Pani Krysia z księgowości – odcinek 4: bez zielonej diody nie będzie nic
13.07.2013 | aktual.: 17.08.2013 15:07
Witam, w kolejnym odcinku mojego cyklu, w którym opisuje moje przygody jako informatyk. Od ponad 10 miesięcy pracuje w firmie, która oferuje kompleksową obsługę informatyczną innym firmom z różnego sektora. I w skrócie praca polega na tym, że jak zadzwoni jeden z klientów i zgłosi, że np. Pani Krysia z księgowości nie ma internetu, to trzeba tam pojechać sprawdzić co się dzieje i zrobić. I nie ważne czy zrestartujemy komputer, zresetujemy połączenie sieciowe, kilka razy sobie klikniemy, zrobimy format(wraz z przywróceniem danych), czy wymienimy kartę sieciową. Chodzi o to, żeby Pani Krysia znowu miała Internet.
Na początku chciałem podziękować za ciepłe przyjęcie poprzednich części: dziękuje. Teraz przejdźmy do historii, kiedyś Robert Gawliński z zespołem Wilki nagrał piosenkę o tytule „Na zawsze i na wieczność”, jego tekst zaczynał się mniej więc tak:
Był chyba maj, Park na Grochowie. W słoneczny dzień, Zobaczyłem Cię.
Uważam, że ogólnie jest to bardzo dobry utwór i szanuje zespół Wilki za całą twórczość.
Zapewne w głowie każdego kto zdecydował się przeczytać ten tekst pojawia się pytanie do czego ja zmierzam. Śpieszę z wyjaśnieniami, otóż dzień, w którym wykonywałem to zlecenie nie był słoneczny, z nieba dość obficie padał śnieg, było jakieś -10 stonii Celsjusza i jak łatwo się domyślić to nie był „chyba maj”. To był grudzień, początki grudnia i moje początki w tej pracy. Ogólnie to był to taki okres w naszej pogodzie gdzie ludzie witali się słowami ”…(w miejsce kropek wstaw najpopularniejsze polskie słowo – wulgaryzm) jak zimno”.
Nie miałem wtedy służbowego samochodu, ponieważ nie posiadałem prawa jazdy, więc musiałem iść na nogach, ale to nie było daleko, jakieś 1.9km (Endomondo:P). Nie narzekam więc, tym bardziej, że byłem ciepło ubrany i towarzyszyła mi muzyka ze słuchawek. Kilkanaście minut i byłem na miejscu, wchodząc do sekretariatu musiałem śpieszyć się z wyjaśnieniem kim jestem i po co tu przyszedłem. Ale nie dlatego, że Panie były niemiłe i by mnie wygoniły, tylko widok żywego bałwana(takiego ze śniegu) mógłby je przerazić.
Udało się i nikt nie zszedł na zawał, i nawet nikt mnie nie wyrzucił, więc spokojnie mogłem zdjąć kurtkę zimową i przejść do badania sprawy… Dalej mi się nie uda nikogo trzymać w niepewność co było usterką. W sumie to można ją opisać dwoma słowami: niema internetu… No to ruszamy w poszukiwaniu internetu. Usiadłem przy jednym z trzech komputerów, włączyłem popularnego Firefoxa, wpisałem w pasku adresu jakiś równie popularny adres i rzeczywiście internetu nie ma. Czas zamienić się w typowego nerda i odpalić… wiersz poleceń. No co? Nie wszyscy na co dzień z tego korzystają :P. Na czarnym okienku z jakimś tekstem na biało wpisałem polecenie ipconfig, a to po to, żeby się dowiedzieć co jest moją bramą, kiedy już zdobyłem te cyferki do pracy zabrało się polecenie ping. Niestety mimo usilnych starań ping nie dał rady, nie mógł się porozumieć z bramą.
Pomyślałem, że odejdę od monitora, bo to jest szkodliwe i ileż można siedzieć przy komputerze, prawda? Udałem się więc na poszukiwanie jakiś urządzeń sieciowych, po kablach do celu. Długo szukać nie musiałem, pierwsze zanurkowanie pod biurka wyłoniło pierwszego switcha z pięcioma portami. Wyglądał na działający, a przynajmniej diody się świeciły, chwilę później znalazłem kolejny przełącznik, ten z kolei miał 8 portów. I też dawał znaki życia diodami.
No to płyniemy dalej, długo nie musiałem szukać, do trzech razy sztuka i był kolejny sprzęt z kablami do internetu. To nie był switch, był to zgrabny(yyy to w sumie kwestia mocno dyskusja) modem Thomson SpeedTouch (prawdopodobnie)546. I to on okazał się winowajcą, a do takich wniosków doszedłem widząc, że nie pali się nim żadna dioda. Na szczęście w czaszach technikum miałem taką nauczycielkę, która wpoiła mi zasadę(bardzo mocno mi wpoiła – pozdrawiam Ją serdecznie :) ), że jeśli coś nie działa to najpierw sprawdzamy połączenie fizyczne, czy kable stykają, czy wszystko jest na miejscu i siedzi pewnie. Przyszedł czas aby zastosować Jej zasadę. Z racji, że modem nie daje znaku życia zabrałem się za badanie kabla zasilającego i wyszło mi, że przy modemie wtyczka jest na miejscu, ale z drugiej strony kabla jest problem, otóż...
Wtyczka, która normalnie powinna się znajdować w gniazdku, jakimś cudem wyszła się przewietrzyć. Może nie do końca z własnej woli, ale to wyjaśnia dlaczego modem nie ma prądu. Wpiąłem więc wtyczkę na jej miejsce i wynurzyłem się troszkę aby sprawdzić jak się ma SpeedTouch. Diody migały, świeciły, tańczyły, przywracały Internet do życia. I możemy uznać interwencje za zakończ… Nie tak szybko! A co jeśli ta wtyczka wypadnie po raz drugi? W ruch poszły plastikowe opaski zaciskowe, które zawsze noszę w plecaku. Poukładałem wszystkie kabelki za biurkiem w taki sposób aby żaden nie napierał na wtyczkę, nie powodował innych utrudnień i żeby dało go się normalnie wypiąć. Za biurkami był jako taki porządek więc za dużo do poprawek nie miałem, zużyłem tylko kilka opasek.
Cała interwencja zajęła mi około 10 minut. Kontrolnie poczekałem aż modem od internetu się porozumie z centralą i uzna, że wszystko ok, co poskutkuje dostępem do sieci. I tak się stało, wszystko poszło sprawnie, więc interwencje zakończona. I nawet ten głupi śnieg przestał padać, można zatem spokojnie wracać.
Małe sprostowanie po zredagowaniu tekstu, oczywiście te 2 switche nie obsługiwały tylko tych 3 komputerów w jednym pomieszczeniu, budynek jest spory i znajdzie się w nim jeszcze kilka garści komputerów, które również korzystają z Internetu.
Koniec odcinka czwartego. Zapraszam do zadawania pytań i oceniania moich poczynań.