Portale społecznościowe – fascynacja, nałóg, czy …. ?
Przypadkiem robiąć „shuffle’a” w blogowych wpisach i wybierając tego, który przyciągnął moją uwagę najbardziej, natrafiłam na słów kilka o tym, że jestem jedną z tych, którzy coraz mniej piszą na blogu – tłumaczę się, jak winny – przeprowadzka sama się nie zrobi. Kartony 3 tydzień same leżeć odłogiem nie mogą, trzeba im pomóc… poleżeć jeszcze. :) Ale nie o tym dziś.
Słowem wstępu…
Czasem w pracy są takie dni, kiedy zwyczajnie wszystko co można było zrobić w danej chwili, zostało zrobione. Dziś nastał taki dzień. W związku z tym, nie weszłam na twarzo-książkę, ale zdecydowałam się o niej poczytać. Nie o założycielu, który zgarnia ogromne pieniądze, bo jakoś mało mnie interesuje jego postać, jako człowieka, ale o swego rodzaju fenomenie, jakim stał się facebook. Takim też sposobem przeczytałam kilka słów ogromnego zdziwienia pewnej starszej Pani, która założyła sobie owy profil na tymże portalu, by móc kontaktować się ze swoimi wnukami z Teksasu. Z przerażeniem stwierdziła, że dziwni ludzie wysyłają jej zaproszenia, choć nigdy w całym swoim życiu na oczy ich nie widziała. Podobnie rzecz miała się z kontami, które niczego swoim bytem nie wnoszą w ogromną społeczność, oprócz bycia zapchaj-dziurą, a ich „administratorzy” wysyłają zaproszenia przypadkowym ludziom. Amerykanka kilkukrotnie pożaliła się na niezliczoną ilość osób, jakie można mieć w znajomych, zadając przy tym jedno pytanie „Jak można znać 1800 osób?”. Moja odpowiedź – można. Nie trzeba z nich robić od razu przyjaciół, bo jak wiadomo, najlepiej wybierać ich dość ostrożnie i być przezornym w zbyt wylewnym emancypowaniu swoich uczuć.
Ja i portale
Nie znam dogłębnie historii żadnego z polskich ani zagranicznych portali społecznościowych. Poza tym, nie chodzi mi o to, by robić tutaj kopiuj/wklej z Wikipedii. Sama od kilku lat (niedługo będę to liczyć w dziesiątkach) jestem zarejestrowana na wspomnianym wyżej i dwóch polskich – nk, w swoim czasie zrobiła niezłą furorę, w chwili gdy chodziłam do liceum oraz na wstyd-się-przyznać photoblogu. :) Na moje szczęście, można było kasować zdjęcia, więc kilku żenujących z dziubkiem, bo o dziwo więcej nie mam, ku chwale się pozbyłam. Na tym kończy się moja ‘pokaźna” kolekcja portali, na jakich jestem. Przyznać jednak muszę, że korzystam regularnie tylko ze wspomnianego na początku facebook’a. Hasła do nk nie pamiętam, a photoblog – wyrosłam dawno temu. Nie rozumiem natomiast zachwytu nad Instagramem i #hashtagami, które w zatrważających liczbach pojawiają się przy każdym prawie zdjęciu moich znajomych. Sama czasem podglądam niektórych Youtube’rów na Instagramie, ale… że „zwykły” obywatel wrzuca swoje zdjęcia na kolejny portal, nasuwa mi się wówczas zwykłe, just tell me – for what ? odpowiedzi niestety nigdy nie otrzymuję. Ale…ale….
Portal w liczbach
… Choć w liczeniu jestem kiepska, to spędziłam parę chwil na przyjrzeniu się statystykom bohatera dzisiejszego wpisu. Skupiam się przede wszystkim na psychologicznym podejściu do tego portalu. W skrócie, Facebook to aż 1,2 miliarda użytkowników, 4,5 miliona polubień dziennie, 350 milionów zdjęć dodanych na dzień – serio? Tak dużo zdjęć i tak mało polubień? Hm… coś z tymi znajomymi jest chyba nie tak, jak nie chcą lajków klikać, nie ? ;) Kolejnym aspektem, który chyba zbyt mocno wdarł się do naszej rzeczywistości, jest zgon. Nie. Nie mam na myśli zgonu po imprezie. Śmierć na fejsie też jest aktywnym użytkownikiem. Dość specyficznie sprawa ta jest realizowana przez samych pracowników portalu – ustalą czy Pan X faktycznie nie żyje, czy Y jest z nim spokrewniony i jeśli wszystko jest Ok, ustalą mu status „In memoriam”. Kolejny raz zapytam – serio ? Czy to jest tak bardzo istotne, że strona osoby, która nie żyje, dalej będzie istnieć ? Nie rozumiem tego, jak bliscy mogą się tym zajmować. Oczywiście nie mam na myśli czasu od razu po odejściu tej osoby, ale nawet po upłynięciu pewnego okresu – pytam, kto tego tak bardzo chce ? Ten kto zmarł ? Nie sądzę. Na chwilę obecną 30 milionów osób na Facebook’u, to osoby które nie żyją. Drugim typem zgonu, jest zgon przez Facebook’a. Przykład – matka zabrania 13latce korzystać nie tyle z internetu co z samego fejsa za karę. Zakaz obejmował kilka godzin. Dziewczyna odbiera sobie życie. Niestety nie wyssałam sobie tego z palca, pół biedy, gdyby tak faktycznie było. Zdarzenie miało miejsce w Indiach. Matka chciała tylko ograniczyć córce czas, który ta przeznaczała na przesiadywanie na portalach. Szkoda, tylko że nie wiemy dokładnie, jak wygląda to zjawisko w rzeczywistości, chyba nie robi się jeszcze dokładnych statystyk na ten temat. Byłoby to pewną przestrogą. Choć może wcale nie.
Nierealna rzeczywistość
Wracając do tych felernych zdjęć i like’ów. Sama sądziłam, że polubień statystycznie będzie więcej. Czyżby nasi fejsbuczkowi przyjaciele nas nie lubili? Sama mam kilka albumów z różnymi zdjęciami – jakaś impreza, wakacje, ślub, ale nie wrzucam zdjęć codziennie, w celu zaspokojenia mojego ego, by być notorycznie chwaloną za wygląd i tym podobne bzdury. Zwyczajnie też brakuje mi na to czasu. Zauważa się również tendencje, że znajomi z portalu wcale tak chętnie nie klikają, że lubią dane zdjęcie z wakacji na Karaibach. Chyba nikogo to nie dziwi, prawda ? Prędzej pochwalcie się koledze przy piwie, szybciej zachwyci go przezroczysta woda. A nawet jeśli będzie się wykrzywiać z zazdrości - zobaczycie to od razu. Realnie będziecie wiedzieć, czy faktycznie tak bardzo lubi Wasze wojaże. ;) Psycholodzy i „amerykańscy naukowcy” doszli do wniosku, że codzienne oglądanie zdjęć przyjaciół zaburza psychologiczny obraz własnej osoby. Szczególnie kobiety narażone są na negatywne postrzeganie swojego ciała. Nic więc dziwnego, że lajków jest stosunkowo mało w porównaniu do liczby wrzucanych zdjęć.
Podsumowując…
Ostatnie linijki tego wpisu klikam z „Social Network” w tle. :D Mąż znalazł film na dzisiejszy wieczór, a nie wiedział nawet że piszę o Facebook’u.