30 tysięcy orgazmów, czyli sextech na CES 2020
W 2020 roku po raz pierwszy na prestiżowych targach elektroniki użytkowej CES swoje miejsce oficjalnie miały gadżety z tzw. branży sextech. To po części efekt ubiegłorocznego oburzenia po tym, jak organizatorzy targów odebrali nagrodę przyznaną firmie sextechowej Lora DiCarlo. Ale nie tylko.
10.01.2020 | aktual.: 11.01.2020 16:48
Pomimo oficjalnego uznania obecności erotycznej branży na CES i wydzielenia jej miejsca w strefie Health and Wellness, przedstawicieli sextechu było niewielu. Udało mi się naliczyć sześć firm. Chociaż wychodzenie z niszy nie jest łatwe, to obecni na CES przedstawiciele okazywali spory entuzjazm i mówili, że spotykają się z bardzo pozytywnym odbiorem.
- Chętnie wystawiamy się w miejscach, w których zwykli ludzie mogą z nami porozmawiać - mówi mi Mona Ghannoum, która razem z firmą Strap U prezentowała bezuprzężowy strap-on z nadmuchiwaną uchwytem dopochwowym. - Cały czas widzę osoby, które omijają nas zawstydzone, ale za każdym razem jest coraz więcej takich, które podchodzą i zadają mnóstwo pytań.
Mona prezentuje mi najnowszy produkt, czyli wspomniany strap-on. Nowatorskim rozwiązaniem, jakie zastosowała firma Strap U, jest wyposażenie gadżetu w nadmuchiwany element, który poprawia utrzymanie go we właściwym miejscu. Jak mówi mi Mona, wiele kobiet, które chcą używać bezuprzężowych strap-onów, ma problem z utrzymaniem ich w pochwie. Temu ma zaradzić właśnie nadmuchiwany element, który dopasowuje się do anatomii pochwy i blokuje w niej gadżet.
Oprócz tego strap-on wyposażony jest w element stymulujący łechtaczkę, a sama część penetrująca jest wibratorem z siedmioma wzorami wibracji i trzema prędkościami. Przyjemność dla obydwu partnerów. Strap-on Strap U jest też stosunkowo niedrogi, kosztuje ok. 100 dolarów.
Obecność firm sextechowych na CES 2020 to świetna okazja, aby zobaczyć, jak ta branża wykorzystuje trendy i technologie znane z innych dziedzin. Firma Lioness z USA pokazała pierwszy smart-wibrator, który zbiera dane o użytkowniczkach (na razie nie ma modelu dla mężczyzn) i używa sztucznej inteligencji do analizy orgazmów.
Lioness twierdzi, że ma już dane z 30 tysięcy sesji zakończonych orgazmem (oczywiście wszystkie dane są anonimowe), co jest wg nich największym zbiorem tego typu danych na świecie. W przyszłości Lioness chce wykorzystać dane do przewidywania preferencji seksualnych i "ulepszania" kobiecych orgazmów.
Przedstawiciele branży sextech na CES 2020 nie zapomnieli też o mężczyznach. Na targach znalazłem 3 gadżety przeznaczone specjalnie dla panów. Firma Myhixel z Hiszpanii zaprezentowała urządzenie dla mężczyzn, które ma poprawić jakość stosunków seksualnych poprzez opóźnienie wytrysku i przedłużenie samego stosunku. Kierowane jest przede wszystkim do osób, które cierpią na przedwczesny wytrysk, czyli ok. 30 proc. populacji.
W pakiecie razem z urządzeniem dołączana jest aplikacja z programem ćwiczeń opracowanym przez lekarzy seksuologów i seksterapeutów. W wersji o 70 dolarów droższej są też zdalne konsultacje z lekarzem.
Firma Lovense skupia się przede wszystkim na czystej przyjemności w epoce zaawansowanych technologii. Lovense Max 2 to sztuczna pochwa o imponujących możliwościach. Oprócz standardowych funkcji, jak różne motywy uciskania i wibracji oraz kontrola przez aplikację, Max 2 pozwala też na zsynchronizowanie z wibratorem dla kobiet Nora i na przeżywanie namiastki wspólnego seksu na odległość.
Lovense pracuje też nad połączeniem Max 2 z wirtualną rzeczywistością. Już teraz firma przygotowała kilka demonstracyjnych scenariuszy i współpracuje z twórcami nad rozszerzeniem biblioteki.
Firma Mysteryvibe z Kalifornii zaprezentowała kilka urządzeń. Między innymi wibrator o szerokich możliwościach zmieniania jego kształtu oraz wibrator dla mężczyzn stymulujący jednocześnie prącie, jądra, prostatę oraz łechtaczkę partnerki. Prace badawczo-rozwojowe nad wibratorem Tenuto trwały ponoć aż trzy lata.
Coś więcej niż zabawki
Pozostaje pytanie, czy targi nowych technologii to odpowiednie miejsce na prezentacje i promowanie seks gadżetów. Moja odpowiedź brzmi: tak, to idealne miejsce. Powodów jest kilka. Po pierwsze, sztuczne blokowanie dostępu branży sextech do największych targów technologicznych z powodu tabu jest po prostu śmieszne. Mamy XXI wiek i większość ludzi już nie czerwieni się na dźwięk słów pochwa czy penis, i nie odwraca wzroku na widok wibratora.
Po drugie, problemy seksualne dotykają ogromnej części społeczeństwa. Niektóre z nich to problemy medyczne, inne mają podłoże psychologiczne, które też mogą być symptomami schorzeń. To z kolei prowadzi do nieszczęśliwych i rozpadających się związków, frustracji i poczucia niskiej wartości osobistej. Jeśli są urządzenia, które w domowym zaciszu mogą rozwiązać przynajmniej część tych problemów, to powinno się je promować, jak najszerzej.
Po trzecie, branża sextech warta jest dziś 30 mld dolarów i rośnie w tempie 12 proc. rocznie. Przed takimi pieniędzmi nie da się zamykać drzwi w nieskończoność.
Po czwarte, gadżety erotyczne często cechują się ciekawszym podejściem do wykorzystania nowych technologii niż większość firm "technologicznych", które z roku na rok pokazują dokładnie to samo i są po prostu nudne. Wśród firm sextechowych widziałem najwięcej innowacji i myślenia "outside of the box", czyli nieszablonowych koncepcji, niż w jakiejkolwiek innej branży.
Może giganci technologiczny, którzy wciskają nam na siłę nieprzydatnych asystentów i inteligentne miksery, "ukradną" sextechowi podejście do nowych technologii i ich wykorzystania w prawdziwie konsumenckich produktach.