Czy w Orange pracują impotenci?
16.12.2014 03:25
Nie bez powodu dałem taki nieco prowokacyjny tytuł. Tak, to będzie kolejna część epopei narodowej na miarę literackiego Skobla pod tytułem "Jak to Ivellios reklamował rachunek u pomarańczowego operatora".
Zgodnie z tym, co było podane na stronie Orange Online, moja reklamacja rachunku opiewającego na kwotę 900 złotych miała być rozpatrzona do 15 grudnia - czyli do wczoraj. Reklamacja do teraz ma status "w toku", a data zakończenia sprawy radośnie i z premedytacją wzięła i zniknęła.
W związku z tym wykonałem wczoraj telefon do Biura Obsługi Klienta, gdzie dowiedziałem się, że "sprawa może się okazać na tyle skomplikowana, że zgodnie z prawem jej rozpatrzenie może potrwać do 30 dni".
Wspomnę tutaj, iż równie "skomplikowana" była sprawa reklamacji złożonej przez moją mamę rok temu - o czym pisałem w poprzedniej notce. Tam owe "komplikacje" nagle jak gdyby rozpłynęły się w powietrzu w momencie gdy mama uiściła całą widniejącą na rachunku kwotę. Operator niby uznał reklamację, a jak wyglądało odzyskiwanie - nie boję się użyć tego słowa - wyłudzonych pieniędzy, już mniej więcej wiecie...
Przeczytałem w wolnej chwili kilka wątków na forum Orange, dotyczących podobnych do mojego przypadków. Kwoty rzędu 1000, 2000, 7000, 9000, nawet 11 000 złotych, "nastukane" na różne sposoby - przekroczenie transferu, surfowanie po Internecie w smartfonie bez włączonej jakiejśtam usługi, błędna taryfikacja klienta przez operatora... wszystkie przypadki dużo poważniejsze od mojego, jeśli chodzi o kwoty na rachunkach. W większości przypadków sprawy udało się załatwić w przeciągu 2‑3 dni.
A ja już czekam ponad tydzień. I co? I nic, ani me, ani be, ani kukuryku, a ja muszę się kisić na jakimś marnym Internecie na kartę. A teraz jeszcze każą mi czekać "do 30 dni". R U Sirius, Orange?
Muszę zbierać materiały do pracy licencjackiej - a większość tychże w moim przypadku jest osiągalna tylko w Internecie. I żeby to wszystko pościągać, muszę raz po raz doładowywać konto i kupować pakiety transferu. Niby bzdet, jest teraz oferta 3 gigabajty za 3 złote na święta, więc można sobie hulać... no tak, tylko że skoro mam abonament to powinienem hulać w ramach abonamentu, a nie kupować i bez końca doładowywać karciaka tylko dlatego, że operator nie potrafi się uwinąć z rozpatrzeniem jednej głupiej reklamacji.
Czekam więc, aż "kochane" Orange się weźmie i nade mną, biednym niewinnym abonentem, w swojej wspaniałomyślnie wspaniałomyślnej litościwie litościwej litosnej litości się zlituje (tak, za dużo się kiedyś naczytałem Gombrowicza).
Wybaczcie ten twór językowy powyżej, pragnąłem jednak temu wyrazowi mojej frustracji nadać przynajmniej jakiś wymiar artystyczny ;‑)
Kończąc notkę, pozwólcie że wyjaśnię, skąd w tytule wzięło się słowo "impotencja" - ano stąd, iż błękitne kołnierzyki w Orange piep... yyy, tfu - *kochają* się z moją reklamacją już ósmy dzień, i jeszcze nie doszli... :)