Przypomnijmy, co to naprawdę jest okropny system, czyli parę słów o Windows Millennium
Skala narzekania na Windowsy jest dziś potężna jak nigdy dotąd, a sytuacja ulega nieodmiennie pogorszeniu bez przerwy, już od czasu Windows 8, wydanego w 2012 roku. Najnowsza odsłona Okienek oraz jej nachalna promocja zdecydowanie nie pomagają upadającej opinii, a podejmowane przez Microsoft kroki „zaradcze” są nierzadko tak nieziemsko chybione, że niejeden zastanawia się, czy nie ma tu miejsca jakiś auto-sabotaż. Największe obozy krytyków Dziesiątki, oczywiście poza użytkownikami samego Windows 10, którzy bez przerwy na niego narzekają, bo muszą z nim żyć, to oczywiście drużyna Windows 7 i, obecnie już znacznie skromniejsza, dzielna gwardia apologetów XP. Oba systemy są prezentowane jako „najlepsze”, będąc rzekomo szczytem możliwości rozwoju Windows. Domniemywane jest tu, jakoby poprzednie lata były jednorodną dorgą do perfekcji, osiągniętej w 2009 roku wraz z Windows 7 (lub 8 lat wcześniej, z XP). Wszystko potem jest jedynie pasmem błędów i wypaczeń oraz plugawą blasfemią. Bardzo wielu szeregowców z owych zespołów zdaje się nie pamiętać, jak wyglądała sytuacja ze stabilnością i „reliability” Okien w czasach sprzed Trustworthy Computing. Jednakże, wskutek upływu lat, proporcjonalnie ubywa użytkowników pamiętających nieco dawniejsze czasy, czyli okres panowania Windows 98. Były to doprawdy czasy mroczne, w których masowo używaliśmy oprogramowania o własnościach, które nie przystoją nowoczesnemu systemowi: mowa o braku obsługi wielu rdzeni, prawdziwych procesów, ochrony pamięci, kont użytkowników, elementarnej kontroli uprawnień i izolacji zadań, która pozwala na niewyłożenie systemu w przypadku awarii jednego programu. Tym bardziej niesamowite jest, że obecnie kochany i/lub świetnie wspominany Windows XP przez pierwsze kilka lat(!) był uznawany za źródło ciągłych problemów, przez co rzesze domowych użytkowników trwały przy wysłużonym Windows 98 Wydanie Drugie. Sytuacja zaczęła się powoli zmieniać dopiero w okolicach roku 2004, co zbiegło się z wydaniem przełomowego Service Packa 2, de facto nowej wersji systemu.
W międzyczasie powstał jednak inny produkt, będący efektem rzadkich przebłysków czkawki, jakiej dostaje rynek IT. Produkt, na który patrząc obecnie, nie sposób uniknąć pytania „kto u licha mógł twierdzić, że to będzie dobry pomysł!?”. Produkt przestarzały w momencie wydania i goszczący na półkach sklepowych której, niż rok. Microsoft Windows Millennium Edition.
Przestarzały w momencie wydania
To będzie zabawna retrospektywa. Zabawna o tyle, że dziś w informatycznym „mainstreamie” można autentycznie znaleźć mnóstwo ludzi, którzy w ogóle nie kojarzą wspomnianego systemu. Wszak premiera Windows Me miała miejsce już szesnaście lat temu. To szmat czasu. Nawet 10 lat, jakie dzielą nas od wydania Visty, to sporo. Zabawne jest również, jaką porażką okazuje się Millennium: znienawidzona Vista znalazła się bowiem na milionach komputerów i bez wątpienia przyniosła zysk. Nie można tego samego powiedzieć o Millenium. Dlaczego? Czym był ten zapomniany potwór, który w poprzedniej dekadzie był tak namiętnie porównywany z Vistą? Ano był on efektem historycznej nieuniknioności.
Wróćmy więc do roku 1999, gdy trwają żywiołowe prace nad Windows NT 5.0 oraz powstają pierwsze eksperymentalne kompilacje Neptuna. To właśnie wtedy nastąpił kolejny (z wielu) krachów terminarzowych w Microsofcie. Obawiano się rozjazdu jaki nastąpił kilka lat wcześniej z Cairo, więc próbowano rozładować atmosferę przez wycięcie z Windows NT 5.0 wielu obiecywanych funkcji. Gdy rynek zareagował grymasem niezadowolenia (wyrażanym w wartości akcji na giełdzie), zaszła potrzeba pokazania, że „wszystko jest w porządku” i zostatnie dostarczone na czas: ogłoszono więc, że Windows 98 będzie ostatnim systemem opartym o rozszerzony MS‑DOS. Przyszłość ma należeć tylko do NT. Wtedy wyszło na jaw, że wersja domowa Windows NT 5.0 nie powstanie, z powodu problemów ze zgodnością i wymaganiami systemowymi. Wdrożono więc plan awaryjny: zwiększono więc prędkość prac nad Neptunem, odsuwając go nieco w przyszłość. Branża IT znowu odpowiedziała ONZ‑owskim „głębokim zaniepokojeniem”, na co Microsoft ponownie podjął zagrywkę, ogłaszając, że NT 5.0 będzie się nazywać „Windows 2000”. Informując więc pośrednio, że prace zostaną ukończone w terminie, trudno będzie bowiem sprzedać system z „2000” w nazwie w roku 2001. Ponieważ okazało się, że nowa konsumencka wersja systemu ukaże się prawdopodobnie dopiero za 2 lata, zaistniała potrzeba wydania „naprawdę ostatniej” wersji opartej o MS‑DOS. W ten sposób na świat przyszedł Windows 98 SE, który początkowo (niedawno znaleziono na to dowody) miał być bezpłatną paczką-aktualizacją, na miarę większego Service Packa.
Neptune!
Tymczasem problemy terminarzowe zaczął sprawiać sam plan awaryjny w postaci Neptuna. Platforma NT uparcie nie chciała być gotowa dla użytkowników domowych (zwracam uwagę na fakt, że w pierwszych latach obecności Windows XP na rynku, odradzano ów system graczom!), ale wykonano już w ramach projektu Neptune bardzo dużo pracy kierowanej właśnie dla domowych pecetów. Przykro było ją marnować. Dlatego zapadła decyzja wdrożenia drugiego planu awaryjnego: rozwiązania oferowane w Neptunie zostaną przeportowane w dół do nowej wersji Windows 98, która będzie miała premierę przed świętami Bożego Narodzenia roku 2000. Rozpoczęły się prace nad bezimienną, trzecią edycją Windows 98, o nazwie kodowej „Millennium”. Rewolucyjne ułatwienia dla niekomputerowych użytkowników miały być dostarczone na sprawdzającej się w domu platformie MS‑DOS. Pierwszym z nich miały być oczywiście Centra Aktywności, o których już wspominałem. Ponieważ wymagały one „jedynie” przeportowania do Windows 98, oczekiwano wielu z nich już na etapie pierwszej bety, co jednak nie miało miejsca. Nie chodzi tu o to, że Centrów Aktywności nie było w wydaniu Beta 1. Gorzej. Nie było w ogóle wydania Beta 1. Nie było innego wyjścia, niż przesunąć Centra Aktywności na bliżej nieokreśloną przyszłość. Ponieważ prace nad dostosowaniem MS‑DOS do rosnących wymagań rynku PC ugrzęzły w plątaninie nierozwiązywalnych problemów, domowa wersja NT była niegotowa, a w Windows 2000 zidentyfikowano rzekomo 65000 usterek, które nie zostaną poprawione do momentu premiery, powstał ostateczny plan awaryjny: Whistler. Aby jednak upośledzić ów plan i doprowadzić do identycznych problemów z terminarzem, zdecydowano o dołączeniu do niego .NET, ale to inna historia…
Czołowa zaleta Millennium odpadła więc w przedbiegach: niemal natychmiast po rozpoczęciu prac nad systemem okazało się, że jego główna funkcja nie zostanie dostarczona. Zaplecze techniczne, stojące za Centrami Aktywności, miało zostać rozmontowane na dwie części: pierwszą, zwaną PC Health, która dostarczy jedynie kilka nowych funkcji w formie Centrów, oraz drugą: HTA (HTML Application), kontynuującą prace rozpoczęte w Neptunie. Dziś wiemy, że Centra Aktywności czekała na swoją premierę aż 13 lat i dostarczono je dopiero w Windows 8. Skoro jednak interfejs Windows „Millennium” będzie zbliżony do tego z 98 i 2000, jakie inne cechy ma mieć ów nowy system, które uzasadniłyby jego istnienie? Miały nimi być obsługa „mediów cyfrowych”, domowych sieci komputerowych i przezroczystej dla użytkownika obsługi internetu. Na etapie drugiej bety projektu Millennium próżno było szukać jakiejkolwiek z owych cech. Poza przeportowaniem apletów HTML dla widoku folderów z Windows 2000 oraz centrami aktywności dla Pomocy, jedyną nową funkcją było Przywracanie Systemu. To zabawne, że tak istotny element w stosie administracyjnym Okien został dostarczony w tak okropnym projekcie. Beta 2 projektu Millenium była tak rozczarowująca, że niemal nikt o niej nie pisał. Jedynie zawsze optymistyczny Paul Thurrott napisał obszerną recenzję, ale nawet on, zachwalając decyzję o niepchaniu Windows 2000 pod domowe strzechy, określił skalę poprawy względem 98 SE jako marginalną. Projekt walczył o swoją tożsamość. Był kwiecień 2000, dwa miesiące po premierze Windows 2000, a jedynym sensem projektu było wydanie oferty dla domu w roku o okrągłej dacie, w którym coraz trudniej sprzedać cokolwiek nazywającego się „98”. Realistycznie patrząc to o wiele za mało, ale 16 lat temu ta opinia wcale nie była oczywista: z jednej strony istniało ryzyko krachu wizerunkowego związanego z wydaniem systemu, który jest jedynie ładniejszą wersją poprzednika, a z drugiej – nieprzedstawienia dorocznej oferty dla użytkowników domowych, oczekujących błyszczących nowinek, w coraz szybciej zmieniającej się branży. Zatem decyzja o pracach nad projektem Millennium jest czymś, co obiektywnie nie ma sensu, ale w swoim czasie miało go podejrzanie dużo.
Czy trzecia beta się wybroniła? Otóż, co ciekawe, tak. Powłoka HTML Eksploratora została pobrana (żywcem) z Windows 2000, co w połączeniu z nową paletą kolorów dało zaskakujący powiew nowoczesności. Brakujące Centra Aktywności zostały przerobione na (pozbawione 70% obiecanych funkcji) aplety Panelu Sterowania, co pozwoliło na premierę kolejnych nowych możliwości w Windowsach: poza Przywracaniem Systemu były to aplet kontrolerów gier, aktualizacje automatyczne oraz, uwaga uwaga, WIA! Motyw z WIA jest szczególnie interesujący, pozwalał bowiem na radykalne uproszczenie współpracy ze skanerami i aparatami fotograficznymi. Pobieranie obrazów z urządzeń obrazowania zostało dodane w wielu miejscach typu „mała rzecz, a cieszy”: wzbogacił się o nią Paint, a domyślną przeglądarką obrazów został uproszczony Podgląd Obrazów. Obecność powyższych funkcji obnażała niedostosowanie wersji 2000 do oczekiwań użytkowników domowych. Ich brak był dobitnie odczuwalny, i mimo, że nie były one niezbędne do przeżycia, stały się oczywistym elementem nowoczesnego systemu operacyjnego. Problem w tym, że sam Millennium takim systemem nie był.
Jednak nie Neptune
Na tym nowości się nie kończyły: jedno z centrów aktywności zostało mocno przerobione z powrotem na aplikację Win32, ale wiele elementów poprzedniego interfejsu żyje w niej nadal: chodzi tu oczywiście o odtwarzacz Windows Media Player, którego nowa odsłona, w wersji siódmej, był multimedialnym kombajnem, czerpiącym mocno z ówczesnych programów takich, jak Real Jukebox. WMP7 oferował przezroczystą integrację z internetowymi serwisami multimedialnymi, jak radia internetowe oraz nieograniczone możliwości dostosowania interfejsu. Jednego ze skinów używam do tej pory :). Na bazie możliwości multimedialnych Windows Media oraz WIA zbudowano program Windows Movie Maker, używany do tej pory przez miliony początkujących YouTuberów, owiany niesławą i często identyfikowany z kiczem. Ja jednak twierdzę, że to doskonały program, który spełnia swoje niewygórowane zadanie wzorowo. Niestety nie można tego było powiedzieć o pierwszej wersji Movie Makera. Nie oferowała ona niemal nic, zbierając makabrycznie niskie recenzje. Wielu pokusiło się o twierdzenie, że pierwszy Movie Maker sprawia wrażenie aplikacji, o której wiadomo, że nie będzie przez nikogo używana – ale trzeba ją dodać na siłę do nowego peceta, żeby wypełnić punkt w umowie, który mówi, że sprzedawane urządzenie jest komputerem multimedialnym. Zmarnowana szansa, doprawdy.
Pozostałymi nowościami w Windows Me, bo tak nazwano oficjalnie projekt „Millennium”, były ochrona plików systemowych (której zabrakło w Windows 2000! Skandal!), obowiązkowe podpisywanie sterowników (ha!) oraz pakiet Gier Internetowych, legendarnych zabijaczy czasu, z funkcją czatu oferującą zamknięty zbiór wypowiedzi ;) Co ciekawe, to w Millennium zadebiutował niesławny Windows Messenger, zintegrowany z Outlookiem. We wnętrznościach systemu znajdowała się również obsługa platformy Microsoft Agent, ale nie zdążono wykorzystać żadnego agenta poza Merlinem, w dodatku tylko w jednym miejscu (kilka minut kreatora instalacji). Warto również wspomnieć o tym, że oferowano natywną obsługę pakietów MSI, w ramach Instalatora Windows. Podsumujmy więc nowości: administratorzy dostają Przywracanie Systemu, ochronę plików systemowych, podpisywanie sterowników, podsystem WIA, Instalator Windows i Aktualizacje Automatyczne. Wszystkich powyższych, tak naturalnych funkcji, brakowało w „profesjonalnym” Windows 2000! Ponadto, użytkownicy domowi otrzymali pakiet Windows Media, obsługę gamepadów, nowy DirectX, natywną obsługę pendrive’ów, wbudowany komunikator oraz niezwykle rozbudowaną pomoc. Pochodzenie niemal wszystkich owych funkcji przypisuje się dziś do Windows XP. Tymczasem pojawiły się one już rok wcześniej. Cały powyższy zbiór wydaje się być idealnym uzupełnieniem braków Windows 2000, oferując w dodatku niższe wymagania sprzętowe i pełną zgodność z grami. Co więc poszło nie tak?
MS-DOS wiecznie żywy
Naturalnie, do głowy przychodzi hipoteza, że świat poznał stabilność Windows 2000 i nikt nie chciał już walczyć z beznadziejnie wypadającym w porównaniu systemem z rodziny Windows 95. Aczkolwiek Windows ME oferował stabilność na tym samym poziomie, co swój poprzednik, a przecież w domach niemal nigdzie nie zagościło NT. Więc powód jest chyba inny. Oj tak. I jest ich sporo.
Przede wszystkim, biorąc pod uwagę grupę docelową i rozwój techniki, dostarczenie sprawnego systemu Millennium przy jednoczesnym oparciu go o MS‑DOS było zwyczajnie niemożliwe. I niestety trzeba się z tym zmierzyć: użytkownicy domowi, na masową skalę, używali okropnego sprzętu, skleconego w sposób cudem gwarantujący jakikolwiek działanie. W dodatku – i jest to problem przewlekły, który wróci wraz z Vistą – wszędzie brakowały pamięci RAM. Problemy ze stabilnością Millennium wynikały z tego, że opierał się silniej na modelu sterowników WDM. Oznacza to, że stabilność będzie malała przy załadowaniu sterowników VxD lub SYS/COM, a więc 16‑bitowych. Niestety, makabryczny złom zalegający w domach wielu użytkowników domowych, oferował beznadziejne sterowniki napisane na kolanie przez stażystów na Tajwanie. Ponadto, Microsoft popełnił błąd, reklamując wraz z Windows Me obsługę dwóch technologii: uśpienia i hibernacji. Oczywiście, obie wymagają kompatybilnych sterowników, oraz płyty głównej która naprawdę obsługuje ACPI, a nie jedynie kłamie (na pudełku lub w sterowniku). I teraz, gdy cała wspomniana gama potencjalnych problemów wreszcie zawali się człowiekowi na łeb i zawiesi, na jaw wychodzi wada projektowa Windowsów opartych o MS‑DOS. Awaria obsługi sprzętu kończy się niebieskim ekranem. Zawieszenie zadania kończy się zawieszeniem systemu. Niekompatybilny sterownik doprowadzi do dziwnych zamrożeń, czarnego ekranu, hieroglificznych komunikatów o błędach i w konsekwencji restartu i utraty danych, ponieważ w roku 2000 dalej wydawano system wykorzystujący tablicę FAT32. I jest to problem nie do rozwiązania. Sam Windows 9x działa wskutek cudu. Absolutnej magii, wyczarowanej przez geniuszy jak Aaron Reynolds. Jest brudnym obejściem ograniczeń archaicznego systemu MS‑DOS oraz przejściowego modelu VMM, który jakimś cudem udało się komuś sprzedać. Arogancją jest wręcz sprzedawać system oparty na nieskończonej martwej pętli, gdzie procesy są udawane, ochrona pamięci podrabiana, a sterowniki działają na trzech niewspółpracujących ze sobą warstwach. Jakim cudem na tak chwiejnej wieży postawiono jest Win32 – nie mam pojęcia. System zaprojektowany w ten sposób był przestarzały nie tylko w roku 2000, ale i w 1995. Stało się to boleśnie widoczne u progu XXI wieku. To, jak bardzo ślepą uliczką było inwestowanie w MS‑DOS okazało się wraz z premierą procesorów wielordzeniowych i komputerów z dużą ilością pamięci RAM.
MS-DOS wiecznie martwy
Żadna z owych technologii nie może być obsłużona przez DOS‑owe Windowsy i nie mogłaby być, niezależnie od tego, ile wysiłku włożyliby w to programiści. Mimo to, próby unowocześnienia rdzenia MS‑DOS zostały jednak podjęte: usunięcie trybu rzeczywistego MS‑DOS doprowadziło do płaczu, lamentu i problemów ze zgodnością (tryb rzeczywisty w roku 2000! Niech mnie ktoś zastrzeli!), bowiem dużo programów MS‑DOS nie potrafiło pracować, gdy jednocześnie uruchomiony był Windows. Niby był na to przełącznik w Edytorze PIF, ale tym razem włączał jedynie emulację. Co gorsza, wiele elementów współpracy z programami MS‑DOS jest wyraźnie niedokończonych. Od dwunastu lat (oczywiście nie bez przerwy…) usiłuję wywalić program MS‑DOS w Windows, aby otrzymać Kreator Zgodności, ukazujący, jakie były plany względem obsługi DOSa w Millennium. Wiem, że mi się nie przyśnił, pamiętam go bardzo dobrze. Jakby tego było mało, możliwość „wyjścia” do trybu rzeczywistego została usunięta. Jądro nie potrafiło już uruchomić się w takim trybie, a przełączanie aplikacji w „tryb pełnoekranowy” nie zatrzymywało już Windows. Swoją drogą, robi to wrażenie. Dotychczas, przełączenie aplikacji MS‑DOS na pełny ekran pozwalało przeglądać np. plik wymianu, co oznaczało, że Windows autentycznie nie pracuje. Tutaj wykonano górę pracy, żeby Tryb MS‑DOS zawsze pracował jako wirtualna sesja pod Windows. To ciekawe. Ilość pracy do wykonania jest tu nieproporcjonalna do potencjalnych korzyści z tego zadania, jednocześnie wnosząc wiele problemów.
Mamy więc system, który nie chce pracować z oszczędzaniem energii, wiesza się przy starszym sprzęcie i w dodatku źle obsługuje aplikacje MS‑DOS. Tymczasem jego poprzednik, Windows 98 SE, nie ma żadnej z tym wad. Bardzo trudno było też czerpać korzyść z zalet, policzmy bowiem, ile osób miało w roku 2000 skaner obsługujący WIA oraz takie cudo, jak aparat cyfrowy lub pendrive. Nie znam nikogo. Pamiętam za to doskonale, że skanery podpinało się wtedy przez port równoległy, lub przez dodatkową kartę rozszerzeń, gdzie trzeba było ustawiać zworki(!). Nie odważę się tutaj powiedzieć, że Millennium był zbyt nowoczesny. Próbował po prostu dostarczyć nowoczesne funkcje korzystając z fundamentu, który zupełnie się do tego nie nadawał. Oznacza to, że Windows 98 faktycznie jest końcem rozsądnego rozwoju platformy i wszystko, co nowe, należało opierać o NT. Przekonanie o tym, że należy wydać nowy system konsumencki w roku 2000 również okazało się błędne. Wiele osób korzystało z Windows 98 dobre kilka lat po premierze XP, a niemała część nie miała nawet pojęcia, jakiego używa systemu. Ten bowiem, o ile był legalny, i tak przychodził przecież z komputerem…
Pomocy!
Więc może poza niewidzialnymi modyfikacjami dla administratorów oraz remontem wnętrzności, Millennium oferuje coś, co na wierzchu wygląda zachęcająco i przyciąga klientów? Cóż, na wierzchu było tylko kilka nowości, dwie małe (Gry Internetowe, MSN Messenger) i dwie duże (Windows Media, Pomoc i Obsługa Techniczna). Dział marketingu niewątpliwie zachłysnął się „multimedialnością” systemu oraz jego niesamowitym uproszczeniem, wraz z dołączoną górą dokumentacji i kreatorów pomocy. I był to dowód, raz jeszcze, na kompletne oderwanie marketingowców od rzeczywistości. Przyjrzyjmy się, jak system witał użytkownika:
Przygotowanie tego wideo (polecam zwłaszcza młodą rodzinę stojącą nieruchomo przed kamerą) kosztowało niewątpliwie wiele czasu i przedstawiało w przystępny sposób wszystkie nowe cechy systemu. Niestety, mimo drastycznego uproszczenia (zero detali technicznych), w dalszym ciągu nadawało się jedynie na materiały prasowe lub intro na jakiejś konferencji typu PDC, wyświetlanie, gdy uczestnicy powoli wypełniają salę w oczekiwaniu na właściwą prezentację. Co bowiem robił użytkownik domowy? Szukał przycisku „Pomiń”. Szukał bezowocnie. Być może wewnętrzne spotkania w Microsofcie były właściwym miejscem na wyświetlanie tego typu samochwalczych klipów, zdecydowanie nie chciał ich żaden użytkownik końcowy. Co do pomocy technicznej – czy Pomoc komukolwiek pomogła? Windowsowy system pomocy zebrał okropną opinię z dawnych czasów, czemu nie pomogło ani wprowadzenie formatu HTML, ani to, że Pomoc w systemie Vista jest autentycznie pomocna. Obecnie oddzielnej Pomocy już nie ma, przeniesiono ją w tryb online lub w ogóle usunięto, bo nikt jej nie czytał. Uprzedzenie do czytania jakichkolwiek podręczników było silne już w roku 2000, więc Pomocy niemal na pewno nikt nie używał. Dzięki temu zupełnie nienznane są gigantyczne „przewodniki” po programach Media Player i Movie Maker, ze specjalnie skomponowaną na tę okazję muzyką.
Od razu nasuwa się pytanie, jaka byłaby jakość produktu, gdyby zasoby nie poszły w przygotowanie powyższych zbędnych zabawek. Prawdopodobnie niewiele wyższa. Większość klipów, grafik i muzyki została zlecona firmom trzecim i powstałaby niezależnie od stanu zaawansowania prac nad produktem. Często takie firmy nie wiedziały nawet, nad jakim produktem pracują. Na przykład: rzuty ekranu Movie Makera używają czcionki Tahoma. Co z tego? Ano prawdopodobnie są to zrzuty z system Neptune, a nie Millennium. Przygotowane materiały promocyjne są „ładne” – są wysokiej jakości, detalicznie opisują cechy pakietu Windows Media i są zaopatrzone w zaskakująco przyjemną muzykę. Są jednak niepotrzebne. Po pierwsze, pakiet Windows Media projektowano pod kątem łatwości użycia – pliki pomocy mają być zbędne. Po drugie, co udowodniły kolejne lata, ludzie nie czytają podręczników. Nigdy. Każde intro jest „przeklikane”, Pomoc ignorowana, a następnie znajomi (lub fora) zalewane tuzinami identycznych pytań. Jest więc pewne, że żaden użytkownik, do którego celowano z Windows Me nie dokonałby „samopomocy”, własnoręcznie szukając rozwiązań w Pomocy lub słuchając przewodników. Więc może same programy z pakietu Windows Media oferują coś wartościowego? Windows Movie Maker niestety nie. Co ciekawe, Movie Maker dla Windows XP również był żałosny i dopiero oddzielnie wydana wersja 2.0 stała się hitem. No to może chociaż Windows Media Player…?
Mój ulubiony (mówię poważnie) odtwarzacz muzyki miał niestety ciężkie dzieciństwo. Dopiero wersja 7 była czymś na kształt „media center”, pozwalającym na utrzymywanie bilbioteki multimediów, a nie tylko ręcznych list odtwarzania, tak uwielbianych przez użytkowników Winampa. Niestety, WMP7 był koszmarem. Przede wszystkim startował strasznie długo i zabierał astronomiczne (wtedy) ilości pamięci. Po drugie, i nie mam pojęcia, jak można do zepsuć, kodek audio działał jakimś cudem gorzej, niż ten w Winampie. I nie chodzi tu o korektor graficzny. CD‑Audio oraz mp3 brzmiało „płasko”. Całkiem nieźle działało WMA, ale nikt nie trzymał muzyki w WMA. Najgorsze było jednak to, że WMP7 błędnie odczytywał tagi id3. A więc przy dużym zbiorze muzyki, otrzymywało się bibliotekę trzech tysięcy piosenek zatytułowanych „Utwór”, autorstwa „Nieznany Wykonawca”, z bestsellerowej płyty „Nieznany Album”. Problemu nie rozwiązała udostępniona dla Windows Me wersja 9 odtwarzacza, ponieważ sam Player był darmowy, ale kodeki MP3 były już częścią systemu, w tym przypadku Windows XP. Dlatego nigdy nie przeportowano ich „w dół”, ponieważ wymagałoby to licencji. Drugim samobójem był brak obsługi napisów. Dzięki temu w kolektywnej świadomości utarło się, że Windows Media Player jest nic niewart i należy instalować inny odtwarzacz, mimo, że WMP jest obiektywnie doskonałym odtwarzaczem muzyki (muzyki! Nie filmów! Nie strumieni!). Z tego samego powodu ludzie instalują dziś WinRARa oraz szereg innych, od lat zbędnych programów. Podsumowując więc: nie, Windows Media Player nie wybronił systemu. W dodatku działał źle, był ciężki i wchodził w drogę podczas codziennego używania komputera, co ponownie nie miało miejsca w Windows 98.
A więc z punktu widzenia berionowskiego „zwykłego użytkownika” Millennium nie oferował zupełnie nic ciekawego, umieszczając wszystko na bazie działającej gorzej od swojego poprzednika. Stąd tak częste 10 lat temu nawiązania do Visty. Podobnie, jak Vista, Millennium stało się memem, przez co niemożliwe było zaobserwowanie jego zalet, niewątpliwie istniejących. Niestety, owe zalety, aby funkcjonować poprawnie, musiały być umieszczone już na bazie NT. Problemy ze zgodnością i bolesne odejście od MS‑DOS były nieunikione: prędzej czy później należało się zmierzyć z XP, a publikowanie zastępstwa w postaci Millennium było jedynie myśleniem życzeniowym. Obiektywnie rzecz ujmując, produkt był technologicznie nieuzasadniony.
Wniosek?
Patrząc jednak z perspektywy ówczesnego rynku, sprawy mają się inaczej. Millennium jest wzorcowym dowodem na to, że Windows 2000, Neptune, Me, XP i 2003 były w planach jednym systemem operacyjnym. Rozpłatanie rozwoju na tak wiele etapów pobocznych wynikało z lęku przed zastojem: wewnętrzna polityka nakazywała wydawać nowy produkt raz w roku. Dopiero Trustworthy Computing i porażka Longhorna zrewidowały owe plany. Dzięki Windows Millennium mamy dziś takie oczywistości, jak Instalator Windows, Przywracanie Systemu, zintegrowany komunikator, ochrona plików systemowych, Universal Plug and Play, Aktualizacje Automatyczne i natywna obsługa skanerów (bez oprogramowania od producenta). Żadna z owych funkcji nie była dostępna u poprzedników, a dziś niemal wszystkie z nich przypisuje się do Windows XP. I o ile zdecydowanie wpłynęły one korzystnie na jakość Okien, nie były wystarczającym uzasadnieniem dla istnienia Windows Millennium.
Dziś jednak nie trzeba się już przejmować tym, że nowy system nie oferuje nic nowego. I tak zostanie pobrany i zainstalowany automatycznie ;)