Steam - zachęta do piractwa...
W swoim pierwszym wpisie chciałbym się podzielić z czytelnikami serwisu dobreprogramy krótką historyjką pokazującą, jak zostałem zachęcony do piractwa przez dużego producenta gier, któremu powinno raczej zależeć na czymś innym...
Ale po kolei...
Jakieś 10 lat temu wpadła w moje ręce gra Shogun Total War. Co tu ukrywać - gra bardzo mnie wciągnęła i dała do zrozumienia, ze właśnie takie gry lubię. Potem były inne gry z serii Total War, w które też grałem, aż w końcu pojawił się Shogun 2. Późnym piątkowym popołudniem (22 lipca b.r.) postanowiłem zakupić grę w wersji pudełkowej - mogłem oczywiście zaoszczędzić kilkadziesiąt złotych polskich i kupić sam klucz, a grę pobrać z Internetu, ale niestety, tu gdzie mieszkam jestem skazany na korzystanie z łącza oferowanego przez sieć komórkową z maksymalną prędkością 1 Mbps i dziesięciogigabajtowym miesięcznym limitem transferu.
Dzisiaj miał być ten szczęśliwy dzień, gdy zacznie się moja przygoda w celu zdobycia tytułu shoguna Japonii. Po południu zjawił się u mnie kurier z tej firmy, co ma skrót jak urządzenie do zasilania komputerów (i nie tylko) w przypadku awarii sieci elektroenergetycznej. Rozpakowałem paczuszkę i włożyłem pierwszą (z dwóch) płytę DVD do napędu mojego laptopa. Rozpoczęła się w miarę normalne instalacja. W miarę, bo musiałem sobie założyć konto w serwisie Steam, żeby właściwa instalacja gry się w ogóle zaczęła. Ale jakoś przez to przebrnąłem i instalacja ruszyła. Zanim nastąpił koniec musiałem jeszcze zmienić płytę DVD w napędzie na tą z numerem 2.
Gdy instalacja gry dobiegła końca, przyszedł czas na jej uruchomienia. Po dwukliku na odpowiedniej ikonce pojawił się komunikat, mówiący że trwa przygotowanie do uruchomienia gry. A potem okienko z informacją, że następuje aktualizacja gry i z nieaktywnym przyciskiem Graj. Uruchomiłem Steama, który pokazał to samo, czyli informację, ze gra się aktualizuje. OK - myślę sobie - pobierze się aktualizacja i wtedy sobie pogram. Pewnie to nic wielkiego - tak sobie pomyślałem, jak zobaczyłem, że wskaźnik pobierania pokazuje 83% (a minęło niewiele czasu). No to czekam... I czekam... I czekam... Mimo pobrania kilkudziesięciu megabajtów, wskaźnik dalej pokazywał 83%. Coś jest nie tak - pomyślałem. Po krótkim pogrzebaniu dowiedziałem się... 100% to 18 i pół gigabajta, a u mnie na dysku jest tylko niecałe 16...
Myślałem, ze może da się anulować aktualizację i od razu uruchomić grę. Ale się pomyliłem... Każda próba uruchomienia gry powodowała tylko wznowienie aktualizacji i pokazanie się okienka wskazującego jednoznacznie, ze uruchomienie gry będzie możliwe, gdy aktualizacja dobiegnie końca... Trochę pogrzebałem po różnych forach i wszelkie moje wątpliwości i niejasności zostały rozwiane... Gry się nie da uruchomić bez pobrania i zainstalowania aktualizacji. Nawet przełączenie Steama na tryb offline nic nie da. Jeśli Steam raz zobaczy, ze jest aktualizacja do gry, to nie pozwoli jej uruchomić, dopóki gra nie zostanie zaktualizowana.
Na grę wydałem ponad 100zł, więc tym razem zgodzę się stracić 30% miesięcznego limitu transferu i poczekać pół doby na pobranie się aktualizacji... Ale gdy następnym razem zainteresuje mnie jakaś gra i zobaczę na niej napis Steam, bez względu na to jak małą będzie to czcionką napisane, to gry tej nie kupię. Z premedytacją pobiorę wersję piracką. Dlaczego? Bo nie mam ochoty wydawać pieniędzy na legalnie wydaną grę i się potem denerwować. Skoro producent gry rzuca swoim chlebodawcom (czyli tym, którzy kupują ich produkty) takie kłody pod nogi, to jaki sens mają te wszystkie kampanie antypirackie? Przecież taka polityka jest, przynajmniej dla mnie, jawnym zachęcaniem do piractwa. I to bynajmniej nie piractwa mającego na celu oszczędzenie pieniędzy (jak to się zwykle dzieje), ale piractwa, którego celem będzie święty spokój. No bo pomyślcie sami, co jest lepsze - kupić legalny produkt i mieć potem z nim same problemy, czy też pobrać wersję piracką i cieszyć się nią bez żadnych problemów?