tsū – serwis płacący za aktywność, przed którym trwoży się sam Zuckerberg
Historia uśmierciła już wiele serwisów społecznościowych, które cieszyły się takim zainteresowaniem, że perspektywa załamania się ich popularności wydawała się niemożliwa. Dziś taki status posiada oczywiście Facebook. Mimo że co jakiś czas ogłaszana jest premiera jego potencjalnego następcy, serwis trwa niewzruszenie rozwijając się i umacniając dominację. Na horyzoncie pojawia się jednak nowy gracz, którego mechanizm funkcjonowania jest na tyle konkurencyjny, że Mark Zuckerberg uznał za konieczne uruchomienie aparatu cenzorskiego i blokowanie treści. Treści z serwisu tsū.
28.10.2015 | aktual.: 29.10.2015 10:02
Wyjątkowość wspomnianego mechanizmu nie dotyczy bynajmniej tego, jak serwis funkcjonuje od strony technicznej, jego funkcjonalności czy interfejsu. Mowa raczej o modelu biznesowym, który tak bardzo odróżnia się od facebookowego, że w teorii brzmi po prostu mało prawdopodobnie. Otóż założyciel tsū, Nowojorczyk Sebastian Sobczak, założył, że skoro Facebook czerpie korzyści na publikowanych przez swoich użytkowników treściach, to dobrym pomysłem będzie tę koncepcję… odwrócić.
tsū (znak japońskiego sylabariusza katakana, w którym prezentuje się całkiem sympatycznie: ツ) nagradza użytkowników za publikowane treści proporcjonalnie do ich popularności i zasięgu. Pieniędzmi. W serwisie są wyświetlane reklamy i to one – co chyba nikogo nie dziwi – są głównym źródłem jego zysków. Bardziej interesujące jest to, jak zarobione na nich pieniądze są rozdzielane. Otóż tsū zachowuje dla siebie ich dziesiątą część. Sobczak deklaruje, że reszta trafia do aktywnych użytkowników.
Podstawą takiego działania jest założenie, że zarabiać na publikowanej treści powinien przede wszystkim jej autor, a nie serwis, który jest ośrodkiem w procesie komunikacji. W erze przedfacebookowej taki pomysł zapewne nikogo by nie zdziwił, dziś jednak stanowi novum, które cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem – w ciągu sześciu miesięcy konto na tsū założyło 3,5 mln użytkowników.
Zrobić można to jednak tylko za zaproszeniem, choć nie ma większych problemów w znalezieniu w Sieci osób, które chętnie się nim podzielą. Są bowiem za to wynagradzani jedną trzecią zysków wygenerowanych przez użytkowników, których zaprosili. Istnieje także możliwość przekazywania środków innym użytkownikom oraz na własny rachunek bankowy – opcja ta jest jednak dostępna dopiero po zgromadzeniu kwoty większej niż sto dolarów. Według deklaracji użytkowników, zgromadzenie jej po raz pierwszy zajmuje kilka tygodni.
Dlaczego jednak mielibyśmy pomyśleć, że (mimo możliwości zarabiania) tsū może stanowić dla Facebooka jakikolwiek problem? Bo tak myśli sam Facebook. Każda możliwość opublikowania tam jakiekolwiek wiadomości o tsū jest blokowana jako próba udostępnienia niebezpiecznej treści. Zablokowana została także możliwość powiązania kont. Oficjalnym uzasadnieniem (oprócz szerzenia niebezpieczeństwa) jest naruszanie przez tsū regulaminu wykorzystywania facebookowego API. Sobczak nie ma jednak zahamowań przed nazywaniem takich praktyk cenzurą.
Wspomniane 3,5 mln nowych użytkowników w ciągu sześciu miesięcy stanowi bowiem liczbę, która przewyższa sumę nowych użytkowników Twittera i Facebooka razem wziętych. Trudno stwierdzić czy wreszcie nadchodzi facebookowa odwilż, a tym, co może zagrozić imperium Zuckerberga jest rozdawanie przychodów użytkownikom. Z pewnością jednak rozwój tsū warto śledzić a to, na ile pomysł Sebastiana Sobczaka zakończy się sukcesem, zweryfikują nadchodzące miesiące.