Świat się zmienia, a my obieramy kierunek Matrix
16.05.2015 | aktual.: 17.05.2015 14:19
Słuchając dziś podcastu dotyczącego ogólnie współczesnych, inteligentnych zegarków zacząłem się zastanawiać, jak bardzo na przestrzeni 30‑lat zmieniła się nasza cyfrowa cywilizacja. Moje przemyślenia bynajmniej nie są zbyt optymistyczny gdyż... idziemy w złym kierunku. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Lata osiemdziesiąte
Komputery towarzyszyły ludzkości znacznie wcześniej niż od lat 80‑tych ubiegłego wieku (jak to tragicznie brzmi), jednak dopiero pod koniec lat 70‑tych i na początku lat 80‑tych stały się bardziej dostępne dla przeciętnego obywatela ówczesnego świata. Z maszyny przeznaczonej tylko i wyłącznie dla kręgów naukowych i militarnych (np. legendarny superkomputer Cray 1) stał się maszyną dla hobbystów i elektroników amatorów.
I to właśnie owi elektronicy amatorzy i hobbyści pokroju Steve Wozniaka czy Clive'a Sinclaira sprawili, że komputer z mitycznej maszyny stojącej w laboratoriach czy tajnych bazach stał się przedmiotem dostępnym także dla przeciętnych obywateli, wbrew twierdzeniu założyciela Digital Equipment Corporation - Kena Olsena który w 1977 roku stwierdził:
There is no reason for any individual to have a computer in his home.
Pierwsze komputery domowe bardzo szybko stały się centralnym i zrazem jedynym ośrodkiem naszego cyfrowego świata. Wszystkie dodatki do komputera jakie wówczas zaczynały się pojawiać były właśnie tylko i wyłącznie dodatkami realizującymi określone zadania, jednak nie były niezbędne do naszego cyfrowego życia. Komputer był najważniejszy.
Także zupełnie inaczej wyglądał podział komputerów. Powszechnie mówiło się o komputerach domowych i komputerach biurowych. Te pierwsze produkowane głównie przez Apple, Atari, Commodore czy Sinclaira zdecydowanie różniły się od komputerów biurowych produkowanych przez IBM zarówno konstrukcją jaki i sposobem wykorzystania. Nasze domowe komputery dysponowały niezbyt imponującą mocą obliczeniową, ale jednocześnie oferowały kolorowy obraz wysokiej rozdzielczości i możliwość odtwarzania dźwięku. Komputery biurowe z kolei, dysponowały nieco większymi możliwościami obliczeniowymi, jednocześnie ze względu na swoje przeznaczenie, najczęściej nie oferowały takich możliwości graficznych i dźwiękowych jak i mniejsi, domowi bracia. Ich obraz sprawiał, że oczy trzeba było oddzielać od niego denkami od słoika, a możliwości dźwiękowe sprawiały, że księgowi (najczęściej ich używali) stawali się łysi. Jedno pozostawało ciągle bez zmian, to ciągle komputery stanowiły centrum cyfrowego życia.
Myślę, że ciężko nie dostrzec jak w latach 80‑tych komputery domowe nabierały niesamowitego rozpędu w swoim rozwoju. Od bardzo prostych i ograniczonych maszyn zbudowanych w oparciu o 8‑bitowe procesory Ziloga czy MOS Technology ewoluowały w coraz bardziej wyszukane maszyny 16‑bitowe z coraz bardziej zaawansowanymi możliwościami graficznymi i dźwiękowymi. Jakże olbrzymie znaczenie miał także rozwój systemów operacyjny tych komputerów, który ze skomplikowanego systemu tekstowego wprowadzania komend, zamienił się w przyjazny i intuicyjny system graficzny z którym bez trudu radzili sobie użytkownicy.
Także i maszyny biurowe nie stały w miejscu. Dzięki swojej modularnej budowie i one zyskiwały coraz większe możliwości graficzne i dźwiękowe, a zacierające się różnice cenowe pomiędzy komputerami domowymi i biurowymi sprawiły, że i one coraz częściej trafiały pod przysłowiowe strzechy. Różnice między komputerami domowym i biurowymi powoli się zacierały i wręcz znikły na początku lat 90‑tych w których taki podział komputerów był raczej zabawnym przeżytkiem.
Lata dziewięćdziesiąte
Lata 90‑te to dosyć burzliwy okres w cyfrowym świecie, powiedziałbym iż w pewnym sensie był to jeden z najbardziej tragicznych okresów świata IT. Różnice pomiędzy komputerami domowymi i biurowymi zupełnie się zatarły. Spadające ceny komputerów sprawiły, że przestały być one postrzegane jako luksusowy element wystroju naszych domów, a stały się elementem tak samo popularnym jak telewizor czy lodówka - stały się dobrem niemal powszednim. Dotychczasowi producenci komputerów domowych nagle zaczęli mieć problem z nadążeniem za rozwojem rynku i oceną w jakim kierunku on zmierza. Kuriozalnie wielu z nich zaczęło "zazdrościć" komputerom biurowym i próbowało tworzyć tego typu maszyny nie dostrzegając, że podział ten przestaje obowiązywać. Niektórzy z nich zapatrzeni w swoje dotychczasowe osiągnięci dreptali w miejscu stwarzając pozory rozwoju swoich platform, a jak wiadomo, kto stoi ten się cofa. Takie postawy nie mogły przynieść nic dobrego i ich efektem były mniej lub bardziej spektakularnie ogłaszane bankructwa i zaprzestanie działalności. Pojawili się też nowi producenci, produkujący komputery wyspecjalizowane w ściśle określonych dziedzinach choć i oni nie mieli lekko. Tylko nielicznym udało się wówczas przeżyć ten jakże burzliwy okres w historii cyfrowego świata, a byli nimi tylko ci, którzy potrafili znaleźć sobie jakąś niszę i w niej pozostać. Pozwolę sobie przytoczyć tu tylko trzy koronne przykłady takich firm - Apple (muzyka i DTP), SUN (obliczenia i rozwiązania sieciowe) czy Silicon Graphics (zaawansowane przetwarzanie grafiki).
Tym co jednak stanowiło prawdziwy napęd ówczesnego świata komputerów był internet i rozwój sieci. Podłączenie komputera do sieci zaczęło bardzo szybko zmieniać jego rolę w naszym życiu. Początkowo internet i możliwości łączenia komputerów w siec były jakby dodatkiem do naszego cyfrowego życia. Ułatwiały nam pracę, naukę czy wymianę myśli z innymi użytkownikami, jednakże komputer ciągle był w centrum naszej uwagi.
Może niektórzy z was pamiętają jak rozważano, czy poczta elektroniczna zastąpi tradycyjną korespondencję "pisaną". Oczywiście nikt wówczas nie poddawał wątpliwości, że list elektroniczny jest przyszłością jednak uważano, że sztuka epistolarna nie zginie, co najwyżej zamieni się w ciąg jedynek i zer. Na uczelni nie wypadało napisać do dziekana czy profesora maila, wypadało napisać na papierze. Czy ktoś z was potrafi sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz pisał taki prawdziwy, klasyczny list ? Pewnie macie z tym problem. Ja nie, bo dokładnie pamiętam kiedy. Ostatni mój list papierowy z prawdziwego zdarzenia napisałem w 2000 roku do pewnej cudownej dziewczyny ze Świnoujścia, z którą utrzymuję kontakt do dziś, ale już w zupełności cyfrowy. Papierowa korespondencja została jako pamiątka zupełnie ulotnych już czasów, papieru, długopisu, kopert i lizania znaczków.
Wiele osób twierdziło wówczas, że sztuka pisania się nie zmieni. Będziemy nadal pisać listy tylko na ekranie komputera. Czyżby ? Czy ktoś dziś pisze maila na dwie kartki A4 by opisać wydarzenia minionego tygodnia ?
W latach 90‑tych jednak sam komputer uległ pewnej zmianie albowiem pojawiły się laptopy. Idea komputerów przenośnych bynajmniej nie była nowa, bo takie rozwiązania usiłowano wdrożyć już w latach 80‑tych. Były to jednak usiłowania niezbyt udane, gdyż ówczesna technologia nie umożliwiała stworzenie komputera wygodnego do pracy w ruchu przy zachowaniu rozsądku cenowego. Dlatego jednym z bardziej udanych komptuerów przenośnych był Macintosh (joke). Laptopy jednak coraz bardziej zaczęły pojawiać się w naszym życiu właśnie w latach 90‑tych i zapewniały namiastkę komputera stacjonarnego w rozsądnych realiach cenowych. Nie mniej ciężko było uznać, by sam laptop mógł być jedynym komputerem użytkownika. Zazwyczaj stanowił on dodatek do komputera stacjonarnego.
W 1998 roku podupadające Apple zaprezentowało pierwszy komputer typu iMac, w którym Internet miał stanowić niejako integralny podzespół komputera, stąd literki "i" poprzedzająca słowo "Mac". Komputer ten został pozbawiony stacji dysków, a użytkownikom tłumaczono, że do przenoszenia dużych objętościowo danych najlepsza jest płyta CD, natomiast niewielkie pliki, które zazwyczaj przenoszono na dyskietkach o pojemności 1.44 MB najłatwiej jest właśnie wysłać po sieci. Pamięci przenośne USB na szerszą skalę miały pojawić się dopiero nieco później.
Tym samym Apple i ich iMac nieco zmienił definicję komputera choć na początku nie wszyscy chcieli się z tym zgodzić. Komputer jako pojedyncze urządzenie przestawał być w centrum naszego cyfrowego życia. Jego centrum stanowił komputer z dostępem do sieci.
Nowy wiek w historii świata, nowy komputer w świecie cyfrowym
Początek nowego wieku był tradycyjnie dla ludzi okresem nieco stresującym, zgodnie z ludzką tradycją. W średniowieczu rok 1000 napawał obawą ówczesne cywilizacje, zwłaszcza chrześcijańskie nadchodzącym sądem ostatecznym. Nastąpiło nowe tysiąclecie ale sędzia najwyższy miał zupełnie inne plany i nie miał czasu na takie głupoty, jak robienie porządków na ziemi. Kolejne set‑lecia wzbudzały kolejne obawy w mniejszym, lub większym zakresie w zależności od rozmaitych wróżbitów, filozofów i pseudofilozofów doszukujących się w datach rozmaitych zależności. Nie łatwiej było i w roku 1999, gdy straszono nas już nie tyle sądem ostatecznym, co rozmaitymi katastrofami związanymi z komputerami i zapisem roku 2000 z którym miały sobie nie radzić. Pluskwa Milenijna rozpoczęła swoje szaleństwo i miała doprowadzić do katastrofy system bankowy, elektrownie atomowe oraz nasze komputery domowe, a głównie te pracujące pod kontrolą systemu Windows, gdyż komputery Apple bez trudu radziły sobie ze zmianą daty. Nadszedł rok 2000, a ludzkość jak żyła tak żyje. Elektrownie atomowe nie wybuchły, systemy bankowe działały, a ziemia nie zamieniła się w pustynię. Jedynym pokłosiem pluskwy milenijnej jest być może brak Windows 9.
Początek nowego tysiąclecia to zarazem okres gdy komputery przenośne powoli stawały się niemal równoprawnymi zamiennikami komputerów domowych. Rzecz nie do pomyślenia w latach 90‑tych, pojawiali się użytkownicy komputerów posiadający tylko i wyłącznie laptopa. Jednocześnie umacniała się rola internetu w naszym codziennym, cyfrowym życiu i twierdzenia, że sieć zastąpi dyskietkę, napęd CD, telefon, telewizor, wypożyczalnię wideo i sklepy przestawały być traktowane jako twierdzenia wariata. Internet stał się już na tyle nieodłącznym elementem komputera, że ja sam zauważałem, iż komputer bez dostępu do sieci to jakby co najwyżej połowa komputera. Zresztą świetnie to przedstawił jeden z moich niedoścignionych mistrzów dziennikarstwa - Jerzy Bebak - w felietonie "Dowód nieistnenia" zamieszczony w 4 numerze MacMaga z 2003 roku. W przytoczonym felietonie opisywał, jak użytkownicy komputerów przenośnych zmienili sposób umawiania się na spotkania. Wybór miejsca spotkania często był podyktowany dostępnością do internetu i możliwością wpięcia zasilacza komputera. Przytaczał on przykłady, jak użytkownicy komputerów chętniej wybierają samoloty w których można wygodnie pracować na laptopie podczas lotu.
Ponieważ sam komputer, bez dostępu do sieci, traci jakieś trzy czwarte wartości, logicznym dodatkiem do komputera staje się komórka z modułem Bluetooth. Jerzy Bebak - "Dowód nieistnienia" MacMag 4/2003
Komunikacja za pośrednictwem komputera i internetu wyparła już nie tylko sztukę epistolarną, ale także częściowo rozmowy telefoniczne. Co prawda do jakości dzisiejszego Skype'a droga jeszcze była daleka, jednak namiastką takich rozmów były wszelkiego rodzaju komunikatory (Gadu-gadu, ICQ czy iChat na Mac OS X). Jak w swoim felietonie zauważył Jurek, spadła ilość postów na liście dyskusyjnej użytkowników Apple (suche, comiesięczne statystyki także to wykazywały), a wiele dyskusji przeniosło się właśnie na iChata. Brak kolegi na iChacie oznaczał, że kolegi nie ma (choć fizycznie przecież mógł być przy komputerze).
Nie czatujesz - nie istniejesz. W taki sposób Apple przeprowadziło po cichu rewolucję (...). Niestety, nie mam dobrych wieści, jeśli chodzi o prognozy na przyszłość. Cierpiąc na brak kontaktów z rodziną, dziś właśnie kupiłem kamerki internetowe do mojego i ich komputerów. Myśl o tym, że moglibyśmy się po prostu od czasu do czasu odwiedzać, przelotnie pojawiła się u mnie przy kasie, ale ją odpędziłem. Jerzy Bebak - "Dowód nieistnienia" MacMag 4/2003
Koniec dziesięciolecia nowego, XXI wieku przyniosła kolejną, jakże istotną zmianę. Pojawiły się smartfony i tablety, a i w tym wypadku Apple miało swój nie mały udział. Urządzenia te (dotyczy wszystkich producentów nie tylko Apple) nierzadko krytykowane ze względu na cenę i niepotrzebne zdaniem niektórych funkcje szybko stały się ponownie nieodłącznym elementem naszego życia, często spychając komputer (ale go nie wypierając) z centralnego miejsca naszego cyfrowego świata. Chcąc nie chcąc, komputer musiał on się pogodzić z obecnością tabletów i smartfonów na swoim centralnym piedestale.
Nowe dziesięciolecie, które nie napawa mnie optymizmem
Nowe dziesięciolecie to czasy nam współczesne więc wystarczy się rozejrzeć wokół. Czy komputer jest ciągle w centrum naszego cyfrowego życia ? Z pewnością nie. Sam komputer bez internetu naprawdę niewiele dziś znaczy, choćby z tego względu, że większość aplikacji do swojej pracy musi posiadać dostęp do światowej sieci. Czy nasz smartfon bez dostępu do internetu jest tym samym urządzeniem jak wówczas, gdy do niego ma dostęp ? I w tym wypadku odpowiedź brzmi - nie. Podobnie ma się rzecz z tabletami. Centrum naszego codziennego życia to właśnie sieć, a wszelkie urządzenia czysto fizyczne stają się tylko i wyłącznie dodatkami do sieci umożliwiającymi do niej dostęp. Przyzwyczailiśmy się do tego, że w sieci trzymamy swoje dane, zdjęcia, muzykę. Codziennością już dla nas jest, że do danych przechowywanych gdzieś tam, w chmurze, mamy dostęp z dowolnego urządzenia nie koniecznie do nas należącego. Przestaliśmy więc zwracać uwagę na to, jakiego rodzaju są te urządzenia i czy tak naprawdę są one dla nas ciągle użyteczne czy nie okazało się, że to my jesteśmy użyteczni dla tych urządzeń !
Rozwój komputerów jako samych urządzeń od pewnego czasu stanął. Prawda, są szybsze, dłużej pracują na baterii, mają lepsze możliwości graficzne, pracują pod kontrolą nowszych edycji systemów operacyjnych, które nie zawsze oferują lepsze możliwości niż ich poprzednie wersje. Jednak wmówiono nam lub usiłuje się nam wmówić, że owe nowe funkcje są na nie tylko przydatne, ale wręcz niezbędne, a świat przedtem nie istniał. Podobnie ma się rzecz ze współczesnymi smartfonami. Pod koniec ubiegłego dziesięciolecia imponowały swoimi możliwościami, obecnie patrzymy na nie i myślimy "no tak, jest fajny i co dalej ?". Firmy przestają tworzyć dla nas użyteczne narzędzia spełniające nasze potrzeby, ale tłumaczą nam, że potrzebujemy czegoś innego. Użytkownicy domagają się nowych, bardziej wydajnych baterii w smartfonach, a odpowiedzią producentów jest zakrzywiony ekran, cztery rdzenie więcej lub aparat o większej ilości pixeli, robiący zdjęcia w tej samej jakości jak jego starszy brat.
Producenci elektronicznych dodatków do internetu wdrażają teraz niezwykle mądre zegarki. Mają nam ulepszyć życie, zadbać o nasze zdrowie, sprawić, że komunikacja będzie prostsza, łatwiejsza i bardziej wygodna. Zaznaczam, że ciągle podtrzymuję swoje twierdzenie, iż Apple Watch jest gadżetem który chciałbym mieć, jednak przeglądając możliwości wszystkich smart zegarków i opasek stwierdzam, że chciałbym go mieć na tej samej zasadzie jak chciałbym mieć archaiczny komputer Apple I. Mógłbym posiadać go jak ładny gadżet ale nie jestem przekonany, czy będzie miał on wpływ na poprawę mojego życia w tym samym stopniu co komputer, smartfon czy tablet. Obawiam się, że wniesie niewiele i niejeden użytkownik smartwacha (nie tylko z logiem Apple) stanie się zarazem żywym dodatkiem do elektronicznego gadżetu, dostarczającym mu rozmaitych danych, do przetwarzania uzasadniającego jego istnienie. Nie sądzę, by smartwache były na tyle przełomowym wynalazkiem, by stać się tak istotną gałęzią w ofercie Apple jak komputer, telefon czy iPad. Przeglądając ostatnio tematy związane ze smartwachami zauważyłem, że wielu użytkowników kupiło je, zachwycało się nimi, tradycyjnie udowadniało wyższość jednej marki nad inna, ale często też pojawiały się stwierdzenia - "Jest fajny, ciekawe co będzie można z nim zrobić jak się pojawią aplikacje.". Czyli, tak naprawdę jest to ciągle przedmiot którego użytkownik nie potrafi wykorzystać, nie ma pomysłu na jego praktyczne zastosowanie i oczekuje czegoś więcej.
Czy więc nadchodzi epoka w której nie tworzy się przedmiotów dla ludzi, ale zacznie się tworzyć przedmioty, dla których człowiek będzie tylko dodatkiem ? Swoistą "bateryjką", dostarczającą pożywki nowym gadżetom, które niewiele wnoszą do naszego życia ale dzięki nam, ludziom będą istnieć ? A więc, kierunek Matrix ??