Wiralne wideo? Tylko z oficjalnego źródła, bo inaczej to „kradzież”
Sylwestra Wardęgi polskim użytkownikom YouTube specjalnieprzedstawiać nie trzeba – autor ogromnie popularnych,prześmiewczych klipów zarabia ogromne pieniądze na wpływach z reklam.Miesiąc temu magazyn Forbes podał, że najpopularniejszy z jegoklipów, materiał o psie-pająku, przyniósł Wardędze ok. 400 tys.złotych. Twórca tych filmików uważa, że mógłby zarabiać więcej, gdybytylko nie był „okradany”.
W sporach o ochronę praw autorskich zwykle oskarżonymi są osobyprywatne, a poszkodowanymi wielcy medialni producenci. Tym razemsytuacja się odwraca. W zeszłym tygodniu Wardęga oskarżył portalWirtualna Polska o to, że relacjonując sukces filmu z psem-pająkiemnie umieściła wideo w odtwarzaczu z jedynego słusznego źródła, czylikanału na YouTube, lecz z serwisu Wrzuta.pl, należącego do GrupyWirtualna Polska. Odtwarzanemu z tego źródła klipowi towarzyszyłyinne reklamy, z których autor nic nie miał.
Autor filmów uznał takie działania za kradzież – WirtualnaPolska miała przywłaszczyć sobie jego klip i zarabiać na nim. Inneserwisy, tak polskie jak i zagraniczne, zachowały się tymczasempoprawnie, osadzając oficjalny odtwarzacz YT z klipem z jego kanału,co zwiększało oficjalną liczbę odtworzeń (dziś już przekraczającą 109milionów).
Reakcja Wirtualnej Polski na sprawę była przewidywalna. Portalskasował cały tekst o sukcesie Wardęgi z serwisu finanse.wp.pl, anastępnego dnia usunął klip z Wrzuty.pl. Rzecznik portalu stwierdził,że usunięcie było standardową reakcją na informację o naruszeniu prawautorskich.
Komercjalizacja tego typu produkcji, która stała się możliwa wrazz umasowieniem YouTube i towarzyszącego mu systemu reklamowego,postawiła na głowie dotychczasowe oczekiwania twórców wiralnychfilmików w Internecie. Jeszcze w poprzedniej dekadzie cieszono się zpublikacji klipów wideo w kolejnych serwisach, wychodząc z założeniaże każdy nowy kanał dystrybucji to większa sława dla autora –dzisiaj niezależni „youtuberzy” chcą, by dostęp do ichtreści był możliwy tylko na ich warunkach. Niczym się to nie różni odpostawy dużych producentów treści, niechętnych koncepcji data mustflow (dane muszą płynąć).
Zarzuty stawiane przez WardęgęWirtualnej Polsce (a wcześniej Facebookowi, gdzie wrzucaniestworzonych przez niego klipów do Facebook Playera jest dość częstymzjawiskiem) nie uwzględniają jednak pewnej istotnej kwestii. Autorpopularnych filmów zapomina, że swoją popularność uzyskał nie tylkodzięki artystycznym zaletom, ale może przede wszystkim dziękipopularności serwisu YouTube. Tymczasem decydując się publikowaćswoje materiały w YouTube, w dużym stopniu tracimy kontrolę nad tym,co się będzie z nimi działo.
Mówi o tym standardowa licencjaYouTube, na której Sylwester Wardęga publikuje swoje filmy. Punkt 8.1stanowi, że zamieszczając w YouTube swoje treści udzielamy każdemuużytkownikowi tego serwisu nieograniczonej terytorialnie,niewyłącznej, bezpłatnej licencji na dostęp do jego Treści zapośrednictwem Usług oraz na korzystanie z takich Treści, ichpowielanie i rozpowszechnianie, opracowywanie na ich podstawieutworów zależnych, oraz ich wystawianie bądź wykonywanie w ramachzespołu funkcji oferowanych przez Usługi oraz w granicach dozwolonychna podstawie niniejszych Warunków. To, czy wgranie przezużytkownika Wrzuty.pl klipu wideo z YT na swoje konto w serwisie jestnaruszeniem powyższych warunków, musieliby już rozstrzygnąć prawnicy– ale bez sądowego wyroku w tej sprawie, oskarżanie innegoserwisu o „kradzież” w tym kontekście jest nadużyciem.