Lepsze Dying Light to smaczny kąsek, zwłaszcza z uwagi na wiejski dodatek
To już doskonale znana praktyka wydawców, że kilkanaście miesięcy po premierze jakiejś całkiem udanej gry na rynku pojawia się jej edycja tzw. GOTY, czyli wersja podstawowa tytułu w pakiecie ze wszystkimi wypuszczonymi po drodze zestawami dodatków. Dying Light: The Following Enhanced Edition skrótu Game of the Year w nazwie nie ma, niemniej zasadniczo pełni identyczną funkcję, jakkolwiek twórcy by się od tego nie odcinali. Prawie równo rok po debiucie pierwowzoru doczekaliśmy się atrakcyjnego cenowo, pełnego wznowienia. Oczywiście głównym punktem programu jest tu konkretnie rozbudowane, najnowsze rozszerzenie, ale po drodze tytuł dorobił się również wielu szlifów programistycznych i graficznych. Nie ma się zbytnio co nad nimi na wstępie rozwodzić. Dość powiedzieć, że jeśli kochacie projekty z zombie, nasz polski nie zawodził, a teraz zabawy wśród zgnilców jest jeszcze dużo więcej. Warto poznać.
15.02.2016 12:28
Samo The Following oferowane było jako część przepustki sezonowej, co oznacza, iż wielu fanów Techlandu, którzy od razu zaufali firmie i kupili w pakiecie wszystkie obiecywane im DLC, zaoszczędzili. Dwukrotnie, jak się okazuje, bowiem gdy w trakcie prac nad nową opowieścią okazało się, że mogła by ona zostać wypuszczona jako osobna produkcja, cena dodatku w przypadku nabywania go osobno lekko skoczyła. Studio nie zapomniało jednak o żadnym posiadaczu Dying Light. Zapowiadane poprawki są do pobrania za darmo w formie porządnej aktualizacji, wystarczy mieć połączenie z Internetem. Szybko stają się dostrzegalne szlify w zachowaniu nieumarłych, lepsza płynność łączenia ruchów bohatera czy większa różnorodność modeli postaci niezależnych. Mówi się też o optymalizacji kodu, co w przypadku takiego PlayStation 4 niekoniecznie już się sprawdza. Gra potrafi załapywać duże spowolnienia, szczególnie w gąszczu zgnilców, a do tego w trybie współpracy online.
Przed nadejściem opowieści o pewnym tajemniczym kulcie, podobno odpornym na tak zwaną zarazę Harran, nie szczędzono pochwał w stronę nieukończonego kodu. Prawda jest taka, że z początku The Following może rozczarować. Mapa jest rozleglejsza, ale trafiamy po prostu na pustawą nadmorską wieś. Wrogowie snują się pośród kul siana, więcej widać drzew, niż budynków i trzeba praktycznie wszystkie dawne, pielęgnowane przyzwyczajenia odłożyć na bok. Ponieważ nie da się szybko wdrapać na budynek, jak go nigdzie nie ma, skupiska zombie lepiej po prostu na starcie omijać. Warto od razu zaznaczyć, iż chociaż teoretycznie wystarczy ukończyć samouczek, aby poznać kolejną przygodę, gdyż wybierana jest ona z menu osobno, twórcy zalecają wpierw poznać dzieje miasta. Zgodzę się z tym. Sama linka z hakiem, zyskiwana niegdyś dosyć późno, pomaga w przemierzaniu terenów i szybkim włażeniu na rury czy ambony myśliwskie. Inna sprawa to wytrzymałość nieprzyjaciół. Po przekonwertowaniu zapisanej gry, z całkiem rozwiniętym oraz dobrze wyposażonym herosem, wcześniej przygotowane i śmiercionośne maczety działały co najwyżej jak większe pałki, raptem miotając kimś przy uderzeniach na boki. Trzeba było poszukać schematów lepszych, mocniejszych.
Te znajdujemy jak zwykle w pozamykanych skrzyniach, do których przydadzą się wytrychy, lub w dosyć różnorodnych misjach. Fabułę rozciągnięto na zyskiwanie odpowiedniego poziomu szacunku u zagadkowej sekty Bezlicych, znających sekret powstrzymywania ataków zombie i niby przemian po ugryzieniu. Zmusza to do ciągłego zbierania zleceń z tablic ogłoszeń, a także podejmowania się okazjonalnych wyzwań specjalnych oraz reagowania na takie losowo generowane zdarzenia. Na nudę narzekać nie będziecie, o ile szybko podejmiecie się usprawnienia błyskawicznie odnajdywanego łazika terenowego. Trochę lepsze części nie są wcale tak trudno dostępne, a bez nich zrazicie się niepotrzebnie. Auto ani nie pojedzie za szybko, ani siłą przebicia nie grzeszy, a wskakujący na maskę biegacze tylko podirytują. Co innego, gdy się pobawić w mechanika. Od razu żwawej się zgnilców rozjeżdża, nie ma problemu z wjechaniem pod górkę, zaś punkciki doświadczenia się przepięknie kumulują, co przekłada się na rozwijanie osobnego drzewka umiejętności kierowcy. Dalej dochodzi dopalacz, miny, rażenie prądem, latarnie UV. No, da się w końcu z samochodzikiem naprawdę zżyć.
Z czasem zyskacie dodatkowo nowe opcje lakieru czy figurki kiwające głową na kokpit, by sobie spersonalizować auto. Złomek na kółkach niszczy się, tak jak bronie, dlatego wymaga okresowej naprawy, a w końcu też podmiany elementów, również robionych ze schematów. Tak jak w życiu, wypada obserwować kontrolki. Bez paliwa także nie pojeździcie, stąd grzebanie pod maską wraków dla części i gmeranie w bakach dla benzyny szybko staje się drugą naturą gracza. Szkoda, że nie przewidziano opcji pojeżdżenia czymś innymi, niż własnym buggym, gdyż niekiedy jednak nie ma możliwości przywołania czterokołowca, a u podnóża góry zastała nas noc i łażenie na piechotę to proszenie się o krwawy zgon oraz utratę doświadczenia. Tymczasem na drodze akurat zalega rozkraczony wóz policyjny… Tak, pozostawiono naturalnie zmienną porę dnia, by po zmroku na żer wychodziły większe, groźniejsze pokraki. Dobre jest to, że przejście następuje płynniej, niż to było w oryginale. Bardziej się wczujecie.
Niesamowicie bawi rozgrywka po sieci, o ile działa. Edycja dla PS4 lubi samoistnie wyrzucać z gry wieloosobowej, wyświetlać błąd oraz zamykać program, a nawet uparcie przełączać konsolę w tryb uśpienia. Wszystko po zaktualizowaniu oczywiście. Problem innej natury to dołączanie do gry takich osób, które tylko stoją sobie w miejscu, nie wiadomo po co. Bez obecności wszystkich graczy w kluczowym miejscu, nie popchniecie po prostu do przodu żadnego zadania fabularnego, więc klops. Można odreagować stając się nocnym zombie w czyimś świecie w dorzucanym do Enhanced Edition, dotąd osobno płatnym trybie. Warto połazić po opcjach i sprawdzić kilka specjalnych scenariuszy, czyli modyfikacji dla gry. Coś czuję, że tytuł zostanie wkrótce rozbudowany o kolejne. Nie zapominajmy przy okazji o poziomach legendy. Na zyskaniu wszystkich podstawowych zdolności z drzewek zabawa wytrwałego herosa się nie kończy. Punkciki dalej zbierane będą na konto zupełnie nowych umiejętności.
Wznowienie Dying Light warto nabyć, jeśli ktoś nie miał z tytułem wcześniej do czynienia. Zwyczajnie się opłaca. Będąc posiadaczem podstawki także wypada The Following kupić. Rozgrywka wygląda tutaj odświeżająco, z uwagi na bardziej otwarty świat, a nie betonową dżunglę. Częściej korzysta się z broni palnej czy kuszy, mniej podchodzi do wroga, jak nie trzeba. W łaziku o porządnym modelu jazdy można się zakochać, jeśli poświęcicie mu swą uwagę. Stanowi ruchomą przystań w jęczącej dziczy, zwłaszcza nocą. Fabuła rozkręca się powoli, ale kiedy już nabiera tempa, wtedy w zasadzie gracz nie odrywa się od pada aż do wybuchowego finału. Misje poboczne raczej nie nużą. Tajemnicza Matka, wyznawana przez miejscowych, na długo zapadnie w pamięć. W wielu aspektach rozszerzenie jest lepsze od pierwowzoru, a o to przecież chodziło. Technicznie wersja konsolowa kuleje trochę, ale w ogólnym rozrachunku problemy nie mają większego znaczenia. Zwłaszcza przy rozcinaniu, rozszarpywaniu i rozczłonkowywaniu zombie. Tęgie głowy toczą się często oraz gęsto, goniąc za ramionami, nogami czy zombie przeciętymi w pół. Pionowo. Po prostu niezła Harrówa.