[recenzja bestselleru] Raspberry Pi. Przewodnik użytkownika
30.12.2013 | aktual.: 31.12.2013 12:07
"Raspberry Pi. Przewodnik użytkownika " jest tłumaczeniem wydania, które w oryginale nosi nazwę "Raspberry Pi User Guide ", oczywiście autorami są Eben Upton, który jest współtwórcą samego Raspberry Pi oraz Gareth Halfacree, który jest dziennikarzem technologicznym - freelancerem.
Przewodnik, jak deklaruje wydawca, cieszy się nie mniejszym zainteresowaniem niźli samo urządzenie. Całkiem niedawno na liście bestsellerów zajmował dość długo drugie, a w tej chwili jedenaste miejsce. Jeśli wierzyć w taki wynik, wysnuwa się wniosek, że jednak Polacy nie chcą być z tyłu za zachodnimi sąsiadami. Szkoda, że Ministerstwo Edukacji pomimo nieprzychylnego wizerunku wśród obywateli, w tak istotnej dziedzinie, jaką jest IT, zapycha naszą młodzież wiedzą sprzed dekady. Uważam, że powstało wiele ciekawych i nowoczesnych projektów edukacyjnych na platformie Raspberry Pi. Myślę, że komentarze co do jednej ze szkolnych pozycji, mówią za siebie. Czy naprawdę tak wiele wysiłku i pieniędzy kosztuje tłumaczenie wartościowych projektów, jak i wdrożenie tych urządzeń do polskich szkół?
Kryteria oceny
Zanim przejdę do właściwej części tekstu, jaką jest recenzja, myślę, że należy się pewne sprostowanie. Wiadomo, że każda książka dedykowana jest pewnej publiczności, konkretnemu odbiorcy. Absolutnie nie jestem przekonany, że pewne odgórne założenia w przypadku większości blogowych recenzji mają jakikolwiek sens. Nie wydaje mi się, że dany przedmiot/soft/cokolwiek, zawsze odgórnie jest przeznaczane dla wszystkich. Stąd też, mając tenże aspekt na uwadze, wychodzę z założenia, że pod konkretnym kątem, dana publikacja winna być oceniana.
Częstokroć recenzujący są skłonni do porównań, które niestety, niejednokrotnie są dość, że absurdalne, to i nie na miejscu. Przykładowo istnieje w sieci niezliczona ilość w porównań winda:GNU/Linux. No jest to absurdalne same w sobie, bowiem jak można zestawiać gotowy produkt z dystrybucją, którą w zasadzie należy sobie samemu wybudować (mowa także o aspekcie sprzętowym; poza tym nie wszystkie dystrybucje są "gotowe"), skonfigurować i utrzymać. To tak jak gdyby równać możliwość zaspokojenia głodu w czasie klęski żywiołowej ze szwedzkim stołem na bankiecie... Wcale nie twierdzę, że nie ma i nie będzie komercyjnych wydań Linuksa, niemniej praktycznie nikt nie dostrzega lub nie chce dostrzegać tak elementarnych różnic.
Czym jest i do kogo skierowana zatem ta publikacja?
W moim mniemaniu, recenzowane tutaj wydanie stanowi swego rodzaju rozszerzoną instrukcję obsługi Raspberry Pi. Zrozumiałym dla mnie jest zatem stosowanie przystępnego słownictwa, jak i nacisk autorów na aspekt obsługi podstaw zarówno oprogramowania, sprzętu jak i nawet wprowadzenia do hardware hackingu. Poza tym autorzy skupili się nie tylko na przedstawieniu domyślniej dystrybucji dla Raspberry Pi, jaką jest Raspbian, ale także na opisie wszelkiego rodzaju ustawień i konfiguracji.
Uważam, że przewodnik został stworzony z myślą o osobach początkujących lub wręcz nawet i takich, które nie miały nic wspólnego z systemami z rodziny GNU/Linux, bądź i miały z nimi styczność, jednak brakowało im odniesienia do kwestii struktury takiego systemu i filozofii jego obsługi jak i działania.
Pod względem proporcji, jeśli chodzi o przekazane informacje w tejże publikacji można odczuwać niedosyt jeśli chodzi o aspekty sprzętowe, niemniej jednak z drugiej strony, wszyscy wiemy jak kończą przygrube instrukcje dostarczone do elektronicznego sprzętu - zazwyczaj zarastają kurzem w szafie;)
Na koniec zaznaczę, że sam do grupy początkujących osób siebie nie zaliczam. Z systemów GNU/Linuksowych korzystam codziennie od ładnych kilku lat, tak więc być może pewne aspekty z perspektywy początkującego przeoczę, acz dodam, że "wół jeszcze nie zapomniał o tym, jak cielęciem był". Pamiętam doskonale swoje pierwsze dni, tak więc pisząc tę recenzję, obiecuję mieć ten obraz cały czas przed sobą.
Oprawa
Przejdę już do części właściwej recenzji. Tu skupię się nie tylko na samej okładce, ale również i wnętrzu. W przypadku pozycji drukowanej, mamy do czynienia z miękką, matową okładką. Niektóre elementy graficzne okładki są uszlachetnione lakierem. Lakier jest położony na tyle nierówno na rewersie okładki, iż jestem skłonny przyznać, że mamy do czynienia z kleksem, a nie lakierem wybiórczym. Mam również obiekcje do fotografii samego urządzenia - jest wyblakła z obu stron okładki.
Sama oprawa, jeśli spojrzeć pod światło, ma niezły przebieg. Widać każdą skazę. Przy okazji tych oględzin naszło mnie wrażenie, że książka była drukowana w pośpiechu, po kosztach i niedbale. Ogólnie, owszem ma wygląd, ale wrażliwość i dostrzegalność takich wad każdy ma swoją. Jest jeszcze coś, na co jedni mogą nie zwracać uwagi, innych to rozdrażni. W oryginale książka z zewnątrz kusi balansem i przestrzenią, w polskim wydaniu mamy pchli targ na ostatniej stronie samej okładki. Ech, gdzie te czasy, gdy Helion reklamował się na ostatniej strony wewnątrz książki? Ogólnie puenta wedle mnie jest taka, że książki nie są przygotowane logistycznie (może wystarczy zwykła termokurczliwa folia na każdy egzemplarz?) lub/i zastosowano wątpliwej jakości materiały.
Jeśli spojrzeć na demonstracyjne wydania elektroniczne, wygląd okładki w zarówno polskim, jak i tym oryginalnym - angielskim wydaniu, nie powala z nóg. Na kwestię okładki jednak wydaje mi się, że należy spoglądać inaczej. Drukowana pozycja w stanie spoczynku powinna moim zdaniem wyglądać, gdyż się na nią patrzy zanim weźmie się do ręki, wiąże się z tym pierwsze wrażenie. W elektronicznej wersji, okładka jest bardziej ciekawostką niźli czymś, co powinno przyciągnąć potencjalnego czytelnika-odbiorcę. Ja otwierając zazwyczaj e‑booki, gnam do spisu treści, który jak dla mnie, koniecznie powinien być interaktywny.
Co by nie pisać, nie na darmo istnieje przysłowie, że "nie ocenia się książki po okładce". Przejdźmy zatem do oceny wnętrza od strony wizualnej. Będę opisywał wersję zarówno angielską jak i polską. Zaznaczę, że paradoksalnie nie miałem do czynienia z wersją angielską drukowaną, jak i polską, cyfrową. Jeśli ktoś z Was posiada którąkolwiek z wyżej wymienionych wersji, dajcie znać, wpis w ten czas uzupełnię.
Zacznę od oryginału w wersji angielskiej. Otóż przeglądając demo, można dojść do błędnego wniosku, że wersja cyfrowa angielska jest monochromatyczna, znaczy potocznie rzecz ujmując - czarno-biała. Otóż nie. Wersja angielska cyfrowa zawiera obrazy w kolorze, z drukowaną zaś, nie miałem do czynienia.
Wersja polska, drukowana jest czarno-biała, demonstracyjny plik też sugeruje, że koloru brak, niemniej jak jest z polską wersją cyfrową, niestety, tego nie powiem, gdyż jej nie widziałem.
Wersje polska i angielska pod względem składu różnią się. Przede wszystkim w polskiej wersji zrezygnowano z finezji, jaką oddawały kapitaliki, proporcje numerów stron i nagłówki w wersji angielskiej, co przekłada się na drobny minus. Pozycja w rodzimym języku charakteryzuje się zgoła innym, wedle mnie oklepanym krojem czcionek, co też rzutuje, wedle mnie, ciut ujemnie. Też odnoszę wrażenie, że wersja polska nieco mniej oddycha, akapity zdają się być bardziej skondensowane, a czcionki - drobniejsze. Tu mimo wszystko należy wziąć pod uwagę specyfikę naszego języka, zdania po przetłumaczeniu z angielskiego na polski po prostu często puchną.
Zasadniczo, pomimo, że istnieją znaczne różnice w doborze czcionek, zachowano układ z wersji angielskiej. Koncepcja layout'u została utrzymana - mamy skład jednokolumnowy, z szerokim marginesem zewnętrznym i nieco węższym - wewnętrznym. Grafiki dopasowane są do szerokości kolumn, są wyraźne, ale pod względem proporcji coś mnie kusi na stwierdzenie, że w stosunku do całości to jednak mała groteska. Zapewne mój odbiór ma umotywowanie w fakcie, że w stosunku do wersji angielskiej, pomniejszeniu uległy czcionki w wersji polskiej.
Marginesy, a światło. Wedle mnie, korzystniej byłoby przenieść światło z zewnątrz do wewnątrz i wzajemnie. Może jest to jakiś sprawdzony kanon, dla mnie od strony praktycznej, przy oprawie klejonej, szersze marginesy zewnętrzne od wewnętrznych to bluźnierstwo. W tym wypadku nie chcąc prasować książki, aby nie doprowadzić do jej rozpadu, w zasadzie wielkiego pola do popisu na rozwiązanie problemu za bardzo nie mamy. No ale ilu ludzi, tyle opinii - tu kto inny może mi zarzucić bluźnierstwo;) Podsumowując jednak wizualnie duch oryginału został przeniesiony całkiem wiernie!
Odnośnie wersji cyfrowej, angielskiej, przyznam, że nie żal jej kupować, pomimo 72 ppi, obrazy są na tyle duże, że w wypadku szalenie drobnych czcionek, po odpowiednim przeskalowaniu dokumentu, nawet najdrobniejsze czcionki na obrazkach, są czytelne. Dobrym przykładem jest rozdział opisujący Scratch. Wersji polskiej - cyfrowej, jak wspomniałem, nie widziałem, tak więc nie ocenię.
Na koniec do polskiej wersji drukowanej, znowu - się przyczepię. Nie podobają mi się kontrasty, odnoszę wrażenie, że zaoszczędzono na nafarbieniu. Wydaje mi się, że niektóre strony są bardziej nasycone farbą od innych. Niektóre obrazy, mimo wszystko, wedle mojej opinii, wymagały jednak większych kontrastów. Uwagi w ich aspekcie przytoczę przy recenzowaniu adekwatnych działów. Przyznać jednak należy, że trzymałem w ręku gorzej wydrukowane pozycje tego wydawnictwa.
Merytoryka
Przede wszystkim, zacząć od tego należy, że zarówno angielskie, jak i polskie wydanie ugryzł czas. Od momentu premiery angielskiego wydania minął ponad rok (polskiego - dwa miesiące), a w środowisku Raspberry Pi zaszło wiele, zarówno pod względem ulepszeń i zmian w repozytorium samego Rasbiana, jak i w aspekcie nowinek dotyczących peryferiów do tego urządzenia. Właśnie na dniach premierę miało GertDuino, a całkiem niedawno odświeżono moduł kamery, który już jest w stanie rejestrować obraz nawet w ciemności, co było także przyczynkiem do uproszczenia jej obsługi na poziomie programowym. Jak widać wszelkie działania wokół Raspberry Pi postępują nad wyraz dynamicznie, ciężko zatem nawet o to, aby wersja angielska podręcznika w ciągu nawet kwartału nie wymagała zmian, errat czy aktualizacji.
Przejdę teraz do najważniejszej, jak dla niektórych kwestii. Ile w wersji polskiej jest Polskiego? No cóż, tłumaczenie, przyznać należy, jest dość wierne. Techniczne słownictwo nie zostało zniekształcone, nie zauważyłem, aby przy próbach unikania powtórzeń, stosowano błędne sformułowania.
Tak wierne tłumaczenie, poza zaletami, niesie wady. Przede wszystkim, z jakiegoś względu ilustracje zostały przeniesione z angielskiego wydania, zatem nie należy się spodziewać, że zawartość przewodnika jest pełnym tłumaczeniem. W polskiej wersji nadal są stosowane angielskie pojęcia w zadaniach, a w odniesieniu do obrazków, angielskie określenia. Również rozdział o konfiguracji Raspbiana nie poprowadzi początkującego za rękę w kwestii zmian lokalizacyjnych z Angielskiego na Polski.
Czy to źle? No nie do końca, bo paradoksalnie, wgrywając obraz na kartę SD z Raspbianem, zaczynamy od angielskiego konfiguratora, angielskich ustawień, z systemem operacyjnym w całości po angielsku. Komendy, niezależnie od preferencji użytkownika co do języka w systemie, zawsze występują w języku angielskim. Można mieć żal do tłumacza zatem o to, że nie wszystko jest po polsku, niemniej warto wykazać też tu swoją wyrozumiałość, gdyż dostajemy wierne tłumaczenie, jak i jesteśmy w stanie powtórzyć wszystkie kroki opisane w przewodniku przy okazji ucząc się obsługi Raspbiana w wydaniu angielskim.
Moje spostrzeżenia i uwagi co do zawartości
Jak widać, środowisko Raspberry Pi jest całkiem dynamiczne. W jaki sposób został stworzony przewodnik zatem? Czy warto wstrzymać się i czekać na kolejne wydania? Na te pytania nie odpowiem bezpośrednio, ale przekażę w tym aspekcie swoje spostrzeżenia i przedstawię swój osobisty punkt widzenia.
I
Wedle mnie, przewodnik został stworzony aby naprowadzać. Działy stworzone są logicznie, mamy klasyczne wprowadzenie, w którym między innymi zawierają się ciekawostki sprzętowe, (które mogą zaskoczyć nawet osoby w pewnym stopniu obeznane z Raspberry Pi), aż po dział o podłączeniu R‑Pi oraz jego początkowej konfiguracji. Opisany jest sposób na łączenie do sieci bezprzewodowej, niemniej posiadacze samych modemów 3G/HSDPA nie znajdą dla siebie informacji.
Przedstawiony jest również sposób flashingu karty SD, jednak w opisie nie zostały wyjaśnione znaczenia parametrów wprowadzanej komendy. Może to wynikać z faktu, że książka ma formułę postępową, znaczy czytelnik jest początkowo zaznajamiany z najprostszymi praktykami, aby na podstawie zdobytej wiedzy, wraz kolejnymi rozdziałami, podnosić powoli wymagania względem umiejętności czytelnika.
II
W dalszej części opisywany jest sposób obsługi Raspbiana, naturalnie nie brakuje odniesień i analogii do samego Debiana, tak więc wiedza zapewne w znacznej mierze nie zatraci szybko na aktualności, jak i można tu mówić o pewnej uniwersalności, jaką ona może przynosić. Na początku tego rozdziału są omówione zagadnienia, bez znajomości których, ciężko mówić o racjonalnym czy świadomym korzystaniu z systemu GNU/Linux.
Na dzień dobry więc mamy wyłożone definicje m.in. o systemach plików, partycjach, powłokach czy GRUB'ie. Nie brakuje listy z deskrypcją najbardziej podstawowych komend. Po przedstawieniu powyższych aspektów opisany jest Raspbian, LXDE i oprogramowanie z nimi dostarczane. W dalszej kolejności opisywane jest tworzenie konta i nadawanie uprawnień. Przedstawiona została również struktura katalogów, poruszona została także kwestia układu fizycznego partycji, by ostatecznie dobrnąć do sposobu na instalowanie, usuwanie i aktualizację oprogramowania.
III
Kolejno opisane są diagnostyka i rozwiązywanie problemów. Omówione są tu najczęściej przedstawiane problemy, z rozwiązaniem których zwracali się także czytelnicy DP w blogowych komentarzach;) Są to problemy powiązane z myszą i klawiaturą, perypetie z zasilaniem, diagnostyka wyświetlanego obrazu, kłopoty związane z uruchamianiem oraz szczegóły w temacie konfiguracji sieci przewodowej. Rozdział zamyka często niezauważony wśród społeczności temat kernela awaryjnego.
IV
Temat konfiguracji kart sieciowych przewodowych, jak i bezprzewodowych jest dość świetnie opisany, jak dla początkujących na szczęście dość wyczerpująco. Sporo skupienia pochłonął rozdział o adapterach bezprzewodowych, gdzie opisany jest sposób na instalację firmware'u bez dostępu do internetu. Warto tu mieć na uwadze, że ze względu na specyfikę LXDE autorzy zrezygnowali z opisywania graficznych konfiguratorów, tak więc z tego względu opis czynności oparty jest o terminal. Świetny przykład na to, że czarne okna nie gryzą, a niektóre czynności po stokroć można wykonać szybciej niźli w GUI.
Opis konfiguracji przewodowej karty sieciowej jest zdecydowanie krótszy, ale kompletny, uwzględnia konfigurację DNS. Solą w oku jest absolutnie zignorowana w całej publikacji tematyka konfiguracji modemów HSDPA/3G. Domyślam się przyczyny, niemniej niektórzy mogą nie zrozumieć dlaczego temat w podręczniku nie został podjęty. W takim przypadku - jak zawsze - można odszukać pożądane informacje w sieci, niemniej niektórzy mogą mieć tu problem z dostępnością do polskiego materiału. W takich wypadkach polecam udział w dyskusji na forum Dobrych Programów, forum Picoboard.pl czy forum R-Pi.pl. Zamiast instalacji bezpośredniej takiego modemu, można także przemyśleć zakup routera obsługującego takie urządzenia.
V
Rozdział o obrazach z systemem operacyjnym i partycjonowaniu został potraktowany poważnie. Opisany jest manualny podział karty SD na partycje od podstaw w systemie GNU/Linux, przeczytamy o automatycznym jak i manualnym rozszerzaniu istniejącej partycji. Partycjonowanie przy użyciu graficznego narzędzia GParted zostało przedstawione na przykładzie całkiem lekkiej dystrybucji, która na szczęście mi nie umknęła wcześniej uwadze - Parted Magic. Podjęty jest temat przenoszenia swojego systemu operacyjnego na większą kartę. Uwzględnione są tu różne systemy operacyjne.
VI
Temat konfiguracji jakiejkolwiek dystrybucji wiąże się najczęściej z krwią, potem i łzami w komentarzach definicyjnego ZU. Czytelnik dowie się zatem m.in., że w R‑Pi próżno szukać BIOSu, przy okazji opisu poszczególnych konfiguracji, zostanie także przemycona nam wiedza w postaci możliwości nie tylko procesora multimedialnego, ale całego SoC'a w ogólności, a nawet spodziewać się należy fragmentu o ustawieniu napięć. Świetny fragment, w którym autorzy popełnili pełen terror na leniach patentowanych czy osobnikach bez ambicji;)
VII
Dalej przyjdzie nam przeczytać o Raspberry Pi w zastosowaniu domowym i serwerowym. Co do rozdziału o multimediach, można być spokojnym, co prawda od tego czasu, jeśli chodzi o XBMC zaszedł znaczny postęp we względzie wydajnościowym tego odtwarzacza, niemniej pozostawiając domyślną skórę (Confluence), bez przeszkód przebrniemy przez rozdział. Nawiążę tu do oprawy graficznej samego podręcznika. Na wydruku obrazy są przesadnie ciemne, w półmroku nie dopatrzymy się absolutnie niczego. Fakt, faktem, skóra Confluence jest z natury ciemna, niemniej graficy mając świadomość, że będzie to monochrom, powinni coś zrobić z kontrastem przed oddaniem przewodnika do druku.
VIII
Rozdział o usługach chmurowych, OpenOffice i GIMPie jest już nieco leciwy, moim zdaniem lepiej ze sklepu R‑Pi pobrać LibreOffice, który został zoptymalizowany i szybciej startuje jak i sprawniej działa, usługi chmurowe - wiadomo, żaden z dostawców nie chce stać w miejscu i zapewne zmiany są wprowadzane dynamicznie.
IX
O pracy ze stosem LAMP, zdobyć wiedzy można zaskakująco niewiele. Opisana jest instalacja rzeczonego stosu wprost z repozytorium, to samo dotyczy także instalacji Wordpress'a. No cóż, jestem w stanie zrozumieć, że to przewodnik dla początkujących, niemniej w tym rozdziale autorzy wedle mnie już powinni na czytelniku wymusić nieco więcej inwencji. Niestety, widać im samym inwencji zabrakło bo nie brakuje naprawdę skalowalnych projektów serwerowych, które powstają na Raspberry Pi jak grzyby po deszczu. Wybór pada głównie na R‑Pi często ze względów ambicjonalnych samych autorów projektu, w pogoni za często daleko idącą wydajnością i optymalizacjami na słabym sprzęcie. Z drugiej strony przy takim podejściu autorów przewodnika kryje się też pewna uznana praktyka - oprogramowanie w ramach repozytorium można uznawać za względnie zaufane, niemniej wykraczanie poza granice repozytorium, wiąże się zawsze z pewnym ryzykiem.
X & XI
Wprowadzenie do Scratch'a i Python'a raczej długo nie stracą na aktualności. Jeśli chodzi o ten przewodnik, podejmowana jest tematyka samych podstaw, w Raspbianie domyślnie dostarczane są niezbędne narzędzia do obu powyższych, tak więc pozostaje przysiąść i zabrać się za programowanie. Byłbym niesprawiedliwy, gdybym napisał, że czytelnika czeka niewiele więcej poza konwencjonalnym "hello world". Przed nim stoi niepowtarzalna szansa na napisanie pierwszej własnej gry - "Węża";) W tym samym rozdziale można nauczyć się podstaw programowania jeśli chodzi o obsługę sieci w Python'ie.
Rozdział ze Scratch'em chyba już nie może być bardziej atrakcyjny dla młodych (choć nie tylko) adeptów programowania. Czytając spis treści, fascynacja rośnie niczym napięcie w filmach Hitchcocka. Co prawda zaczynamy od oklepanego "Hello Kitty" (;P), niemniej później kontynuujemy naukę z wykorzystaniem dźwięku, przez stworzenie prostej gry, po interakcję z sensorami, a nawet podstawy robotyki z klockami LEGO!
XII
Zagadnienie hardware hackingu jest jednym z najobszerniejszych w podręczniku. Rozpoczyna się od opisu najbardziej podstawowych komponentów i przedstawieniu przydatnych narzędzi. Poruszona jest tematyka oznaczeń rezystorów, niemniej zdając się wyłącznie na przewodnik, ich rozpoznanie nie przyjdzie łatwo, bowiem rezystory odróżniają się pomiędzy sobą kolorami, a drukowany podręcznik, jak już wspomniałem, jest monochromatyczny.
Część podręcznika, w którym opisane jest GPIO jest zdecydowanie już leciwa. Co prawda wiele w nim wszelkiego rodzaju ostrzeżeń, niemniej nigdzie nie uwzględniony jest fakt, że nowsze modele R-Pi różnią się jeśli chodzi o rozmieszczenie pinów w GPIO od tych opisanych w przewodniku, w wyniku czego, mając egzemplarz urządzenia z innym rozkładem pinów, można niepoprawnie podłączyć przewody, w konsekwencji czego należy się spodziewać scenariuszy opisywanych w ramkach. Przed praktykowaniem ze sprzętem, zalecam zatem rozszerzenie teoretycznych horyzontów we względzie istniejących wersji Raspberry Pi celem zidentyfikowania swojego egzemplarza w kwestii rozkładu pinów w GPIO. W tym rozdziale znajdziemy informacje nt. instalacji i przykłady wykorzystania biblioteki GPIO w Python'ie .
XIII
Fragment przewodnika o płytkach rozszerzających uważam za wystarczający. Pomimo faktu, że wiele można napisać, wiele można dodać, wiele się zmieniło, jest całkiem dobrym punktem zaczepienia nawet dla kompletnych nowicjuszy-początkujących. Na koniec czytelnik jest zapoznany z podstawowymi technikami lutowania.
Kupić teraz czy czekać na kolejną edycję?
Co do oczekiwania na wznowione wydanie w języku polskim - nie wiem sam, czy w ogóle i jeśli tak, to kiedy, miałaby nastąpić aktualizacja tejże publikacji. Jak wspomniałem - pierwsze wydanie polskiej edycji tego przewodnika miała premierę 7 października 2013 roku. Biorąc pod uwagę, że przyszło nam czekać rok na wersję polską, nie znając angielskiego, można spodziewać się podobnego obrotu sprawy, w przypadku kolejnych wydań przewodnika.
Pierwsza edycja przewodnika w wydaniu angielskim miała premierę 14 września 2012 r., niemniej już jest wydana (2 grudnia 2013 ) druga edycja tego tytułu. Najnowsze wydanie jest wzbogacone między innymi o opis nowych możliwości wywodzących się z zastosowania kamery, prezentację sklepu z aplikacjami oraz jest podjęta tematyka oprogramowania upraszczającego dobór jak i obsługę dostępnych systemów operacyjnych - New Out Of Box Software.
Tym, którzy się obawiają się zdezaktualizowanego materiału w polskim przewodniku, podpowiem, że można pobrać obraz Raspbiana z okresu, w którym powstał pierwszy przewodnik. Tak więc można nawet i dziś pracować z podręcznikową wersją dystrybucji Raspbiana.
Reasumując, moim zdaniem jeśli ktoś rozważa zakup przewodnika o Raspberry Pi, powinien mieć na względzie fakt, że w obecnej chwili prowadzone są prace nad Waylandem /Westonem na potrzeby Raspberry Pi. W zasadzie w tym przypadku będzie można mówić o rewolucji, niemniej i tak fakt ten będzie solidnym przyczynkiem na jeszcze kolejne wydanie przewodnika.
***
Aktualizacja: Coś mi ciężko uwierzyć w przypadkowy zbieg zdarzeń, niemniej w dniu dzisiejszym (30.12.2013) na stronie wydawnictwa można nabyć recenzowany podręcznik w obniżonej cenie. Promocja ma trwać do jutra.
***
Zawartość tej recenzji stanowią wyłącznie moje poglądy, spostrzeżenia i opinie, których jestem jedynym autorem. Treść zawarta we wpisie jest subiektywna. Wszelkie działania wykonywane pod wpływem tego wpisu, czytelnik podejmuje na własną odpowiedzialność. Tekst nie jest pisany na zamówienie, a pozyskanie książki na potrzeby recenzji stanowi prywatny wkład autora tego wpisu.