Jakie straty ponoszą artyści przez "piractwo", a co zyskują w zamian cz. II
05.07.2010 | aktual.: 29.05.2015 12:33
.Malą wojne w komentarzach wprowadził mój ostatni wpis Jakie straty ponoszą artyści przez "piractwo", a co zyskują w zamian, w którym dowodzę że jeżeli straty ponoszone przez artystów za sprawą "piractwa" (jeżeli takowe wogóle istnieją) są tylko niewielką częścią ich zarobków. Ten wpis można potraktować jako kontynuację...
Warto zdać sobie sprawę, jak bardzo kruche są argumenty, zgodnie z którymi nieskrępowany dostęp do książek uniemożliwia ich sprzedaż. P. Coelho bezpłatnie udostępnił w internecie wszystkie swoje książki i stwierdził, że ich sprzedaż nie spadła, a wręcz przeciwnie wzrosła. Jak można wytłumaczyć zaistniałą sytuację? Otóż osoba, której, po przeczytaniu kilku stron, spodoba się książka, prawdopodobnie poczuje się zachęcona do jej kupienia.
Jak się sprawa ma w przypadku muzyki? Otóż w tym wypadku "szkody" są znaczne, ale ograniczone: producenci (wydawcy etc) kalkulują, ile jest bezpłatnych pobrań, i mnożą je przez cenę płyt, wyobrażając sobie, że gdyby nie było tych wszystkich darmowych pobrań, ci wszyscy, użytkownicy którzy ściągają utwory z internetu, kupiliby płyty (śmieszne?). Skalkulowana w ten sposób strata jest wyimaginowana, ale robi wrażenie, gdy serwuje się ją w codziennej propagandzie, w ten sposób stara się odstraszyć ludzi od tego "procederu"...
Z badań prowadzonych w świecie akademickim wynika, że znaczna większość studentów ucieka się do takich form dostępu do dóbr naukowych i kulturalnych, jakie można uważać za nielegalne. Dla osoby, która odkrywa w internecie interesującą piosenkę, wysłanie jej przyjacielowi jest natychmiastową i normalną dla żyjących w społeczeństwie ludzi reakcją, ponieważ nikt nie znajdzie szczęścia w samotności. Czy można to kryminalizować? Prawo, które wygląda na idiotyczne, nie będzie przestrzegane. Doprowadzenie zaś do tego, że młodzi ludzie stracą szacunek dla prawa, nie jest błahą sprawą. Należy wypełnić tę narastającą lukę między tym, na co pozwalają technologie, a tym, czego zakazuje prawo. Należy zezwolić na nielukratywne korzystanie w celach edukacyjnych i naukowych. Należy ułatwić niekomercyjne użytkowanie osobiste i międzyosobowe.
Jeśli chodzi o patenty, coraz częściej dochodzi się do wniosku, że gmatwanina ograniczeń prawnych osiągnął poziom, który bardziej krępuje niż stymuluje badania. Dwudziestoletni monopol na jakiś pomysł? Można było to sobie wyobrazić w minionym stuleciu, ale nie przy obecnym tempie innowacji, i poziomie technologii. Prawda jest taka, że kontekst, w którym rozwija się gospodarka kreatywna, zmienił się radykalnie, bo choć produkcja dzieła twórczego kosztuje, gdy już się je stworzy, może ono stać się źródłem wzbogacenia całej ludzkości, gdy dostęp do niego praktycznie jest bezpłatny. Gdy udostępnienie go wymagało materializacji w postaci wydrukowania książki, wypalenia płyty, nagrania taśmy rzeczą naturalną było pobieranie ucieleśnionego w niej kosztu. Bez wydawnictwa czy stacji telewizyjnej ludzie nie wiedzieliby o jego istnieniu. Dzięki podporom materialnym wiedza stawała się dostępna i się upowszechniała. Dziś te same korporacje starają się uniknąć dostępności, gdyż nadeszła epoka cyfrowa i można cieszyć się książką, utworem muzycznym czy filmem w formie digitalnej. Zamiast przystosować się do nowych technologii i szukać innych sposobów dodawania wartości, i dotarcia do użytkownika, korporacje starają się przeszkodzić w dostępie do nich i kryminalizować ich wykorzystanie.
Za idealny przykład może posłużyć IBM, który najpierw, pod koniec lat osiemdziesiątych, usiłował uniemożliwić rozsiewanie „klonu” swojego produktu. Firma ta uważała bowiem, że ze względu na panowanie na rynku, wszyscy będą musieli korzystać z ich modelu. Przekonai się jednak, że wszyscy wolą „klony” – swobodną twórczość technologiczną. Nauczył się tej lekcji i zaczął sprzedawać oprogramowanie. Ponieważ oprogramowanie stało się dobrem wolnym. Uniemożliwianie postępu technologicznego przy pomocy monopoli nigdy nie daje dobrych rezultatów i nie dało ich również w tym przypadku.
Zamiast dramatycznych apeli o przestrzeganie prawa i etykę, potrzebny jest zdrowy rozsądek: to nim właśnie należy kierować się określając na nowo reguły, które chroniłyby autora innowacji, rozmaitych pośredników, a przede wszystkim to, co w ostatecznym rozrachunku interesuje nas we wszelkiej twórczości, a mianowicie wzbogacenie kulturalne i naukowe całej ludzkości. Jeśli dzięki nowym technologiom dobra kulturalne i oświatowe stają się niemal bezpłatne, to nie należy traktować tego jako nieszczęścia, lecz jako dobrodziejstwa. W świecie, w którym przeznacza się na edukację olbrzymie zasoby, usiłowanie zablokowania dostępu do niej nie tylko nie jest prawomocne czy też etyczne, lecz jest bezsensowne.