Google udostępnia policji wyniki wyszukiwania użytkowników

Jak się okazuje, nie trzeba nakazu aresztowania konkretnej osoby, aby policja mogła zdobyć wrażliwe dane należące do sprawcy. Równie dobrze władze mogą zdobyć wrażliwe dane wielu osób jednocześnie, dzięki którym mogą w dalszej kolejności ustalić sprawcę zdarzenia. Reporter Detroit News, Robert Snell właśnie ujawnił dokument sądowy, z którego wynika, że Google przekazało władzom zestaw wyników wyszukiwania ze swojej wyszukiwarki na dany temat i dopiero na tej podstawie było w stanie uściślić, kto był sprawcą przestępstwa.

fot. BSIP/Universal Images Group via Getty Images
fot. BSIP/Universal Images Group via Getty Images

08.10.2020 18:54

Sytuacja, o której pisał Snell na swoim Twitterze dotyczyła incydentu z sierpnia 2020 r., gdy aresztowano Michaela Williamsa, współpracownika R. Kelly'ego. Miał on rzekomo podpalić samochód świadka przestępstwa we Florydzie. Śledczy ustalili, że za zdarzenie, jak również za zastraszanie świadka odpowiada Williams.

Jak jednak do tego doszli? Otóż poprosili Google (drogą nakazu) o udostępnienie informacji o użytkownikach, którzy tuż przed incydentem wyszukiwali adres, w którym doszło do podpalenia.

Jak wynika z dokumentów sądowych, Google dostarczyło adresy IP osób, które wyszukiwały adres, gdzie doszło do podpalenia. Jednocześnie śledczy byli w stanie powiązać jeden z tych adresów IP z numerem telefonu Williamsa. Następnym krokiem było prześledzenie historii nawigacji Williamsa, która jednoznacznie wskazywała, że udał się we wskazane miejsce.

Opisany tutaj incydent jest o tyle ważny, gdyż pokazuje, że policja prosi gigantów technologii nie o pojedynczy rekord, lecz o dane odnoszące się do bardzo dużej grupy osób wyszukujących informacji.

Według Alberta Foxa Cahna, szefa organizacji Surveillance Technology Oversight Project, takie działania są naruszeniem prywatności, a tym samym amerykańskiej konstytucji.

Programy

Zobacz więcej
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (136)