Fitbit One - monitor aktywności i snu
Czasem na rynku pojawiają się rozmaite aplikacje czy urządzenia współpracujące ze smartfonem, tabletem czy komputerem, które pozornie nie są mi do szczęścia potrzebne. Mogę się świetnie bez nich obejść, jednak jak już je posiadam to stwierdzam, że mimo wszystko fajnie jest "to" mieć. Takie też było moje podejście do Fitbit One.
Ogólnie rzecz biorąc, Fitbit One to urządzenie służące do monitoringu aktywności fizycznej. O urządzeniach Fitbit słyszałem już wcześniej, jednak wychodziłem z założenia, że to może i dobre narzędzie dla osób bardzo aktywnie uprawiających sport, jednak dla osób mniej zaangażowanych to tylko zbędny gadżet. Myliłem się...
Fitbit
Fitbit w swojej ofercie posiada cztery typy urządzeń do szeroko rozumianego monitoringu aktywności fizycznej:
- Fitbit Zip - umożliwia liczenie ilości wykonanych kroków, oblicza jaki dystans pokonuje jego użytkownik w ciągu dnia i ilość spalonych kalorii.
- Fitbit One - umożliwia liczenie ilości wykonanych kroków, obliczanie dystansu, ile pieter "zdobył" użytkownik oraz umożliwia monitorowanie snu, oferuje zegar i dyskretny, wibracyjny budzik.
- Fitbit Flex - posiada dokładnie te same funkcje jak Fitbit One, bez funkcji zliczania pięter i bez zegarka, posiada jednak funkcje alarmu. Posiada on funkcję "osiągnięcia" czyli ustalam sobie np. że dziennie chcemy pokonać 10 km lub spalić 2500 kalorii, a opaska wyświetla nam ile nam brakuje do "osiągnięcia".
- Fitbit Flex - to opaska z funkcjami dokładnie takimi samymi jak Fitbit One oraz funkcja wyznaczania "osiągnięcia" jak Fitbit Flex.
Wszystkie urządzenia automatycznie synchronizują się z komputerem (trzeba zainstalować aplikację) lub telefonem (Android/iOS) o ile ten posiada Blueooth 4.0.
Do dwutygodniowego testu dostałem urządzenie Fitbit One.
Fitbit One - urządzenie
Fitbit One dotarł do mnie w pudełku zawierającym urządzenie Fitbit One, kabelek do ładowania, futerał, opaska na noc oraz dongle USB do komputera, przez który odbywa się synchronizacja. Całość wgląda dosyć estetycznie choć w pudełku brakowało mi instrukcji. Producent zamieścił niewielka karteczkę z informacją w kilku popularnych językach (do których język polski się nie zalicza), że pełna instrukcja obsługi znajduje się na stronie producenta. Na szczęście instrukcja na stronie jest dosyć wyczerpująca i głównie obrazkowa, więc nie powinno być problemów z dogłębnym poznaniem Fitbita. Bez czytania instrukcji też da się go używać. To jego pierwsza zaleta - prostota i intuicyjność.
Od lewej: Fiitbit One, gumowy klips, dongle USB, opaska na noc, kabelek USB.
Aby używać Fitbit One, trzeba go oczywiście naładować. Fitbit One posiada wbudowany litowo-polimerowy akumulator, jednak na stronie producenta nie znalazłem dokładnych informacji o jego pojemności. Do ładowania Fitbita należy użyć dołączonego przez producenta kabelka. Kabelek z jednej strony posiada zwykłą wtyczkę USB, umożliwiającą podpięcie go do komputera czy też dowolnej ładowarki USB, z drugiej strony jednak znajduje się specjalne gniazdo przeznaczone tylko do Fitbita. Urządzenie wchodzi do niego na "wcisk" i bardzo solidnie trzyma się w swoim gnieździe dzięki czemu może spokojnie zwisać z biurka bez ryzyka, że wypadnie z niego na ziemie. Wydaje mi się jednak, że trochę lepszym pomysłem byłoby zastosowanie w Fitbit One zwykłego gniazda micro USB. Obecnie w przypadku zagubienia lub uszkodzenia kabelka musimy zamawiać u producenta dedykowany kabelek.
Podczas ładowania Fitbit wyświetla ikonę obrazującą stan naładowania baterii. Proces ładowania kompletnie rozładowanego urządzenia do pełna, zajmuje nieco ponad godzinę. Skoro już jestem przy sprawach związanych z zasilaniem, na olbrzymi plus należy zaliczyć czas pracy urządzenia. Producent deklaruje, iż jedno naładowanie urządzenia wystarcza na minimum 5 dni pracy urządzenia (Fitbit One działa w systemie ciągłym i nie ma możliwości wyłączenia go). Deklaracje producenta w zupełności pokrywają się z rzeczywistością. Z mojego, dwutygodniowego doświadczenia wynika, iż po 5 deklarowanych dniach, urządzenie posiada około 20‑25 % baterii. O niskim stanie naładowania baterii użytkownik jest informowany poprzez konto na stronie Fitbita lub mailem, gdyż takowy jest wysyłany na skrzynkę pocztową podaną podczas rejestracji.
Fitbit One to niewielkie i lekkie (zaledwie 8 g) urządzenie. Występuje w dwóch kolorach - czarnym i burgund.
Od frontu, Fitbit wykonany jest z plastiku kryjącego ekran OLED na którym wyświetlane są informacje dotyczące naszej aktywności ruchowej. Urządzenie posiada tylko jeden, łatwo dostępny przycisk przy pomocy którego można przełączać się pomiędzy rozmaitymi danymi.
- Ilość kroków jakie użytkownik pokonuje w ciągu dnia. Dane są zerowane codziennie o północy.
- Dystans jaki użytkownik pokonał. W zależności od ustawień jest on w kilometrach lub milach.
- Kondygnacje to teoretyczna ilość pięter jakie użytkownik zdobył. Nie wiem niestety na jakiej zasadzie są one zliczane.
- Aktywność to kwiatek obrazujący ostatnią aktywność użytkownika. Czym użytkownik jest bardziej aktywny, tym kwiatek jest bardziej okazały. W to miejsce wolałbym mieć dane dotyczące stanu baterii.
- Godzina. Zegar można ustawić jako 24/12 godzinny.
Plecki urządzeni wykonane są z aluminium. Całość wykonana jest bardzo solidnie i wydaje się, że Fitbit bez trudu powinien znieść ewentualne przypadkowe upadki, a dodatkowym zabezpieczeniem jest gumowy klips w jakim przypinamy Fitbita. Biorąc Fitbita One do ręki wyczuwamy, że producent dba o jakość urządzenia, a mnie nie wiedzieć czemu skojarzył się z ziarnem fasoli i nazywałem go "fasolka".
Testuję Fitbita
Aby zacząć używać Fitbita, najpierw należy go skonfigurować. W tym celu musimy założyć sobie konto na stronie producenta oraz zainstalować oprogramowanie, dzięki któremu można synchronizować urządzenia z kontem. Fitbit nie przechowuje danych na komputerze lecz tylko na koncie, dzięki czemu oprogramowanie jakie jest instalowane na komputerze jest naprawdę minimalistyczne, pojawia się tylko dodatkowa ikonka w belce górnej (Macintosh) lub w pasku narzędziowym (Windows) za pomocą której, można wymusić synchronizację, dokonać aktualizacji "Fasolki" lub przejść do konta na stronie Fitbita.
Z uwagi na fakt, iż Fitbit posiada tylko jedne przycisk, całości konfiguracji można dokonać tylko za pośrednictwem komputera lub smartfona. Można ustawić w jakich jednostkach miary Fitbit będzie wyświetlał nam informacje, ustawić czasu czy budzik, a także ... "osiągnięcia". Tak jak napisałem wcześniej, Fitbit One nie wyświetla informacji o zdobytym "osiągnięciu", ale na stronie możemy sobie takowe zdefiniować (np. że w ciągu dnia zrobimy 10 tys. kroków) i informacje o "osiągnięciu" będą dostępne na stronie a dodatkowo stosowny komunikat może zostać wysłany mailem.
Gdy już wszystko sobie skonfigurujemy, umieszczamy "Fitbita" w gumowym klipsie, przypinamy go do ubrania i... zapomniamy że go mamy ze sobą. Sam klips jest wykonany na tyle solidne, że raczej nie grozi nam jego przypadkowe wysunięcie, nosiłem go przy kieszeni jeansów i nie odpiął się ani razu. Wykonany jest on z gumy, która jednocześnie stanowi dobrze zabezpieczenie w przypadku upuszczenia Fitbita na ziemię. Oczywiście niewielki rozmiar i waga sprawia, że o urządzeniu naprawdę łatwo jest zapomnieć. Trzeba wyrobić sobie nawyk przepinania go z jednych spodni do drugich. Mnie się nie zdarzyło o nim zapomnieć (w końcu go testuję więc pamiętam) ale gdybym miał go kilka miesięcy, pewnie zdarzyło by mi się zostawić go przypadkiem w domu. W tym wypadku opaska "Flex" lub "Force" wydaje się lepszym rozwiązaniem.
Fitbit One cały dzień pracowicie zlicza nasze kroki, spalone kalorie, przelicza dystans jaki pokonujemy i ile teoretycznie pięter zdobyliśmy. Nawet nie wiedziałem, ze dziennie pokonuje przynajmniej 20 kondygnacji, a po dwóch tygodniach użytkowania pokonałem ich 500 !!! Co ciekawe, nawet gdy leżymy nic nie robiąc, Fitbit bardzo powolutku dodaje kalorie. Początkowo sądziłem, że to błąd urządzenia, jednak znalazłem informację, że człowiek spala kalorie oddychając i ten niewielki przyrost jest właśnie z tym związany. "Ależ głupi ci Rzymianie !" - cytując klasyka Obelixa.
Sam proces zliczania kroków jest dosyć dokładny i rzeczywiście sensor wewnątrz urządzenia robi to dosyć sprawnie. Czasem jednak potrafi nam zaliczyć fragment jazdy autem jako bieg, co zapewne jest związane z "idealnie gładkimi", polskimi drogami. Nie są to jakieś duże ilości ale trzeba mieć świadomość, że drobne niedokładności się pojawiają. Orientacyjnie na 25 min jazdy samochodem Fitbit One zaliczał mi 2‑4 minut biegu.
Fitbit One ma także możliwość monitorowania snu i pełni także funkcje dyskretnego budzika. Przed położeniem się spać, należy przełożyć go do specjalnej opaski, którą zapinamy na niedominującej ręce.
Sama opaska zapinana jest na rzepa i wykonana z przyjemnego w dotyku materiału. Liczne otworki umożliwiają wentylację co zapobiega spoceniu się ręki pod nią. Opaska posiada specjalną kieszonkę do której łatwo wsuwamy i wysuwamy "fasolkę", a przez siateczkę widać wyświetlacz.
Gdy się już "wykokosimy" do spania, naciskamy i przytrzymujemy przycisk, a na ekranie pojawia się stoper i spokojnie sobie zasypiamy. Jeśli mamy ustawiony budzik, rano obudzi nas delikatna wibracja na ręce, co jest w mojej ocenie dużo przyjemniejsze niż wredny, klasyczny budzik, który aż prosi się o spotkanie z młotkiem. Co ważne, możemy określić sobie w które dni Fitbit ma nas budzić (np. tylko dni pracujące). Nie ma tu jednak możliwości ustalenia innej godziny budzenia dla każdego dnia. Szkoda. Gdy się już zwleczemy z łóżka, po synchronizacji możemy przeglądnąć informacje o "jakości" snu. Urządzenie sprawdza kiedy i ile razy mamy "niespokojny" sen, ile razy się wybudziliśmy i jaka jest efektywność naszego snu. W moim wypadku to jest całkiem nieźle 93% do 98%.
Jednak okazało się, że śpię zbyt krótko, stanowczo poniżej zalecanej normy.
Na naszym koncie mamy także możliwość edytowania danych dotyczących naszego snu co musiałem wykorzystać, gdyż ostatnio zdarzyło mi się zasnąć z opaską na ręce lecz nie zdążyłem już nacisnąć guzika. Na szczęście Fitbit cały czas czuwa, a następnego dnia wystarczy na naszym koncie uzupełnić godzinę zaśnięcia i pobudki.
Sam system kontroli snu jest dosyć ciekawy ale nie pozbawiony też drobnych błędów. Pierwszą, najmniej istotną wadą jest konieczność pamiętania rano, by zatrzymać liczenie snu naciskając przycisk. Jeśli zdarzy nam się zapomnieć, można to skorygować na koncie, ale czy urządzenie nie mogłoby stwierdzać, że skoro dzwoni budzik, a użytkownik po nim jest już aktywny ruchowo, to samemu nie odznaczyć zakończenia snu ? Drugą wada jest omyłkowe zliczanie kroków w ciągu snu. Przypuszczalnie niektóre, bardziej gwałtowne ruchy ręką z opaską w trakcie snu, urządzenie interpretuje jako kroki, stąd też zalecenie aby umieszczać ją na niedominującej ręce. W ciągu nocy naliczało mi od 20 do 62 kroków... no chyba że w nocy robię coś o czym nie wiem. Na szczęście producent przewidział takich niespokojnych śpiochów i istnieje możliwość zmniejszenia czułości Fitbita w trakcie snu, dzięki czemu ilość "kroków" w nocy nieco mi spadła.
Bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie poprawność synchronizacji urządzenia z komputerem. Dane są przesyłane automatycznie na konto jeśli jesteśmy gdy tylko znajdujemy się w odległości kilku metrów od urządzenia i wysyłane są co około 15 minut. W praktyce zasięg Fitbita do synchronizacji obejmował całe moje mieszkanie. Zauważyłem, że po spacerze z psem, wystarczy wejść do domu i ściągnąć buty, a urządzenie jest już zsynchronizowane.
Synchronizacja odbywa się także poprzez telefon i specjalną aplikację (u mnie iOS). Jednak mój telefon (iPhone 4) nie ma BT 4.0, więc w moim wypadku Fitbit nie synchronizował się przez telefon. Z poziomu aplikacji miałem tylko dostęp do podglądu danych na koncie oraz mogłem zmieniać ustawienia urządzenia. Jak jednak zachowuje się urządzenie gdy przez dłuższy okres czasu nie ma możliwości synchronizacji ? Z uwagi na dwutygodniowy okres użytkowania nie miałem możliwości sprawdzenia, ale opierając się na informacjach dostarczonych przez producenta, urządzenie jest w stanie przechować dane szczegółowe z siedmiu ostatnich dni. W przypadku gdy dłużej nie jest synchronizowane, zaczyna je sumować bez rozbicia na dziennne wyniki i tak może zapamiętać nawet kilka tygodni.
Podsumowanie
Fitbit One początkowo wydawał mi się tylko gadżetem dla sportowców i osób aktywnie uprawiających bieganie lub inne formy aktywności ruchowej. Ja w zasadzie skupiam się na spacerach z psem choć przyznam, że zaliczane są one raczej do tych długich (min. 3 x 45 minut). Jednak w trakcie użytkowania stwierdziłem, że urządzenie jak i konto Fitbit dostarcza tylu ciekawych informacji o naszym funkcjonowaniu, że jest to urządzenie także dla tych, którzy pragną wiedzieć więcej o sobie. Oprócz danych opisanych powyżej w moim teście mamy także możliwość planowania na naszym fitbitowym koncie diety, możemy kontrolować swoją wagę (Fitbit produkuje także wagi synchronizujące się z kontem - Fitbit Aria). Całość nie tylko służy monitorowaniu naszego zdrowia, ale stanowi świetny system wspomagania naszych starań, by prowadzić bardziej zdrowy tryb życia i przypuszczam, że może być niezłym motywatorem. Dla mnie "fasolka" z gadżetu stała się urządzeniem, które bardzo chcę mieć, a że już go musiałem oddać odczuwam poważny brak Fitbita. Może św. Mikołaj się ulituje.
Trzynaście dni użytkowania i testowania zaowocowało zrobieniem 190 tys. kroków, pokonaniem 635 kondygnacji i przejście 135 km.
Cena urządzenia (oficjalnie na stronie producenta to 99,95 USD) pozornie jest dosyć spora. Fitbit One jednak świetnie współpracuje z programem GymPact, który kiedyś opisałem we wpisie - "GymPact - jak zarobić na spacerze z psem". Wystarczy dziennie robić 10 tys. kroków (robiłem średnio 18 tys.) aby "zaliczyć" pakt z programu GymPact. Dlatego też wyliczyłem sobie, że jeśli za każdy tydzień aktywności dostaję średnio 2,20 USD to po 45 tygodniach urządzenie mam praktycznie za darmo tylko jeszcze nie wiem czy "One" czy opaskę "Flex"…
Fitbit do testów został wypożyczony z firmy RCS z Krakowa - autoryzowanego salonu sprzedaży Apple oraz dostawcy profesjonalnych rozwiązań dla branży poligraficznej.