Jak pokonać automatyczne aktualizacje?
Jak wyprowadzić użytkownika sprzętu elektronicznego do szewskiej pasji? Dać mu coś czego nie chce! Pod pretekstem robienia dobrze: przecież dostajesz nową, darmową, super wersję, stabilniejszą, szybszą i co najważniejsze bezpieczniejszą. Tak automatyczne aktualizacje to wspaniały wynalazek, który jest złem!
Auto-update to ostatnio moda wśród twórców oprogramowania. Na szeroka skalę zaczął ją stosować Google w przeglądarce Chrome, ale nie jest to ani pionier, ani ostatni wydawca, który tak postępuje z użytkownikiem. W imię szeroko pojętego bezpieczeństwa aktualizacje dostarczane są nam na bieżąco. Celuje w tym zwłaszcza Adobe w ramach programu łatania dziur w super-bezpiecznym Readerze. Ci to jeszcze są uczciwi, bo dają wybór, czy chcemy automatyczna aktualizacje. Ale kto ma czas konfigurować program?
Inny ciekawy przykład: Skype. W przeciwieństwie do Adobe Readera, brak sensownego zamiennika, ze względu na ilość użytkowników. Pobieram starą wersję, bo nowa jest tak zasobożerna, że korzystanie z niej uniemożliwia normalną pracę z komputerem. Instaluję. Na chwilę zajmuję się czymś innym i bum! Nowa wersja już się pobrała i prosi o zainstalowanie. Niedoczekanie twoje - mówię sobie pod nosem, a moi koledzy z pracy patrzą na mnie jak na świra. Ale zgadnijcie co. Od tamtej pory, przy każdym uruchomieniu Skype, za każdym razem włącza się okno, które prosi o kliknięcie aktualizacji! I tak dzień w dzień po porannym włączeniu komputera. Wyłączenie aktualizacji automatycznej w opcjach nic nie pomogło, bo przecież już się pobrało. Grrr! OK. Znalazłem wolną chwilę, odinstalowałem, wyłączyłem połączenie sieciowe (!) zainstalowałem ponownie. W opcjach wyłączyłem automatyczne aktualizowanie. Yes!Yes!Yes! pokonałem system! Ale system, jak to system, nie poddał się bez walki! W piątek rano czekały mnie aktualizację XP i co ja widzę? Chcą mi zaktualizować Skype! Jak nie drzwiami to oknem! Odznaczam i klikam: nie powiadamiaj mnie o tej aktualizacji. Na razie wygrałem.
Porażka, czekała mnie przy kolejnej aplikacji: Dropbox. Oczywiście nowa wersja ładnie pożera RAM. Ściągam więc stara wersję instaluję, czekam na indexacje plików i co dostaję? Nową wersję! Się ściągnęła i zainstalowała sama. Patrzę w pomoc techniczną, a tam uprzejmie donoszą, że oni mają z reguły bardzo dobry powód do aktualizacji i nie robią tego bardzo często. Ja to rozumiem i chciałbym mieć najnowszą wersję, ale nie mogę, bo komputer jest wtedy małoużywalny. Tracę ja i traci Dropbox, bo muszę odinstalować ich klienta. A przecież wystarczyłoby dać możliwość używania starszej wersji, która działała i kompa nie zamulała.
Na komórce z Androidem korzystam z klawiatury TouchPal. Jest naprawdę świetna. Pod warunkiem, że nie zaktualizuję jej do najnowszej wersji, która jest zbyt zasobożerna w stosunku do możliwości mojego antycznego smartfona. A poza tym, przez rok użytkowania klawiatury "@" była zawsze po dłuższym przytrzymaniu litery "l". A teraz trzeba pyknąć klawisz symboli, i dopiero ma się dostęp do tego czego się szuka. Potem klawiatura wraca do stanu początkowego, ale mijają cenne sekundy. Ani to wygodne, ani sensowne. Nie lubię gdy ktoś zmienia moje przyzwyczajenia, szczególnie, że sami twórcy aplikacji mnie nauczyli, że małpa jest pod "l". Automatyczne aktualizacje są złe.
Czy mam prawo decydować o tym co dzieje się na moim komputerze? Święte prawo i wara od tego! Owszem, zgadzając się na instalację godzimy sie na licencję, a tam wyraźnie piszą czcionką 6px, że instalując zgadzasz się na auto-update. Problem polega na tym, że przeciętny użytkownik nie czyta, nie zastanawia się, nie wie. On potrzebuje Skype, albo Dropboxa, albo Readera. Wciskanie na siłę aktualizacji uważam za atak na prywatność i cudzą własność. O etyce nie wspomnę. Zasłanianie się względami bezpieczeństwa brzmi jeszcze sensownie, gdy mówimy o walce z terroryzmem albo z pedofilią. Ale nie w przypadku programu do czytania PDF‑ów!
Swego czasu Microsoft miał wielkie problemy ze strony różnych urzędów antymonopolowych, ponieważ domyślną przeglądarką w Windows był Internet Explorer. Zmusili go, by dawał wybór domyślnego browsera. Niczego innego nie żądam, jak właśnie wolnego wyboru. I nie chodzi mi o możliwość zainstalowania zamiennika. To, że mogę pobrać produkt konkurencyjny nie oznacza, że gdy już się na coś zdecyduję, to mam być oszukiwany. Pobieram wersję 1.6 i nie chcę supernowej 2.1. Możecie mi zaproponować nową wersję, pokazać zalety takiego rozwiązania. Owszem. Ale przy okazji poproszę o minimalne wymagania systemowe, żebym mógł ocenić jak aktualizacja wpłynie na działanie mojego systemu. Bo fakty są takie, że każda nowa wersja ma wyższe wymagania. Chrome był kiedyś rakietą, teraz staje się kobyłą. Skype potrafi mulić nawet na nowym sprzęcie, nie mówiąc o starszym. Dlatego chcę mieć wolnego wyboru. Nienawidzę, gdy ktoś mnie tego pozbawia. Irytują mnie kolejne okienka aktualizacji i chcę mieć kontrolę nad oprogramowaniem, które pracuje na moim sprzęcie. Pobożne życzenia? Microsoft udało się pokonać to i innych się uda. Wystarczy mały bojkocik. Już zacząłem.