Wstępniak na nowy tydzień: 20 lat po pierwszym połączeniu z Siecią, w poszukiwaniu ducha tamtych czasów…
Choć nawet chciałbym w tym wstępniaku poruszyć inny temat, niemogę tego zrobić. To kwestia osobista – dokładnie 20 lat temu zrobiłemcoś, co zmieniło moje życie na zawsze. Jako urodzinowy prezentkupiłem sobie modem. Był wielkości kilkusetstronicowej książkiformatu B5, w solidnej metalowej obudowie, z kilkunastoma czerwonymilampkami na frontowym panelu. Z pecetem, maszyną z procesorem486DX@40MHz i 4 MB RAM, łączył się grubym kablem po RS-232C. Toniezwykłe urządzenie pozwalało mi na uzyskanie wdzwanianego dostępu zszybkością 14,4 Kb/s. Wdzwanianego, a więc opłacanego co trzy minuty,impuls po impulsie, na numer pierwszego w moim ówczesnym mieściedostawcy Sieci. Sławetny 0202122 ruszył dopiero rok później.
09.03.2015 | aktual.: 09.03.2015 11:53
Podłączenie się do Sieci było w 1995 roku czymś zupełnie innym,niż dzisiaj. Pierwsze, niezbyt skuteczne próby podjąłem na Windows3.11, uzbrojonym w internetowy pakiet Trumpet Winsock. Po kilkudniach nieustannych problemów z sieciowym połączeniem na „okienkach”,dostałem od kogoś CD z Linuksem Slackware i poradnikiem, jak zestawićna nim wdzwaniane połączenie. Poszło bez problemów – i takLinux stał się, jak dla wielu wówczas ludzi spośród tej garstkipolskich internautów, podstawowym systemem do Sieci. Wszystko inne (atego wszystkiego innego było całkiem sporo, nie żyliśmy wówczas wprzeglądarkach tak bardzo jak teraz) długo jeszcze należało doWindows.
Emocji towarzyszących pierwszemu połączeniu się z Internetem niezapomnę pewnie nigdy, podobnie jak i dźwięków wydawanych przeznegocjujący połączenie modem. Pamiętam też pierwszy program, jakiuruchomiłem. Nie była to żadna przeglądarka internetowa, lecz klientUsenetu, klasyczny, działający w trybie tekstowym slrn. Wkrótce potemruszyły kolejne użyteczne usługi – gopher, archie, ftp, irc,veronika – no i końcu WWW.
Przez okno na wirtualny świat, jakie wówczas sobie otworzyłem, nadługo wówczas uciekłem ze świata mięsa. Szkoła, do której wówczassporadycznie jeszcze chodziłem, poszła w kompletną odstawkę, caływysiłek wówczas włożyłem w pracę (jakoś trzeba było sobie przecieżopłacić te szalone rachunki telefoniczne) i Internet. Nie mogło chybabyć inaczej. Od wczesnego dzieciństwa wypatrywałem tego co inne,dziwne, niezwykłe, a w szarej i ubogiej rzeczywistości lat 90zawartość ówczesnej Sieci była przede wszystkim inna, dziwna iniezwykła. Ludziom, którzy zaczęli swoje życie w Sieci w tym stuleciutrudno sobie wyobrazić, jak bardzo odbiegała od codzienności.
Współczesny Internet (a może należałoby powiedzieć WWW, bo takmało zostało z tego wieloprotokołowego, wielonarzędziowego Internetulat 90) relatywnie dobrze odzwierciedla świat fizyczny,zainteresowania, hobby, wierzenia, postawy polityczne i ideologicznenormalnych Kowalskich. Urokiem Sieci sprzed 20 lat było ogromneskrzywienie ku wszystkiemu temu, co wygięte. Człowiek zainteresowanynp. religią więcej znalazłby w archiwach FTP popularnych serwerów natemat Kościoła Subgeniusza, dyskordianizmu czy Ordo Templi Orientis,niż materiałów o chrześcijaństwie czy islamie. W jednym folderzemożna było znaleźć akademicką literaturę o historii gospodarczejświata i doniesienia o reptilianach, UFO i Nowym Światowym Porządku.Więcej było o nanotechnologii niż o banalnej elektryce aut.
Typowy członek pierwszego plemienia, zamieszkującego wtedyInternet, był tak bardzo niepodobny do współczesnego typowegointernauty, że pewnie gdyby się spotkali, nigdy nie znaleźlibywspólnego języka. Byliśmy nerdami do szpiku kości. W 1995 roku NASKprzeprowadził pierwsze badania polskich użytkowników Sieci, którewykazały, że aż 22% z nas stanowią kobiety. Nie uwierzyliśmy w to,panowało powszechne przekonanie, że właściciele kobiecych nicków naircowych kanałach są grubymi, brodatymi mężczyznami w szelkach. Niebyło wśród nas prawników, lekarzy ni ekonomistów, na polskim Usenecieniekończące dyskusje toczyli ze sobą ludzie związani z fizyką,informatyką, matematyką, czy chemią. Takiego słowa jak „marketing”czy „reklama” nie znał chyba wówczas jeszcze nikt.Angielski był w praktyce naszym drugim językiem, bo przecież jedyneliczące się zasoby Sieci były dostępne tylko po angielsku.
Niemal każdy miał wówczas skrzynkę e-mail, zwykle albo na jakimśuniwersyteckim serwerze, albo komercyjną, u dostawcy wdzwanianegoInternetu. Moja pierwsza miała zawrotną pojemność 5 MB (zapychanąnieustannie przez te wszystkie subskrybowane listy dyskusyjne),łączyłem się z nią wykorzystując klienta poczty o nazwie Pine. Jakwspomniałem, WWW było w powijakach (podobno całkowita liczba stronnie przekraczała 23 tysięcy), niewiele tam ciekawego było, ale szybkosię zorientowaliśmy, że hipertekst to przyszłość, a świstak (gopher)to już niekoniecznie. Rozpoczęła się moda na tworzenie własnych„stron domowych”, niezgrabnych, pisanych z palca w vi czyinnym notatniku potworków w HTML, zawierających zwykle nikogo nieinteresujące dane o Twórcy Strony i zbiór polecanych przez niegolinków. Najzdolniejsi eksperymentowali z dopiero co zaprezentowanymprzez Netscape JavaScriptem, robiąc imponujące scrollery w paskustatusu przeglądarki.
20 lat później dobrze widzę, jak bardzo Internet odmienił tychludzi, którzy byli w nim za jego początków – i zastanawiam się,czy dziś we współczesnej cywilizacji dzieje się cokolwiek takiego, comogłoby w życiu młodych ludzi odegrać analogiczną rolę do tejawangardowej, niezrozumiałej wówczas dla mas techniki sieciowej. Mówisię o Internecie Rzeczy, ale ten Internet Rzeczy jest jednak czymśkompletnie innym, ruchem za którym stoją wielkie korporacje, i wktóry inwestuje się miliardy. Internet lat 90 rozwijał się oddolnie,staraniami ludzi, których kieszenie często były dziurawe. WspółczesnyInternet Rzeczy bardziej kojarzy mi się z latami 70 XIX wieku, kiedyto zaczęła się rewolucja przemysłowa, niż ze schyłkiem ubiegłegostulecia. W XIX-wiecznych Stanach Zjednoczonych miliony ludzizjeżdżały się do Filadelfii, by odwiedzić pierwszą Wystawę Światową,zobaczyć niezwykłe wytwory techniki, na czele z potężną maszynąparową Corlissa. Podobnie jak dzisiaj w odniesieniu do InternetuRzeczy, wtedy wszyscy rozumieli, o co chodzi. Prosty farmer czytał wgazecie o stalowych gigantach, myślał, jak zmienią one jego życie,ruszał w podróż by zobaczyć je na własne oczy – i rzeczywiście,już kilka lat później na jego farmie pojawiały się parowe traktory.Nikt nie miał wątpliwości, że to jest przyszłość.
Tymczasem w latach 90 tzw. normalni ludzie w Internet przecież niewierzyli. Do historii przeszedł artykuł z Newsweeka, opublikowanyraptem dwa tygodnie przed moim pierwszym włączeniem się do Sieci,którego autor, amerykański astronom Clifford Stoll, wyśmiał Internetjako zabawkę dla hakerów, która nigdy nie będzie miała realnegowpływu na rzeczywistość.
Jeśli więc nie Internet Rzeczy, to co? Robotyka? Szczerze mówiącnie widzę jakiejś masowej pasji związanej z robotami (choć oczywiścienisko kłaniam się umiejętnościom naszego Cyryllo). Biotechnologia?Faktycznie, sporo się mówi o opensource'owej biologii, ale wciąż prógwejścia w to jest tak wysoki, a sama dziedzina tak bardzo regulowana,że wątpię by doszło do umasowienia całej sprawy (w końcu podejrzewam,że większość rządów nie czułaby się zbyt pewnie, gdyby młode nerdyuzbrojone w wirówki i sekwencery bawiły się w ulepszanie wirusagrypy). Zostaje jedno – Bitcoin. Cała ta atmosfera wokółkryptograficznych walut przypomina mi właśnie te pionierskie lataInternetu. Skrzywieni w stronę dziwactw entuzjaści, sceptycyzmmainstreamu, nieśmiałe eksperymenty, kiełkujące oddolnie biznesy –to pachnie właśnie tamtymi czasami. I w sumie czemu miałoby byćinaczej? Internet stał się niespodziewanym narzędziem wolnościinformacyjnej, pozwalającym poza kontrolą rozpowszechniać wszelkieidee, komunikować się między ludźmi bez względu na barierygeograficzne i regulacje prawne. Bitcoin w założeniu jest narzędziemwolności finansowej, pozwalającym na handel poza wszelką kontrolą,bez względu na regulacje prawne.
Nie twierdzę tu, że Bitcoin podzieli los Internetu i stanie siękolejnym fundamentem cywilizacji naukowo-technicznej. Wciąż jeszczemożliwe, że okaże się całkowitym fiaskiem. Wypatruję jednak tychwszystkich młodych ludzi, podnieconych wizją uwolnienia pieniądzatak, jak ja 20 lat temu byłem podniecony wizją uwolnienia informacji.Czy spełniliśmy te nasze wizje? Gdzież tam, wszystko potoczyło się wsposób, którego żaden z cyberaktywistów lat 90 przewidzieć nie mógł,pod wieloma względami Internet stał się narzędziem inwigilacji ikontroli. A jednak nie wszystko z tej oryginalnej wizji zostałostracone, nikt już nigdy nie będzie mógł mieć monopolu na wiedzę iinformację. Pewnie więc i taki też los czeka kryptowaluty, odmiennyod wizji młodych entuzjastów, ale mimo wszystko przynoszący ludzkościcoś dobrego.
Tyle mojego wstępniaka, zapraszam Was serdecznie do lekturydobrychprogramów na ten tydzień. Przypominam, że dziś o 19:20kończymy konkurs współorganizowany z AMD. Redakcja weźmie sięnastępnie za sprawdzanie waszych odpowiedzi. Już wiemy, że nie będzienam lekko, ale postaramy się zrobić to jak najszybciej. Kolejnewieści w tej kwestii – już w najbliższym środowym programie nażywo, tym razem poświęconemu bardziej technice niż ludziom.