Biuro w chmurze
07.08.2011 19:30
Internet jest ogromną wylęgarnią mód. Część z nich trafia z powodzeniem poza światek komputerowy i zasila codziennie używane słownictwo, zmusza ludzi do robienia dziwnych, niespotykanych rzeczy, ale także głupich i niepotrzebnych. Bardzo modne jest aktualnie słówko chmura. To nie jest oczywiście wpis o chmurach, definicjach i plastycznych wyobrażeniach chmury w terminologii informatycznej. To tylko opis (boję się słowa recenzja) realizacji modelu SaaS przez Microsoft przeznaczonej głównie dla firm średnich i małych.
Parę słów jednak o samym SaaS trzeba powiedzieć. SaaS, czyli Software-as-a-Service, jest jedną z najbardziej oczywistych dla przeciętnego użytkownika komputera modelu chmury. Pierwsze głosy na jej temat można było usłyszeć już dawno temu (na przykład, gdy pojawiły się wieści, że system Windows VISTA w części będzie korzystał z zasobów znajdujących się w Internecie). Jednak dopiero od niedawna developerzy mogą pozwolić sobie na korzystanie z dobrodziejstw takich rozwiązań, głównie dzięki postępującej cyfryzacji społeczeństwa.
A czym konkretnie jest SaaS? Jest to sposób dystrybucji oprogramowania polegającej na udostępnieniu samego interfejsu oprogramowania przez Internet (w większości przypadków - przeglądarkę), sama aplikacji zaś działa po stronie producenta. Korzyści? Aplikacji nie trzeba instalować, jest kompatybilna z wszystkimi systemami operacyjnymi posiadającymi GUI, nie da się tego spiracić, aplikacja jest dostępna od ręki i (najważniejsze) wszędzie.
Office365 to właśnie tego typu aplikacja. Ale trochę bardziej rozbudowana. Po dość dobrym OfficeWebApps Microsoft postanowił poszerzyć swoją ofertę i stowrzył Office365. To połączenie pakietu Office, serwera Exchange, LyncServer i Sharepoint. A jak dokładnie to wygląda?
Wszystkie cztery usługi współdziałają i trudno opisywać je osobno, dlatego już na początku (no... w połowie) zaznaczam - Office365 jest produktem osobnym i nie powinno się od niego oczekiwać funkcjonalności takiej samej, jak którejkolwiek z wymienionych usług. To raczej synteza kilku najważniejszych i najpopularniejszych elementów każdej z nich.
Office365
W pakiecie Office365 znajdziemy Outlooka, Worda, Excela, PowerPointa i program OneNote. Całość więc dość dobrze pokrywa doskonale już znane rozwiązania od Googla. Jakie daje to korzyści? Wyobraźmy sobie handlowca, który na prezentacje zapomniał przytachać ładowarkę do swojego laptopa. Jedyna wersja prezentacji znajduje się na jego dysku. I co teraz? Oczywiście można mieć pretensje do handlowca, że nie zrobił kopii na pendrive, że nie wysłał wcześnie prezentacji do słuchaczy itd. Ale może też pożyczyć komputer, wpisać login i hasło, a potem tak jakby był we własnym biurze prezentować.
[image=img2] Word i PowerPoint w wersji do edycji.
Aplikacje te współpracują bezpośrednio z Sharepoint, który przypomina wersję 2010 (ribbon w menu itd.) Po wybraniu opcji nowy dokument Office365 odpyta o nazwę pliku, a następnie umieści w witrynie zespołu, do którego należy user i otworzy edycję pliku. Sama edycja jest maksymalnie uproszczona i pozwala na bardzo niewiele. Całość była dla mnie zrozumiała, gdy pracowałem na wersji beta. Tymczasem Office365 pozbył się już tego znaczka, a praca na dokumentach jest bardzo uboga w możliwości i klika się głównie przycisk "Otwórz w programie..." (przyznać jednak muszę, że testowałem Plan P, czyli najuboższą i najbardziej podstawową wersje office365). W opozycji do dokumentów jest program Outlook. Daje on podobne do swojego "lokalnego" odpowiednika możliwości.
[image=img1] Outlook w wersji office365 z głównym menu.
Reguły, kalendarze, kontakty, papeterie, zadania itd. Tutaj trzeba wspomnieć, iż Microsoft przy okazji rejestracji firmy nadaje domyślną domenę w formacie: nazwa_firmy.onmicrosoft.com i konto w tej domenie staje się domyślnym dla outlooka. Oczywiście nie ma problemu, by tak przekonfigurować aplikację, by dotychczasowe konto mailowe stało się domyślnym. Tutaj naprawdę nie da się już chyba wiele nowego wymyślić, a Outlook365 jest najsolidniejszym produktem z pakietu.
Sam outlook integruje się pięknie z programem Lync, do którego, dzięki Office365, nie potrzeba nam serwera oraz pozwala na dzielenie się zasobami zupełnie, jak gdybyśmy mieli serwer Exchange.
Administracja Office365
Każdy z administratorów usługi office365 posiada w swojej stronie głównej zakładkę Administracja, która kryje niejawną potęgę usługi. Opisywać wszystkiego nie ma naprawdę większego sensu, dość że powiem o kilku sprawach.
Office365 potrafi zmigrować do swoich zasobów pocztę korzystając z protokołu IMAP oraz łącząc się z serwerami Exchange 2003 oraz nowszymi. Proces ten może być bardzo długi, ale Microsoft zapewnia, że jest doskonały (to znaczy przenosi pełen obraz danych na swoje zasoby). Niestety - nie dane było mi sprawdzić pełnych możliwości. Na małej skrzynce z IMAP faktycznie nie było problemów. Exchange nie miałem pod ręką.
[image=img3] Strona administratora.
Bardzo wiele można też zrobić przy okazji zarządzaniem ogólnym dla poczty. Poza genialnymi raportami (między innymi o nieuprawnionych połączeniach z pocztą itp), można naprawdę bardzo wiele rzeczy zdefiniować odgórnie. Niestety, część linków pozostaje nieaktywna. Warta naprawdę głębokiego przeanalizowania jest zakładka z uprawnieniami.
Z tego poziomu również zarządza się witryną firmy (a tak! Microsoft daje wraz z pakietem coś na kształt strony firmowej).
Całość jednak, mimo ogromnej ambicji produktu, zdaje się być zbyt wcześnie zdjęta ze stanu beta. Gryzą w oczy nie wszędzie przetłumaczone fragmenty strony, nieaktywne linki i nie intuicyjność (która dość szybko przeradza się w przyzwyczajenie - możliwości jednak nie jest taki ogrom). Żałowałem, że nie mam zbyt wielu możliwości personalizacji produktu. Aplikacje w końcu nie działały tak szybko, jakbym tego chciał.
Na sam koniec. Plan P, którego testowałem to koszt 6$ amerykańskich za jednego użytkownika przez miesiąc. Czyli w kwocie 18złotych miesięcznie mamy pakiet office, własny serwer pocztowy (a przynajmniej nie pocztę w ogólnopolskim serwisie z reklamami) i kilka udogodnień, na które na pewno nie pozwolilibyśmy sobie na początku kariery. Duże firmy natomiast... duże firmy zazwyczaj już to sobie wcześnie kupiły, jeśli potrzebowały.