Killzone: Liberation
Któż z Was nie ma w pamięci słynnych już kontrowersji towarzyszących pojawianiu się kolejnych części z serii Killzone? Najpierw był debiut na PlayStation 2, a przy tym głośno i wyraźnie powtarzane tezy, jakoby dziecko Guerilla Games miało zdetronizować ówczesnego lidera w kwestii strzelanin FPP - Halo. Jak było widzieliśmy sami. O trailerze z E3 2005, prezentującym rzekomo gameplay z Killzone 2 w wersji na PlayStation 3 nawet nie wspomnę, bo zwyczajnie nie czuję się na siłach. Cały świat od dawna zna całą prawdę. Jak zatem ma się sprawa z omawianym tutaj Killzone: Liberation? Muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, bo tym razem obyło się bez obietnic z gatunku „cud na kiju”, a w zamian za to właściciele PlayStation Portable otrzymali naprawdę solidny produkt z dodatkową, niezwykle przyjemną niespodzianką.
02.07.2007 | aktual.: 01.08.2013 01:55
Tak, tak – Killzone: Liberation wyposażony został w pełną polską wersję językową! Co więcej, nie chodzi tutaj wcale o tzw. wersję kinową (same napisy, bez lokalizacji dialogów), tylko taką z pełnym tłumaczeniem, gdzie spolszczone zostało dosłownie wszystko – od menusów, aż po całkiem rozbudowane kwestie mówione. Trzeba przyznać, że bardzo miło słucha się podczas gry polskich zwrotów, a Helghastowie zachęcający do walki w bardzo agresywny sposób potrafią skutecznie podgrzać atmosferę na polu bitwy. Uśmiech politowania trafiał na moją twarz jedynie w momentach, gdy postacie rzucały tekstami pokroju: „Kto rano wstaje, ten Helghastów lutuje, co nie?”. Od razu przywodzi to na myśl skojarzenia z serialami dla młodzieży pokroju Power Rangers, gdzie aż roiło się od takich pseudo-chłodnych zwrotów. Mimo to, należy pochwalić wydawcę za inicjatywę, bo choć lokalizacja momentami sprawia wrażenie sztucznej, to i tak każdy polski gracz na pewno doceni ten prezent. Nie oszukujmy się – nasz kraj w tym temacie na razie raczkuje i dobrze jest choć raz na jakiś czas zauważyć element wpływający na poprawę sytuacji.
Historia, którą przyjdzie nam w naszym rodzimym języku poznać, rozpoczyna się jakiś czas po wydarzeniach znanych z Killzone na PlayStation 2. Ponownie wcielamy się w rolę Templara, członka organizacji ISA, w celu stoczenia szeregu walk z dobrze znanymi Helghastami. Na czele tych drugich stoi tym razem niejaki generał Metrac – główny zły tej odsłony. Wszystko sprowadza się oczywiście do wykonywania odpowiednich misji, co w rezultacie doprowadzić ma do unicestwienia wszystkich przeciwników. Do dyspozycji mamy cztery kampanie po cztery etapy zawarte w każdej z nich, co razem – jak łatwo policzyć – daje nam 16 zróżnicowanych misji. Przyznam szczerze, że główny wątek fabularny ani nie ziębi, ani też zbytnio nie parzy, bowiem mamy tu do czynienia raczej ze standardową i mocno schematyczną walką pomiędzy dobrem a złem. Nie szkodzi to jednak zbyt dotkliwie, bowiem najważniejszym elementem Killzone: Liberation jest – co specjalnie nie dziwi - sama rozgrywka. A ta momentami daje mocno w kość, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Pierwszą, a zarazem najbardziej istotną zmianą względem poprzednika, jest odejście od zastosowanego w części pierwszej widoku FPP na rzecz perspektywy z trzeciej osoby. Całość akcji gracz obserwuje dodatkowo w rzucie izometrycznym, co sprzyja taktycznemu charakterowi rozgrywki. Musicie wiedzieć, że tym razem, by osiągnąć tak pożądany sukces, należy zrezygnować z agresywnego parcia przed siebie. Głównym elementem dekoracji plansz stały się różnego rodzaju skrzynie i osłony, zza których bardzo często będziecie prowadzić teraz ogień. Takie podejście do tematu przysparza zdecydowanie większej ilości korzyści, bo należy pamiętać o tym, iż bezsensowne naparzanie zazwyczaj kończy się zgonem i koniecznością wznowienia gry od ostatniego „punktu kontrolnego”.
[break/]Gra, zwłaszcza na późniejszym etapie rozgrywki, odznacza się dość wysokim poziomem trudności, tak więc niejeden raz przyjdzie powtarzać dany fragment misji po kilka razy. Niepowodzenia jednak zachęcają do pchania akcji naprzód, nawet pomimo faktu, że czasami bywa to dość irytujące. Wszystko to jednak kwestia odnalezienia odpowiedniego sposobu na uporanie się z problemem. Zadanie, przez które przyjdzie nam się przebić są dość różnorodne i oferują wiele ciekawych patentów. Pojawia się między innymi możliwość skorzystania czołgu, posiadającego ogromną siłę rażenia, by już kilka misji dalej z pomocą poduszkowca przemierzać pełne Helghastów bagna. Jakby tego było mało, po ukończeniu danej kampanii, odblokowane zostają przypisane jej specjalne misje dodatkowe, gdzie istnieje możliwość wykonania na czas jasno sprecyzowanych zadań. Oczywiście, „czasy medalowe” nagradzane są wówczas specjalnymi bajerami, jak np. możliwość niesienia ze sobą większej ilości sprzętu.
Generalnie jest tak, że jeśli tylko wczujecie się w ten specyficzny wojenny klimat, na pewno nie będziecie się nudzili. Twórcy zwyczajnie nie dali ku temu podstaw, co skutecznie potwierdzają implementując dodatkowo rozbudowaną możliwość gry sieciowej. Można skorzystać z opcji co-operative i spróbować ukończyć klika misji w towarzystwie kumpla, lub wybrać jeden z nie mniej popularnych trybów (Deathmatch, Team Deathmatch, Capture the Flag), które większość z nas zna z innych tego typu pozycji. A wiecie, że, by móc zagrać z drugą osobą wystarczy posiadać jedną kopię gry? No, to już wiecie...
W wykonaniu określonych zadań pomagają czasem dodatkowe postacie, którym można wydawać proste rozkazy. Powraca między innymi znany z poprzedniej części Rico, a jego imię przewija się przez grę nad wyraz często, gdyż odgrywa on w scenariuszu jedną z kluczowych ról. Po wciśnięciu „góry” na krzyżaku zostajemy przeniesieni w tryb wydawania rozkazów, skąd możemy naszym towarzyszom kazać ukryć się za daną osłoną, podłożyć ładunek wybuchowy, czy też po prostu poprowadzić ogień w kierunku konkretnego przeciwnika. A skoro już o wrogach mowa, to warto nadmienić, iż w nowej części serii zmierzymy się z kilkoma ich rodzajami – od normalnych, powiedziałbym, standardowych żołnierzy poczynając, na bardziej wytrzymałych przedstawicielach Helghastów, wyposażonych w strzelby lub granaty kończąc (miejsce znajdzie się także dla sympatycznych czworonogów, atakujących Templara z mocą wołu). Na każdego z nich z biegiem czasu odnajdziecie sposób, jednak nic nie jest w stanie zastąpić uczucia dzikiej irytacji związanej z przyjęciem „na klatę” sowitej porcji ołowiu.
Kilka słów należy poświęcić również sztucznej inteligencji, w jaką nasi uroczy przeciwnicy zostali wyposażeni. Generalnie nie można mieć w tej kwestii zbyt wiele do zarzucenia. W większości Helghastowie zachowują się poprawnie – unikają bezpośredniego kontaktu (choć potrafią walnąć też bagnetem), często się chowają, działają w parach, a czasami nawet, gdy znajdziemy się blisko beczki z łatwopalną substancją, zwęszą okazję i wystrzelą do niej bez pardonu, powodując tym samym soczysty wybuch. Zupełnie inna bajka to walki z bossami. Już teraz przygotujcie się na bardzo trudne konfrontacje z „większymi przeciwnikami”, które stanowić będą zwieńczenie zmagań z każdą z kampanii. Jak łatwo policzyć, zaledwie cztery razy na swej drodze spotkacie coś, co wielu w momentach okaże się być źródłem maksymalnej nerwicy. A może „aż” cztery razy?
[break/]Strona techniczna produktu, to absolutnie pierwsza liga gier tego typu na PSP. Jeśli nie zaliczacie się do zaszczytnej grupy typowych malkontentów, trudno będzie Wam się przyczepić do czegokolwiek. Modele postaci zostały odwzorowane z odpowiednią dozą dbałości o detale. Ważne jest również to, że w zależności od rodzaju, przeciwnicy różnią się wyglądem tak, że nie ma problemu z ich wizualnym rozróżnieniem. To samo tyczy się reszty otoczenia. Rozmaite budynki, metalowe hangary, wysokie platformy, piaszczyste ścieżki, górskie tereny – sami widzicie, że Killzone: Liberation zachwyca różnorodnością i nawet przy dłuższej zabawie nie daje powodów do nudy. Co również jest bardzo istotne, to fakt, że raczej nie udało mi się odnotować zwolnień animacji. Gra charakteryzuje się stałą ilością wyświetlanych na sekundę klatek, co w połączeniu z naprawdę wyraźnymi teksturami daje bardzo przyjemny efekt.
Również same poziomy zostały zaprojektowane z pomysłem. Nie ma mowy o podążaniu wąską, utartą przez projektantów ścieżką, a do obranego celu dochodzimy poruszając się przeważnie po dość obszernych terenach. Oczywiście nie zmienia to w żaden sposób faktu, iż gra jest liniowa, ale jednak przynajmniej sprawia to wrażenie umownej swobody. Po planszach porozrzucano masę drewnianych skrzyń, kryjących w sobie apteczki i kasę, dzięki której otrzymujemy dostęp do coraz to poważniejszych rodzajów broni. Spore porcję ekwipunku znajdziesz także w metalowych pojemnikach, zawierających przeważnie dwa rodzaje giwer, kilka sztuk apteczek oraz ładunki wybuchowe. Trochę tego jest.
Podsumowując, Killzone: Liberation stanowi dla mnie jeden z lepszych tytułów, jakie do tej pory ukazały się na przenośnej konsoli Sony. Raczej niespotykane podejście do tematu strzelanin (widok) plus nacisk na taktyczne planowanie owocuje bardzo grywalną i nietuzinkową pozycją. Obrazu całości dopełnia świetne wykonanie oraz pełna polska wersja językowa - czyli coś, na co w przypadku gier ukazujących się w naszym kraju, będziemy zwracać uwagę coraz częściej. Rozgrywka wypada przyjemnie, więc jeśli tylko czujecie, że bez problemu odnajdziecie się w klimacie – łykajcie śmiało. Nie powinniście poczuć się zawiedzeni.