Forza Horizon 4 – recenzja gry. Cztery pory szaleństwa
Faktem jest, że Microsoft liczbą własnych produkcji AAA graczy nie rozpieszcza, ale kiedy już zabiera się za wyścigi, to czapki z głów – zarówno simcade'owa Forza Motorsport, jak i czysto zręcznościowa Forza Horizon z otwartym światem są seriami najwyższych lotów, które poniżej pewnego (wysokiego) poziomu nie zwykły schodzić. Owszem, można tu zakręcić nosem na odcinanie kuponów i coroczne serwowanie niemalże tego samego dania, tylko na ładniejszym talerzu, z drugiej jednak strony – jak pisał Voltaire – lepsze jest wrogiem dobrego. Nie ma zatem sensu zmieniać czegoś, co po prostu się sprawdza, bawiąc doskonale miliony osób na całym świecie.
28.09.2018 11:45
Jako że miniony rok przyniósł nam siódmą część torowej Forzy Motorsport, zgodnie z praktykowanym systemem wydawniczym, w roku bieżącym przyszła kolej na następną Forzę Horizon (serie wydawane są naprzemiennie), oznaczoną cyfrą cztery. I muszę przyznać, że już od pierwszych plotek czekałem na ten tytuł niczym gimbus na ostatni dzwonek, szczególnie zasłyszawszy o Japonii w kontekście planowanego miejsca akcji. Nie, nie dogadzam sobie przy komiksach z hentai, ale Tokio Drift zdecydowanie mógłbym zaliczyć do czołówki ulubionych filmów, pomimo raczej umiarkowanych opinii krytyków. Teraz tylko wyobraźcie sobie ciasne japońskie arterie i tylnonapędowe klasyki jak 240SX. Toż to idealna piaskownica dla zręcznościowych wyścigów.
Niestety Microsoft, a właściwie należący do niego deweloper gry, Playground Games, postanowił złamać mi serduszko, w rzeczywistości decydując się na osadzenie akcji w Wielkiej Brytanii. Zaraz, zaraz... To ja biorę dodatkowe zlecenia na teksty, aby uciułać na Xboksa One X (autentyk), a wy, (tu wstaw niecenzuralne słowo), każecie mi się bawić w Anglii – kraju, który przestał być jakkolwiek ciekawy w momencie spadku funta poniżej 5 zł? Brak słów, panie i panowie. Ale tym większe było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że nowa Forza wcale nie jest nieciekawa. Wprost przeciwnie – to najbardziej dopracowana i rozbudowana odsłona serii do tej pory, która wprawdzie nie zaskakuje oryginalnością rozwiązań, ale na pewno sprawia nie mniej frajdy niż poprzedniczki.
UK w pięciu czterech smakach
A wszystko uzyskano tak naprawdę dzięki jednej oczywistej, ale technicznie rzecz biorąc, ciężkiej do implementacji sztuczce: zmienności pór roku. Rzuca to na zabawę zupełnie nowe światło, ponieważ od teraz każda miejscówka w grze ma nie jedną, ale cztery unikatowe konwencje, które istotnie oddziałują na sposób i odbiór rozgrywki. Na wiosnę zielenie stają się silnie nasycone, latem potrafi razić słońce, jesienią żółkną korony drzew i wydatnie spada saturacja, a zimą krajobrazy okrywają się białym puchem. Przez to sama eksploracja terenu nabiera kolorytu – jest ciekawsza. Fakt faktem w pewnych miejscach brytyjską aurę podkolorowano, choćby obfitymi często opadami śniegu, które de facto są na Wyspach rzadkością, jednak taki styl pasuje do ogólnej koncepcji gry.
Niespodziewanie okazuje się, że UK w „czwórce” wypada nawet ciekawiej niż znana z poprzedniej części Australia. Owszem, brakuje tu komponentu egzotycznego, jednak scenerii nie grozi powtarzalność. Dość powiedzieć, że wiele wyścigów rozegrać możemy kilkukrotnie, i teraz w końcu znajduje to uzasadnienie inne niż szlifowanie czasów. Z tym że trzeba mieć jednocześnie świadomość, że mapa tak naprawdę nie oddaje Wielkiej Brytanii ani choćby samej ojczyzny Szekspira, a zamiast tego jest umownym zlepkiem kilku wybranych miejsc, stosunkowo wiernie oddającym tylko ogólną estetykę wyspy. Londynu w grze nie uświadczymy, tak samo jak choćby maleńkiego skrawka Irlandii Północnej. Jest za to szkocki Edynburg, choć w mocno skondensowanej wersji.
Przy czym taka narzucona zmienność świata gry ma swoje konsekwencje. Twórcy, chcąc zbudować niejako żyjące otoczenie, musieli porzucić festiwalowy schemat. W Forzie Horizon 4 ledwie pierwszych 5 - 6 godzin rozgrywki wykazuje uzależnienie od postępu gracza. Dalej rozpoczyna się jazda bez trzymanki, w której pory roku zmieniają się regularnie co tydzień. Jeśli więc komuś w szczególnym stopniu spodoba się na przykład zima i zapragnie przed dłuższy czas potarzać się w śniegu, to... nie ma takiej możliwości. Na dodatek, odcinając gracza od dyktowania postępu, deweloper właściwie zabił ducha festiwalu. Najnowsza odsłona serii to bardziej wyścigowe MMO, gdzie udziałowi w kolejnych wydarzeniach nie towarzyszy żadna fabularna otoczka.
Niemniej przepięknie zrealizowane lokacje, każda w czterech szatach adekwatnych do aktualnej pory roku, sprawiają, że człowiek nie próbuje szukać żadnej głębi – Forzę się bierze taką, jaka jest. Zwłaszcza, że zakres możliwych aktywności jest – typowo dla tej serii – wprost przeogromny. Są klasyczne wyścigi, popisy kaskaderskie, eventy specjalne pokroju wyścigu przełajowego z motocyklami czy możliwości poprowadzenia Guźca z Halo czy, wreszcie, cały bagaż funkcji społecznościowych, jak tworzenie i współdzielenie z innymi konfiguracji tuningu. Jest też zupełna nowość: tryb świata współdzielonego, gdzie SI zastępowane są duchami prawdziwych graczy. A ponadto gra ma tryb online dla maksymalnie 72 osób, dzielonych na sześć podgrup po 12 ludzi, z możliwością płynnego przechodzenia pomiędzy poszczególnymi sekcjami.
McLaren Senna i ponad 450 innych
Ale wyścigi samochodowe są tak dobre, jak różnorodność modeli aut i sposób ich prowadzenia, prawda? I cóż, samochodów w podstawowej wersji gry jest ponad 450, tym razem z McLarenem Senna na czele – supercarem stworzonym na cześć legendarnego brazylijskiego kierowcy Formuły 1, Ayrtona Senny, który w 1994 r. zginął w nieszczęśliwym wypadku na torze Imola. Co jednak najważniejsze, nie brakuje w tym brytyjskich klasyków, jak MG czy Triumph, fenomenalnie podkreślających wyspiarski klimat. Jakby tego było mało, każdy samochód jest naprawdę dobrze odwzorowany. Motoryzacyjni puryści zapewne znajdą jakieś nieścisłości, ale na pierwszy rzut oka wszystkie modele wyglądają doprawdy przekonująco. Idę o zakład, że znajdą się tacy, którzy będą próbowali dowcipkować, wciskając zrzuty z trybu fotograficznego jako prawdziwe zdjęcia. To kwestia odpowiedniego doboru filtrów i ktoś pewnie da się złapać.
Niemniej skłamałbym pisząc o jakiejś większej rewolucji. Ba, zaryzykuję stwierdzenie, że 95 proc. tutejszego parku maszyn już gdzieś widziałem. I tak – chodzi o Forzę Horizon 3, ponieważ o ile ogólne wrażenie copypasty poprzedniej odsłony zaciera zmieniona oprawa (nacisk na aspekt społecznościowy, przeniesienie akcji na teren Wielkiej Brytanii, zmienność pór roku), o tyle same modele aut zdają się być co do joty skopiowane. Grafikę, jeśli w ogóle poprawiono, to głównie pod względem artystycznym, co siłą rzeczy nie wpływa na bryczki oglądane z bliska w sterylnej scenerii garażu. Teoretycznie wedle znanego porzekadła piłkarskiego zwycięskiego składu zmieniać nie należy, ale momentami Forzie Horizon 4 jest nazbyt blisko do poprzedniczki, a przecież, jakby nie patrzeć, produkcje te dzielą całe dwa lata. Na rynku nowych technologii to dłuższy okres.
A to nie koniec ogólnie pojętej powtarzalności. Żadnych większych zmian nie wprowadzono również do modelu jazdy. Nie da się ukryć, że seria Microsoftu jest jedną z lepszych arcade'ówek, jeśli chodzi o balans aspektu zręcznościowego i czystej przyjemności, aczkolwiek w dalszym ciągu daje się jej wytknąć braki. Największy z nich to zupełnie pokpiony system uszkodzeń wizualnych. W dalszym ciągu wjazd z pełną prędkością w ścianę oznacza co najwyżej zarysowanie lakieru i pojawienie się pajęczyny na przedniej szybie. Tak wiem, Forza to nie jest Burnout, ale też chyba nikt o zdrowych zmysłach nie domaga się tutaj wybuchów a'la Michael Bay. Natomiast dobrze byłoby, gdyby udało się chociaż pogubić większą liczbę części nadwozia. Moim zdaniem tym samym wprowadzono by do serii pewną odpowiedzialność za styl jazdy. Ja głupio bym się czuł dewastując błyszczące Ferrari California, nawet na ekranie monitora bądź telewizora.
(Wreszcie) 60 kl./s na Xboksie One X
No właśnie, ale jest jednak coś, co udało się twórcom zmienić in plus, a mianowicie płynność animacji w wersji konsolowej gry. Podczas gdy na premierowym modelu Xboksa One oraz Xboksie One S tytuł śmiga w rozdzielczości 1080p i 30 kl./s, na mocniejszym sprzętowo Xboksie One X można wybrać albo 4K i 30 kl./s, albo 1080p i 60 kl./s. To drugie ustawienie znacząco zwiększa komfort zabawy. Sterowanie staje się dużo bardziej responsywne, a przy tym widocznemu zwiększeniu ulega odczucie prędkości. Grając w Forzę Horizon głównie na konsoli, z całą pewnością nie wrócę już do poprzednich części, i to wyłącznie za sprawą podwojonej liczby klatek animacji.
Inna sprawa, że tak jak do gustu przypadła mi oprawa wizualna, tak niekoniecznie zostanę entuzjastą zaproponowanego soundtracku, z czego podkreślam, że rozchodzi się wyłącznie o dobór utworów muzycznych, nie odgłosy silników, które typowo dla serii stoją na najwyższym poziomie. Soundtrack z kolei – w moim odczuciu – został zbyt mocno dotknięty uwagami księgowych. Co prawda sześć dostępnych w grze stacji radiowych zapewnia dużą różnorodność gatunkową muzyki, ale brakuje większej liczby powszechnie znanych hitów. Jest jeden kawałek Foo Fighters, dwa – Kendricka Lamara, niemniej lwią część pozycji stanowią wykonawcy niszowi. A jakby tego było mało, z jakiegoś powodu zabrakło możliwości dogrania własnej kolekcji.
Fajny ten... dodatek do FH 3(?)
Jakie z tego wnioski, zapytacie? Cóż, szczerze powiedziawszy, Forza Horizon 4 jest produkcją, która kilkukrotnie zdołała mnie zaskoczyć, choć nie zawsze w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Ci, którzy – tak, jak ja we wstępie – obawiali się przeniesienia akcji na teren Wielkiej Brytanii, mogą odetchnąć z ulgą, ponieważ ciekawy dobór lokacji w połączeniu z systemem zmiennych pór roku skutecznie obalają mit o brytyjskiej monotonii. Idąc dalej, pojawiają się jednak znaki zapytania. Festiwalowa otoczka była czymś, z czego spin-off Horizon zasłynął, a w czwartej części zepchnięto ją na margines, robiąc miejsce dla dynamicznej struktury świata na modłę wyścigowych MMO, co może się podobać lub nie. Przy czym, analizując FH 4 pod kątem postępu poczynionego względem poprzedniej odsłony, to i tak lepsze od kompletnego braku zmian w większości pozostałych aspektów: park maszyn jest bardzo zbliżony, sposób ich prowadzenia zaś – wręcz identyczny. Na dobrą sprawę aspektu technologicznego broni tylko tryb z 60 kl./s na Xboksie One X. Tyle tylko, że produkcja Playground Games ponownie sprawia całą masę frajdy, będąc zdecydowanie najlepszymi wyścigami w wydaniu arcade na rynku, a – jak to mawiają – zwycięzców się nie sądzi.