Vaio telenowela - odcinek 1653: klawiatura
Postanowiłem skorzystać z okazji, że są testy sprzętu Intela i popisać trochę o tak zwanym Ultrabooku. Może ktoś się nawet pomyli i da mi jakąś nagrodę. Albo i nie.
Nabyłem drogą długiej historii z naprawdę niesamowitymi zwrotami akcji, miłością, odrzuceniem i innymi rzeczami nowy laptop. Należy on do kategorii ultra i nie jest to nadużycie. Do tej pory nigdy nie szczędziłem na swój mobilny sprzęt – no może z wyjątkiem tej pierwszej Toshiby z Allegro. I tego drugiego Acera… ale przejdźmy do sedna. Brałem sprzęt wysokiej jakości, za który wolałem dopłacić, nawet jeśli miałem głodować przez dwa tygodnie. Wiedziałem, że zwróci mi się to z nawiązką. Ostatni mój nabytek HP ProBook 4320s przeżył 4 lata i jest wciąż w rewelacyjnej formie (choć bateria trzyma TYLKO godzinę). Miał on wiele fajnych funkcjonalności, ale też wiele wkurzających elementów. Nawet nie będę przytaczał tutaj moich ciągłych bojów z brudem w grilownicy nad klawiaturą, problemów z klikiem na touchpadzie i niedziałającej weryfikacji biometrycznej – czyli skanu odcisków palca.
Zakochałem się jednak w nim i nie bez powodu. Amamiya (jeśli dobrze pamiętacie tak się nazwa tenże laptop od HP) miał w sobie coś.
Nadszedł jednak czas zmian – zakupił nowego Sony Vaio Pro 13 cali… i teraz mógłbym pisać o nim wiele rzeczy. Włącznie z informacja jak to uleczył nieuleczalnego stwora. Jest jednak jedna rzecz, nad którą chce się pochylić w pierwszej kolejności. Bo pozostałe jego niesamowitości przedstawię następnym razem.
- Puk, puk. - Kto tam. - Dzień dobry, czy chce Pan porozmawiać o przestrzeni między klawiszami?
TAK!
Przez ostatnie parę lat panowała moda na pewien dosyć specyficzny kolor, który nosił wdzięczną nazwę Piano Black. Oj, widzę po waszych uśmiechach, że mieliście z nim wielokrotnie do czynienia. Kto wpadł na pomysł wykorzystywania go powszechnie? Nie wiem, ale zapewne smaży się w głębinach piekieł. Trend na szczęście powoli mija – pojawiają się aluminiowe obudowy, szczotkowane, matowe. Wciąż jednak ten kolor nawiedza nas w przedmiotach codziennego użytku (a takimi są laptopy) i straszy nas naszymi własnymi odciskami palców.
Szczytem wszystkiego były sytuacje gdy w niektórych modelach różnych marek: Piano Black – dobra, wiem, że to nie tylko kolor ale już nie wchodźmy w detale – pojawiał się między klawiszami, w które tak ochoczo bijemy naszymi palcami. Syf, nędza, kiła i ubóstwo. Inaczej nie można nazwać tego co potem działo się w przestrzeniach między poszczególnymi literkami. Wyglądało to strasznie już po 5 minutach używania, a użyteczność… jaka kurna użyteczność?
Oczywiście trend ten nie był ogólny. W recenzowanej ognyś Toshibie jest miły matowy plastik. W Samsungach z wyższej półki jest to, to samo aluminio/poliwęglano coś co na całej obudowie. A w Sony Vaio jest… a właśnie.
Ale serio, nie wkurzały by was te odciski?
Czy faktycznie jest to tak straszna rzecz, to kwestia dyskusyjna – ludziom może nie przeszkadzać, może to tylko ja jestem fanatykiem czystych klawiatur (no, w miarę czystych~). Estetyka jest pojęciem subiektywnym i coś co podoba się jednemu nie musi podobać się drugiemu. To jest wiedza powszechna. Nie mniej – gdy zobaczyłem przecudowne rozwiązanie które zafundowali mi Japończycy w moim nowym nabytku, na mej twarzy, samoistnie pojawił się szeroki jak banan uśmiech. Nie to, żeby Banan był szeroki ;) Przestrzeń między klawiszami jest obita matowym, materiałem przypominającym chropowatą powierzchnię tworzywa sztucznego - i bliżej mu do papierowej membrany głośnika niżeli do strasznego pianistycznego blacka. Miłe w dotyku i nie łapiące żadnych odcisków palców.
Można? Można!
Nazwijcie mnie nazistą klawiaturowym, ale korelacja tego jak pisze się na klawiszach i tego jak owe klawisze wyglądają podczas pracy jest niezwykle istotna w ocenie całego laptopa. Na co dzień nie narzeka się na jego prędkość, na jego fanaberie z odczytywaniem płyt, na to, że lewy klawisz przy touchpadzie działa tylko co drugi raz. Takie rzeczy wkurzają jedynie okazjonalnie – wtedy gdy coś trzeba pilnie zrobić, wtedy gdy chcemy delektować się muzyką. Z klawiaturą w mobilnym sprzęcie jest trochę inaczej. Bez niej laptop nie miał by sensu – gdyż stałby się tabletem. Na dodatek pokracznym ;) Jest to również element, który zaraz obok ekranu widzimy najczęściej i podobnie jak martwe piksele powoduje w nas największe bulwersacje. Sami dobrze wiecie jak to jest jak nie widać już literek, cz też jak jeden klawisz przestanie „fungować”. Niby da się z tym żyć, ale cóż to jest za życie.
Matowa powierzchnia między klawiszami wprowadzą więc pewną stabilność w mojej relacji z notebookiem, gdyż wiem, że nie będę musiał się martwić o ciągłe wycieranie, ciągłe ostrożne klikanie i ciągłe spojrzenia ludzi którym się wydaje, że jestem brudasem – bo widać odciski palców obok strzałek. Jaaaaaa!
Oczywiście nie byłbym sobą gdybym jednak nie wytknął paru wad. Bo sam materiał to jedno, ale wielkość to drugie. A tu niestety Sony popisało się zaledwie średnio. Rozumiem ogólną idee. Mieścimy się w 1KG i trzeba ograniczyć wszystko. Włącznie z klawiszami, gdyż każdy pewnie koło 2‑3g waży. Strzałki np. są za małe i za blisko siebie (co już zauważył Pangrys w 11 calowym modelu i przykro mi to mówić, mój wcale lepiej nie prezentuje się w tej kwestii). A i brak osobnych Home, End i PgUpów to duża strata.
To jednak rzecz czysto subiektywna – jak i zresztą nienawiść do Piano Black.
Przyznaję jednak, bez zawahania, że czuje się naprawdę dopieszczony przez tegoż Vaio pod tym względem. I choć luba ma będzie zapewne robiła sobie żarty z tego stwierdzenia – to tak po prostu jest.
A resztę cudnych ficzerów tego laptopa – a jest ich trochę - opisze może niebawem.