych cenach. Mi udało mi się zakupić do remontowanej Tośki, nową nieoryginalną baterię 4400 mAh w granicach 70 zł i w dodatku z 12 miesięczną gwarancją. Warto sprawdzić opinie o takich zamiennikach, bo mimo podanych parametrów nie wszystkie zamienniki są warte zakupu, o czym sam się kiedyś nieprzyjemnie przekonałem.
Ten konkretny lapek, ucieszył kogoś pod choinką, ale moja przygoda z tym konkretnym modelem Toshiby ku mojemu zdziwieniu trwa nadal. Po Nowym Roku, trafiły do mnie kolejne notebooki a wśród nich również znany i trochę przeze mnie przeklinany model L300. Tutaj okazało się, że uszkodzenia tego egzemplarza są dużo poważniejsze niż sądziłem i ożywienie tej Tośki zajmie mi trochę więcej czasu. I znów uśmiechnęło się do mnie szczęście, bowiem znany Wam bloger lordjahu nieodpłatnie przesłał mi uszkodzony, całkowicie martwy, drugi niemal identyczny egzemplarz Toshiby, którego swobodnie mogłem użyć, jako dawcy części zamiennych.
I tak też się stało. Okazało się, że wystarczy wymienić kabel od zasilania i nagle laptop ożył. Trafił do niego stary, ale wciąż sprawny HDD 160GB, który walał mi się po szufladzie, zwiększyłem ilość ramu i postawiłem od nowa OS. Miałem powody do zadowolenie, bo udało się przywrócić do życia kolejny lapek o parametrach nieodbiegających zbytnio od współczesnych maszyn. No może tylko nieco mniej smukły i o gorszej rozdzielczości ekranu :)
Ten konkretny komputer ma trafić do pewnego małoletniego kibica poznańskiej drużyny piłkarskiej KKS Lech. Przyznam szczerze, że ze mnie jest raczej kiepski kibic i jakoś nigdy nie utożsamiałem się z żadnym klubem, ale rozumiem takich ludzi :) dzięki pomocy nieocenionego Ronina miałem naklejkę, która w sam raz nadawała się do tego projektu.
Zachęcam Was po raz kolejny, byście starego sprzętu pochopnie nie spisywali na straty, bo komuś jeszcze może się przydać. Przy odrobinie chęci można sprawić komuś wiele radości. Oczywiście nie każdy lapek da się reanimować lub próba jego ratowania jest sensowna ale ja uważam, że jeśli taki sprzęt ma dwurdzeniowy procesor o taktowaniu ok 2GHz lub wyżej, to warto pochylić się nad takim notebookiem.
Wszak stary nie oznacza że jest bezużyteczny ;)