10 lat WikiLeaks: Assange zapowiada nowe dokumenty kompromitujące Google
Wydarzenia dzisiejszego dnia miały wstrząsnąć trwającym w Stanach Zjednoczonych wyścigiem po fotel prezydenta, a przynajmniej takie deklaracje publikowane były w ostatnim czasie na stronach powiązanych z WikiLeaks. Punktualnie o 10:00 rozpoczęto strumieniowanie relacji z wydarzenia, podczas którego Julian Assange po raz kolejny miał wpłynąć na bieg historii. A to za sprawą publikacji materiałów, które miały skompromitować Hillary Clinton.
To się jednak nie wydarzyło, przynajmniej na razie. Szybko okazało się bowiem, że miliony obserwatorów amerykańskiej kampanii stało się ofiarami żartu, a całe wydarzenie zostało zorganizowane z zupełnie innego powodu. Dziś bowiem mija dokładnie dziesięć lat odkąd uruchomiono WikiLeaks. W tym czasie serwis posiadł status ikoniczny: bezkompromisowość (także w nie do końca pozytywnym sensie) Assange’a doprowadziła do stworzenia całkowicie niepodlegającej kontroli i cenzurze platformy, która zmieniła skład niejednego rządu i zarządu. Założyciel WikiLeaks oczywiście podsumował dotychczasową działalność (rzekome „10 mld słów w 10 mln dokumentów w 10 lat”), ale także wspomniał o planach na najbliższą przyszłość.
LIVE: Assange addresses the press on WikiLeaks' ten year anniversary in Berlin
A te są bezpośrednio związane z branżą IT. Assange zapowiada bowiem, że w najbliższym czasie oprócz dokumentów odsłaniających brudne kulisy przemysłu zbrojeniowego czy energetycznego, upublicznione zostaną także kompromitujące fakty dotyczące działalności… Google. Mają one być powiązane właśnie z trwającą kampanią prezydencką.
Nietrudno się domyślić, że chodzić może o faworyzowanie w wyszukiwarce wyników Hillary Clinton, raczej nie sposób sobie wyobrazić, aby szefostwo Google skrycie wspierało Donalda Trumpa. Jeżeli przypuszczenia okażą się prawdą, to nie będzie to pierwsza tego typu sytuacja – wcześniej o ukrywanie treści stanowiących przejaw niepoprawnego politycznie światopoglądu oskarżany był Facebook. Wewnętrzne śledztwo nie potwierdziło takiego stanu rzeczy, choć sprawa zakończyła się zastąpieniem ludzkiego działu redakcyjnego algorytmem.