Blog (65)
Komentarze (803)
Recenzje (0)
@tflGoocta

Goocta

Dziś mija dokładnie 10 dni od kiedy Google zmienił swoją politykę bezpieczeństwa. 10 dni w czasie których na próżno szukać można było transparentów z napisem "Nie dla Google", zabawnych postaci z filmów animowanych, które sepleniąc zabraniają dotykać użytkowników internetu. Na próżno też wyczekiwałem na lawinowe komentarze pod kilku zdaniowymi "wpisami" na przeróżnych serwisach. Dlaczego?

Okazuje się, że na traktowanie użytkowników jak marchewki na targu jest społeczna zgoda. Swoją tezę opieram na tym, że nie ma po prostu społecznych sprzeciwów (jeśli ktoś spróbuje mi teraz wypomnieć, że brak sprzeciwu nie oznacza zgody, to pragnę tylko powiedzieć - w nos się pocałujcie! Nie muszę przyjmować Waszej argumentacji, która nie ma żadnego poparcia w faktach. I z premedytacją stosuję taką samą). Przy czym nie o sam fakt sprzeciwów mi się rozchodzi. Raczej o imperatyw, który ludzi popycha na ulice. O różnicę między sytuacją z 24 stycznia i okolic, i 1 marca.

Pani Szymielewicz, tak chętnie cytowana na łamach dobrychprogramów i innych serwisów, w wywiadzie w radiowej Trójce w sobotę, mówiła dość wyraźnie i wprost, choć z klasą i tak by nikogo nie urazić, że w obu przypadkach ludzie po prostu nie rozumieją o co chodzi. W przypadku ACTA - jej fundacja sprzeciwiała się naruszeniu praw podstawowych człowieka (co w cale nie oznacza zgody nie udostępnianie bez zgody cudzej własności), tymczasem posługiwano się jej (fundacji) autorytetem by legitymizować naruszenia obowiązującego prawa i wywłaszczać posiadaczy autorskich praw majątkowych. W przypadku google- jej fundacja zwraca uwagę na fakt inwazyjnego posługiwania się polityką prywatności, naruszenia wolności i praw podstawowych, tylko, że tym razem brak społecznego zaangażowania.

To jest właśnie takie ciekawe. Dlaczego ludzie w styczniu, na te mrozy wychodzą, a w marcu, gdy cieplej już nie?

Gdy coś jest za darmo, przestajemy być klientami

Historia Kima Dotcoma, czasem porównywanego do Janosika, Robina Hooda, porucznika Borewicza i kto wie kogo jeszcze, to dla mnie kolejna niezrozumiała sytuacja. Człowiek, który dorobił się pieniędzy na oszustwach (LetsBuyIt!!!), chełpiący się swoimi pieniędzmi, typowy cwaniaczek, staje się młodzieżową ikoną. Ktoś nawet naiwnie uważa, że Dotcom chciał stworzyć portal, który pozwoliłby sprzedawać muzykę przez młodych twórców. Tymczasem człowiek ten nie odzywał się do tej pory, gdyby choć jedno słowo miałoby nie przynieść mu pieniędzy. Jego szlachetne intencje są dla mnie tak prawdopodobne, jak to, że w przeciągu kilku następnych lat Polska stanie się potentatem naftowym.

Gdy coś jest za darmo, stajemy się produktami

Dlaczego nie protestujemy, przeciw temu co robi google? Być może jesteśmy przyzwyczajeni już do tego, że nasza prywatność jest sprzedawana (szkoda tylko, że zyski nie są nasze...). Może po prostu nie bardzo rozumiemy co się dzieje? Może jest też tak, że błędnie wierzymy, że jedyne co nas czeka to to, że na każdej stronie będą się nam wyświetlały spersonalizowane reklamy? Może po prostu ACTA potencjalnie mogła by nam zabrać coś, na czym nam zależy, a polityka googla nie?

A dlaczego popieramy takich ludzi jak Kim Dotcom? Dlaczego idealizujemy cwaniactwo i wyszydzamy tych, którzy to cwaniactwo tępią? To już chyba wykracza poza moje horyzonty wyobraźni...

Na koniec...

Tak, wiem, jak mi nie pasuje polityka googla, to mogę nie korzystać. Tylko dlaczego jest tak, że wchodząc na jakąkolwiek stronę internetowa większość z nich zmusza moją przeglądarkę to pobierania dziwnych treści z ich serwerów? Jakieś gety, jakieś nagłówki... Czy muszę popadać w paranoję, żeby moje dane nie były sprzedawane komuś, mnie mając za marchewkę?

Trzeba sobie uświadomić, drodzy czytelnicy, że jeśli coś w internecie jest do pobrania za darmo, to my, pobierając to coś, nie jesteśmy już klientami, tylko produktami. Produktami, za które ciężkie pieniądze otrzymywał na przykład jeden Niemiec z fajnym pomysłem na swoje nazwisko (kto wie, ile kosztuje ziemia na Nowej Zelandii może sobie wyobrazić o jakich pieniądzach mówie). Proste powody rzucania się na nagie bagnety wroga często są tylko przykrywką dla realnych powodów.

Tekst nie jest o ACTA, nie jest o google, nie jest nawet o Kimie Dotcomie. Jest raczej o przedziwnej naturze ludzkiej, która łatwo godzi się na łatwe do określenia powody i na tym kończy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (30)