Bitcoiny nie pękają, bo ładnie się dzielą: coś o bańkach i rynkach
28.11.2013 | aktual.: 28.11.2013 13:35
Mój redakcyjny kolega Tomek Bryja, w ostatnim newsie z wczoraj o przekroczeniu przez kurs bitcoina "magicznej" bariery tysiąca dolarów, porównał to co się dzieje na rynku do Tulipomanii - historii z XVII wieku, kiedy to w Holandii spekulowano na ogromną skalę cebulkami tulipanów. Wniosek oczywisty: za chwilę ci wszyscy, którzy tyle zainwestowali w bitcoiny, zostaną z niczym i będą jedli tynk.
Być może TomekB ma rację (i dobrze, że nie mam bogactw w bitcoinach, bo za chwilę miałbym jeszcze gorzej, niż mam :D). Ale może nie ma racji?
Bańki spekulacyjne i dzielenie tulipana na czworo
Zastanówmy się wpierw, czym jest bitcoin. Dla ludzi wychowanych na obiegu pustego pieniądza to, co się dzieje na nieregulowanym przez żadną instytucję rynku kryptograficznych walut (czyli nie tylko bitcoina, ale też i litecoina, peercoina i mnóstwa drobnicy) rzeczywiście musi to wyglądać bardzo niepokojąco. Wzrosty wartości o rzędy wielkości nie przypominają zachowania normalnych inflacyjnych walut, takich jak euro, dolar czy złotówka, więc wszyscy muszą krzyczeć: PANIC PANIC, SELL SELL, bańka spekulacyjna, tulipany!
Przywołajmy jednak przykład z rynku nieruchomości. Pan Abacki kupuje dom za 100 tys. zł, po kilku latach sprzedaje go panu Babackiemu za 150 tys., który znajduje po kilku latach nabywcę Cacackiego za 250 tys... takich panów Cacackich jest sporo, kupili swoje domy po cenie, która wzrosła 2,5‑krotnie w ciągu 10 lat... tyle że na rynku nie ma już nikogo, kto by chciał od nich domy w przyszłości odkupić, gdyż ci, którzy mieli pieniądze, już domy kupili, zostali młodzi biedacy. Tak więc Cacacki, chcąc sprzedać dom zaczyna obniżać jego cenę poniżej ceny zakupu. PANIC PANIC SELL SELL jak dziś nie sprzedasz za 200 tys to jutro będziesz sprzedawał za 100 tys.
Czy analogiczna sytuacja zachodzi z bitcoinem? Nie. A czemu? Po pierwsze, przypatrzmy się na realne zastosowania coina w handlu. Podobno w Internecie już 20 tys. sklepów używa logotypu Bitcoin Accepted Here. Jak to działa? Ano towar ma jakąś cenę, powiedzmy w USD, a skrypt na bieżąco po uśrednionym kursie przelicza obok cenę na BTC. Z perspektywy sklepu problem pojawia się dopiero wtedy, gdy kurs BTC nagle mocno spada, ale i na to jest rozwiązanie, wielu dostawców stosuje mechanizmy ubezpieczeń kursu, dobrze znane ze spekulacji walutami typu fiat (Bitpay.com).
Po drugie, z cebulką tulipana i z domem jest pewien problem. Słabo się dzielą. Jeśli pokroisz cebulkę tulipana na 10 części, to każda z tych części nie będzie wcale warta 1/10 całej cebulki. Nic nie będzie to warte. W zasadzie to samo jest z domami, nie wydziela się 1/10 domu, by komuś odsprzedać (dla uproszczenia pomińmy wynajem pokoi). Tak więc jeśli Abacki chciał kupić cebulkę tulipana za 1000 dolarów, to jeśli w przyszłości nie znajdzie jednego nabywcy mającego przynajmniej 1000 dolarów, to albo sprzeda ze stratą, albo w ogóle nie zdoła cebulki sprzedać (a ona mu w końcu zgnije).
Tymczasem bitcoin dzieli się do ósmego miejsca po przecinku (a w teorii znacznie bardziej - kwestia wprowadzenia paru zmian w protokole, by dzielił się do np. 18 miejsc po przecinku). Jeśli więc pan Abacki miał 1 bitcoina za 1000 dolarów - i szuka teraz kogoś, kto wziąłby go przynajmniej za 1000 dolarów, to wcale nie musi znaleźć tylko jednego nabywcy na tego bitcoina. Może znaleźć stu nabywców, z których każdy kupi od niego 0,01 BTC, w cenie 10 dolarów. Dla zwykłego zjadacza chleba łatwiej dokonać transakcji na 10 dolarów, niż na 1000 - a kupione 0,01 BTC jest technicznie równie "sprawne", co 1 cały bitcoin.
Jeśli nie tysiąc, to ile?
I to prowadzi nas do ostatniej kwestii - jaka powinna być "realna" cena bitcoina? To wszystko zależy od zastosowania. Załóżmy dla uproszczenia, że bitcoin miałby tylko jedno możliwe zastosowanie - służyłby do przekazów międzynarodowych między zarobkowymi emigrantami a ich rodzinami w krajach ubogich. Na rynku tym nieźle się dorobiły firmy takie jak Western Union - dla nich jedyną alternatywą były tradycyjne systemy wykorzystujące zaufanie diaspory (Kenijczyk, pan Eze, pracując w Kuwejcie daje do ręki 1000 dinarów zaufanemu ziomkowi z obietnicą, że inny godny zaufania człowiek w Kenii przyniesie rodzinie pana Eze odpowiednią kwotę w szylingach). Bitcoin tymczasem jest nieporównywalnie tańszy i szybszy od Western Union (a i łatwiejszy w obsłudze), a do tego nie potrzebuje mechanizmów klanowego zaufania, więc jest bardziej uniwersalny.
Według Wikipedii w 2012 roku wartość takich przelewów do krajów rozwijających się wyniosła 401 mld dolarów. To trzykrotny wzrost od 2012 roku, a Bank Światowy przekonany jest, że będzie to rosnąć dalej w takim tempie. Są dziś kraje, dla których przelewy ich obywateli pracujących za granicą stanowią niemal połowę ich PKB. Tymczasem obecna kapitalizacja rynku bitcoina po tysiąc dolarów to zaledwie 12 mld USD (gdyby sprzedać jednocześnie wszystkie BTC za dolary, to taką kwotę można by uzyskać).
Gdyby więc bitcoin zdołał zdobyć tylko 10% rynku przelewów do krajów rozwijających się, to i tak byłoby to co najmniej 40 mld dolarów, ponad trzykrotnie więcej niż obecnie. A przecież kryptograficzna waluta ma sporo innych zastosowań, nie tylko transferowych czy inwestycyjnych - może być np. wykorzystana do cyfrowego podpisywania dokumentów elektronicznych (i jakoś wydaje się mi w tej roli bardziej wiarygodna, niż sprzedawane po paskarskich cenach zestawy do tzw. podpisu kwalifikowanego). Ile wart jest globalny rynek cyfrowych podpisów?
Sądzę więc, że te tysiąc dolarów za bitcoina to nieistotna sprawa. Istotne jest to, ile przedsięwzięć będzie chciało wykorzystać bitcoiny w swoich modelach biznesowych. Sam kurs BTC/USD pewnie jeszcze niejednokrotnie się zmieni (PANIC PANIC SELL SELL) - ale co z tego? Wystarczy być cierpliwym, nie inwestować kwot, na które nas nie stać, a wszystko będzie dobrze. Czy pamiętacie, jak po "pęknięciu" poprzedniej, wiosennej "bańki spekulacyjnej" (piszę w cudzysłowie, bo dla mnie to była zwykła korekta rynku) rozpaczano, jak to złe geeki namówiły Joe Sixpacka, by kupił te bitcoiny po 250 dolarów sztuka, w ten sposób marnując pieniądze przeznaczone na studia małego Jimmy'ego? A kto teraz by nie chciał móc kupić bitcoinów po 250 dolarów?
Widzimy więc wzrosty, i korekty, wzrosty i korekty - rynek szuka wartości bitcoina, bo jak miałby ją poznać w inny sposób? Ani pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Chin, ani przewodniczący Komisji Europejskiej, ani nawet wszechwładny przewodniczący Fedu nie wiedzą, ile bitcoin może być wart, a nawet gdyby wiedzieli, to kto by im dzisiaj uwierzył? Kurs bitcoina w dłuższej perspektywie musi rosnąć, bo tak jest, gdy rosnąca popularność spotyka się z ograniczoną, a nawet malejącą podażą (wygenerowano już ponad połowę wszystkich możliwych bitcoinów, zaś w roku 2020 odsetek ten wzrośnie do 87,5%. Około roku 2100 powinien powstać ostatni bitcoin).
Tymczasem w ciągu ostatniej doby na największej na świecie giełdzie bitcoinów, chińskim OKcoin, średni kurs BTC wyniósł 6000 renminbi, tj. jakieś 3000 zł, z lekką tendencją wzrostową. W tym czasie właścicieli zmieniło jakieś 50 tysięcy bitcoinów, czyli średnio 0,00004 bitcoina na głowę Chińczyka.
Zapraszam do dyskusji.